Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pielgrzymki 2013 na Jasną Górę i nie tylko. Do jakich miejsc pielgrzymują pątnicy z Pomorza?

Irena Łaszyn
Jedni idą w grupie, inni wolą samotnie. Wędrują do Santiago de Compostela, Rzymu, Jerozolimy i Częstochowy. Niekiedy doświadczają cudów. O pielgrzymowaniu, tuż przed XXXI Gdańską Pieszą Pielgrzymką na Jasną Górę, pisze Irena Łaszyn.

Niektórym wystarczy jeden raz. Zdobędą Częstochowę i więcej nie idą. Twierdzą, że trud drogi jest zbyt duży, a zbliżyć się do Pana Boga można również w innym miejscu. Nawet we własnym domu. Nie trzeba maszerować pół tysiąca kilometrów, żeby tego doświadczyć. Ci, którzy wędrują na Jasną Górę każdego roku, mówią, że pielgrzymka jest jak narkotyk.
Dominik Włoch zaczął jako dwunastolatek. W roku 1995, razem z mamą i młodszym bratem, poszedł na Jasną Górę pierwszy raz.
- Trochę z ciekawości, a trochę dlatego, żeby zaimponować kolegom na podwórku - nie ukrywa. - Nie każdy dwunastolatek potrafi maszerować po 30-40 kilometrów dziennie, przez 16 dni. Ja udowodniłem, że potrafię.

Poszedł w kolejnym roku i potem to już - podobnie jak mama i jej znajomi - nie umiał przestać. Ale podświadomie czuł, że mógłby zrobić coś więcej, ruszyć gdzieś dalej. Nie umiał jednak tego nazwać. I kiedyś, podczas pielgrzymki, spotkał Edytę, osobę światową, która jeździła po świecie, pracowała w USA i z błyskiem w oku opowiadała o szlaku św. Jakuba w Hiszpanii. Polacy bywali tam wtedy z rzadka, mało kto pielgrzymował tak daleko. Dominik zrozumiał, że na taką informację właśnie czekał. Zanim doszli na Jasną Górę, postanowili, że wkrótce do Santiago de Compostela wybiorą się wspólnie.

Zrobili to w roku 2004. Najpierw pojechali autostopem do Hiszpanii, potem udali się na szlak. Byli jak lunatycy, bo nawet nie mieli map. Szli prowadzeni przez żółte strzałki na niebieskim tle, spali albo w darmowych schroniskach dla pielgrzymów, albo w namiocie. Cały bagaż nieśli na plecach. To było nowe doświadczenie, bo w drodze do Częstochowy wszystkie rzeczy wiezie samochód, a noclegi są przeważnie zorganizowane w prywatnych domach, w stodołach lub szkołach.

Tu było inaczej.
- To na szlaku św. Jakuba, zakochałem się w pielgrzymowaniu - wyznaje Dominik. - Odkryłem swoje powołanie: drogę. Zrozumiałem, że wcale nie trzeba map, bo to Bóg prowadzi. W Santiago de Compostela nie zakończyliśmy naszej pielgrzymki, lecz pojechaliśmy dalej, do Fatimy, Lourdes i Taizé. Bez pieniędzy, bo one wcale nie są potrzebne.
Trwało to prawie trzy miesiące. Był wtedy jeszcze studentem resocjalizacji, mógł sobie pozwolić na dłuższe wakacje.
A potem były inne piesze pielgrzymki. Do Rzymu, do Medjugorie, do Jerozolimy, z Moskwy do Asyżu. Czasem szedł sam, czasem z przyjaciółmi, którzy do niego dołączali. Dokąd i kiedy uda się następnym razem, jeszcze nie wie, choć każdy o to pyta. Przeszedł już 30 tysięcy kilometrów, równik ma ok. 40 tysięcy, może więc i te brakujące dziesięć tysięcy dałby radę?
- A z Gdańską Pieszą Pielgrzymką na Jasną Górę już nie chodzisz?
- Chodzę, ale nie od początku do końca. Z różnych powodów, także zawodowych, pokonuję zazwyczaj tylko część trasy. Już nie mam tyle czasu. Jestem terapeutą manualnym, zajmuję się coachingiem, mam dużo zajęć.

Joanna Kożuch, która skończyła Politechnikę Gdańską, pracuje w korporacji i czasu wcale nie ma więcej, chodzi do Częstochowy każdego roku. To przecież tylko trzy tygodnie urlopu. Wszyscy już się przyzwyczaili, że 28 lipca Joanna zamienia białą bluzkę i eleganckie czółenka na strój pielgrzyma, a laptop - na mikrofon. Bo ona podczas tej drogi prawie cały czas śpiewa.
- Śpiewam nie tylko na pielgrzymkach - uściśla. - Występuję z kilkoma zespołami przez cały rok.
Joanna po raz pierwszy poszła na pielgrzymkę, gdy była jeszcze przed maturą. Wróciła zachwycona. Zwłaszcza że jako siatkarka kondycję miała niezłą i wysiłek fizyczny nie stanowił dla niej problemu.
- Nadal tak jest - przyznaje. - Chyba się męczę mniej niż inni.

Chodzi każdego roku. Uważa, że to wspaniały czas wewnętrznego wyciszenia. Może się oderwać od rzeczywistości, od wiru świata, a jej potrzeby ograniczają się do minimum. Nie trzeba myśleć o tym, co jest do zrobienia, ani jak się ubrać. Ważne jest tu i teraz. Pogoda, nocleg u ludzi, których przeważnie zna, człowiek idący obok.
- Modląc się, śpiewając, pogłębiam swoją wiarę i relacje z innymi ludźmi - mówi. - Przez te 16 dni prawie nigdy nie jestem sama. Myślę, że pielgrzymowanie w grupie jest nawet trudniejsze niż takie indywidualne, które preferuje Dominik. Podczas drogi trzeba znosić nie tylko siebie, ale i innych. Trzeba pamiętać, że są osoby słabsze, które potrzebują lepszego noclegu, dłuższego odpoczynku, a choćby zainteresowania. Trzeba się kłaść i wstawać, gdy się nie ma na to ochoty. Trzeba się podporządkować określonym regułom. To uczy dyscypliny i pokory. A gdy się chodzi samotnie, łatwiej popaść w egocentryzm…

Joanna zastrzega, że wcale nie jest w kontrze do Dominika. Ona też chodziła na indywidualne pielgrzymki. Na szlaku św. Jakuba była dwa razy. Kiedyś nawet z Dominikiem i czwórką podopiecznych z gdańskiego domu dziecka. Wie, co to jest odpowiedzialność za drugiego człowieka.
- A samotnie?
- W ubiegłym roku byłam gotowa wyruszyć do Santiago de Compostela sama, ale gdy podzieliłam się tą informacją z koleżanką, to ona natychmiast powiedziała: ja też idę. A potem dołączyła kolejna. Widocznie tak miało być.

Ta droga okazała się sporym wyzwaniem. Miał być upał, a padało przez dwa tygodnie. Miały być miejsca w schroniskach dla pielgrzymów, a prawie nigdy nie było. Maszerowały kolejne dziesięć kilometrów w deszczu, w poszukiwaniu noclegu i znowu je odprawiano z kwitkiem. Przemoczone, przemarznięte, osłonięte workami na śmieci, szły dalej, nie tracąc nadziei.

Ale trudy drogi do Santiago de Compostela nie miały wpływu na jej udział w gdańskiej pielgrzymce. Oczywiście poszła, jak co roku.
- Poprzednim razem zrobiłam to niemal z marszu - uśmiecha się. - O godz. 23 wróciłam z Hiszpanii, ze szlaku św. Jakuba, a o godz. 6 rano wyruszyłam na Jasną Górę. Przeszłam wtedy tysiąc kilometrów.
Zupełnie samotnie Joanna nigdy nie pielgrzymowała. I już nie jest pewna, czy by chciała.
- Ze względów bezpieczeństwa - tłumaczy. - Bo samotności się nie boję. To także forma pielgrzymowania.

Dominik nie ukrywa, że dla niego jest wyzwaniem pielgrzymowanie w grupie, która liczy kilkaset osób.
- Nie znajduję tam tego, czego szukam - przyznaje. - Brakuje mi samotności i… adrenaliny. Tej niewiadomej, co będzie dalej: czy znajdę nocleg, czy będę mieć jedzenie, czy trafię gdzieś na Eucharystię. Eucharystia na pielgrzymce jest bardzo ważna, a niekiedy przez wiele tygodni muszę się bez niej obyć. Doświadczyłem tego np. w drodze do Jerozolimy, idąc przez Turcję. Ja po prostu wolę być niezależny i przyjmować z pokorą to, co Bóg da.
- Dostosowanie się do bycia w grupie jest trudne, ale kształtuje charakter - uważa Joanna. - To prawdziwa szkoła życia!
- Tobie jest łatwiej, bo pracujesz w korporacji! - przekomarza się Dominik.
- Stabilizacja zawodowa pozwala mi na życie, które lubię - twierdzi Joanna. - Bo ja lubię swoją pracę i lubię coroczną trzytygodniową pielgrzymkę na Jasną Górę. Wcale się tego nie wstydzę.

Do Ziemi Świętej Dominik szedł prawie pięć miesięcy. Najpierw przez dwa miesiące sam, dopiero w Sofii dołączył do niego szesnastoletni (wówczas) brat Karol. A w Ammanie, w Jordanii - rodzice.
- Pokonałem wówczas ponad 4500 kilometrów na własnych nogach - wspomina. - Gdy doszedłem do Jerozolimy, ogarnęła mnie wielka radość. I jednocześnie wielki smutek, że to już koniec.
- Jak znosiłeś tę samotność?
- W samotności nie można niczego ukryć. Przychodzą różne myśli, nie możesz ich zagadać, bo nie masz z kim. Najpierw rozmawiasz z samym sobą. A potem się wyłączasz, nie zauważasz już drogi i pokonywanych kilometrów. I gdy pojawiają się kolejne myśli, to dociera do ciebie, że to nie są twoje myśli. To mówi Bóg. W codzienności tego nie doświadczysz. Dlatego potrzebna jest pielgrzymka i samotność.

To chyba podczas tej pielgrzymki widział najwięcej cudów, które niektórzy nazywają zbiegami okoliczności. Opisał je w książce "Małe cuda Boga", wydanej przez Bernardinum, która lada dzień ukaże się na rynku.

Takie oto zdarzenie: idzie przez Rumunię. Widoki przecudne. Pola ciągnące się kilometrami, błękitne niebo, w tle ogromne góry. Bezludzie. Rozstawia namiot, kładzie się spać. Noc zapowiada się spokojnie. Ale przed trzecią w nocy zaczyna padać, błyskać, grzmieć i wiać. Pisze: "Wiatr wiał tak silnie, że niektóre linki z namiotu zostały zerwane. Huk był coraz głośniejszy, a towarzyszyły mu błyski, drżenie ziemi i gwizd wiatru. Wiedziałem, że uderzenia piorunów są niedaleko. Wyjrzałem z namiotu i zobaczyłem, jak jedna z gałęzi z pobliskiego drzewa odłamała się i runęła z na ziemię. Namiot zaczął przeciekać. Leżałem cały w wodzie i jedyną moja myślą było to, aby uciec (…). Pomyślałem, że ja tu ginę, a Jezus śpi i zacząłem się modlić. Odmawiałem koronkę, a wiatr był coraz silniejszy, tak silny, że namiot całkiem się przewrócił i woda lała mi się na głowę. Skończyłem koronkę trzykrotnym: Jezu ufam Tobie.

Kiedy wypowiedziałem te słowa pierwszy raz - rozbłysły pioruny i usłyszałem bardzo głośny huk. Po drugim razie nic się nie wydarzyło. Odczekałem chwilę, zamknąłem oczy i po raz trzeci mocno powiedziałem: Jezu ufam Tobie - nastała cisza. Kompletna cisza. Najpiękniejsza cisza w moim życiu!".

Pomyślał, że Bóg tę drogę dla niego zaplanował. "Na ile zaufacie, tyle dostaniecie" - pisała w swoim dzienniczku św. Faustyna.
Joanna mówi, że po raz pierwszy usłyszała o tym zdarzeniu w drodze do Asyżu, gdzieś za Częstochową. Szli w trójkę: ona, Dominik i Daniel.

Dominik im o tej burzy i sile modlitwy opowiedział. A potem zaczęli szukać noclegu na plebanii. Przyszła jakaś parafianka, żeby ich wpuścić do środka. Zaczęła zasypywać pytaniami: Skąd, dokąd, po co? I nagle postanowiła opowiedzieć historię pewnego pielgrzyma, który szedł pieszo do Jerozolimy, a o którym usłyszała w radiu. O tym, jak w górach zastała go burza, a on zaczął odmawiać koronkę. Powiedziała, że ta historia dodaje jej sił w trudnych sytuacjach. Gdy dzieje się coś złego, ona powtarza: Jezu ufam Tobie. Raz nawet uratowała swój dom dzięki modlitwie. Sąsiadom podczas burzy dachy zerwało, a jej dach ocalał…

Joanna wspomina też inne spotkanie w drodze, gdzieś między Bratysławą a Wiedniem. Szukali noclegu, wstąpili do jakiegoś księdza. Okazało się, że to Polak, pogadali od serca. A rok później, gdy podróżowała z grupką znajomych, znowu tego księdza odwiedziła. Od słowa do słowa, od pieśni do pieśni. Śpiewają mu "Jedni mówią Piękna Gdańska", hymn gdańskich pielgrzymów, trochę przerobiony z innej pieśni, "Pani Góreckiej", dają mu płytę, na której jest nagrany. On bierze tę płytę do ręki i pyta: A dlaczego tu jest napisane, że autor nieznany? Coś tam tłumaczą. A ksiądz na to: To od dziś już znacie autora, ja nim jestem, napisałem "Panią Górecką", gdy byłem w parafii pod Rzeszowem…

Ksiądz Krzysztof Ławrukajtis, kierownik Gdańskiej Pieszej Pielgrzymki na Jasną Górę, podkreśla, że pielgrzymowanie to rekolekcje w drodze. Jeden preferuje wspólne, w grupie, inny woli przeżywać to sam. To kwestia potrzeby Boga i zbliżenia się do niego.
- Jeden i drugi sposób jest dobry - mówi. - Ale takich indywidualistów jak Dominik mamy coraz więcej. Idą do miejsc świętych pieszo, jadą na rowerze. Nie tylko do Rzymu, Fatimy czy Jerozolimy, ale także na Jasną Górę.

Pielgrzymowanie, to jak wyjście na pustynię, doświadczanie samotności. Forma pokuty. A że o pustynię dziś coraz trudniej, niektórzy wybierają np. szlak św. Jakuba.

Ksiądz Krzysztof tłumaczy: - Są trzy podstawowe drogi budowania duchowości człowieka: Modlitwa, post i jałmużna. Pielgrzymka zawiera te trzy elementy. Ma charakter modlitewny, bo się modlimy, ma charakter postny, bo nie planujemy, co będziemy jedli i gdzie spali, zadowalamy się tym, co nam inni przygotują i ma element jałmużny, w tym dobrym słowa znaczeniu. Przyjmujemy coś od innego człowieka i dzielimy się tym, co my mamy, jałmużna wypływa z serca.
Niektórzy żartują, że z tym postem na pielgrzymim szlaku, to trudna sprawa. Gościnność ludzi spotykanych na drodze jest wręcz legendarna. Bywają tacy, którzy nie tylko szykują różne smakołyki, ale wręcz obrzucają wędrowców kwiatami. Ścielą im pod stopy płatki róż! Mieszkańcy mijanych miejscowości też na te spotkania czekają. A potem przekazują swoje intencje, które pielgrzymi niosą dalej, na Jasną Górę. Proszą, by pomodlić się o czyjeś zdrowie albo o zgodę w rodzinie, o nawrócenie kogoś, kto zszedł na złą drogę albo o szczęśliwy powrót z dalekiej podróży.

Zdarza się, że gospodarze goszczący pielgrzymów sami do grupy dołączają. Gdy nie mogą iść zbyt daleko, wędrują przynajmniej kawałek.

W XXXI Gdańskiej Pieszej Pielgrzymce uczestniczyć będzie ok. 450 osób, w tym - 15 na wózkach. Przed Częstochową gdańszczanie połączą się z XXVIII Gdyńską Pieszą Pielgrzymką i XXXII Kaszubską Pieszą Pielgrzymką (najstarszą i najdłuższą w Polsce, bo z Helu do Lewoczy na Słowacji), by na Jasną Górę wejść wspólnie. Tak jak to czynią co roku.
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki