Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Para studentów z Gdyni na własną rękę odwiedziła "zakazany" Tybet

Anna Mizera
Tybetanki chętnie pozowały z Krzyśkiem
Tybetanki chętnie pozowały z Krzyśkiem Archiwum zespołu "Jantar"
Zabrali mało bagażu, trochę pieniędzy i wielkie marzenie - Tybet. Droga do niego wiodła przez Pekin, który już po przylocie zaskoczył ich smogiem, tłokiem, ogromem i ruchem ulicznym oraz... dość swobodnym traktowaniem ulicznej sygnalizacji przez kierowców.

Pierwsze dni w chińskiej stolicy zachwyciły Asię Marcińczyk i Krzyśka Guttetera, ale też nauczyły podejrzliwości wobec Chińczyków płynnie mówiących po angielsku. Jednemu z nich udało się namówić ich na kupno obrazu, który potem okazał się produkcją seryjną. Z kolei przemiła dziewczyna zabrała ich na "domową" ceremonię parzenia herbaty, za którą musieli zapłacić równowartość tygodniowego pobytu w hotelu.

Jednak niebawem sami byli zmuszeni poszukać pomocy kogoś mówiącego po angielsku. Chcieli bowiem kupić bilety kolejowe do Tybetu, a Europejczycy na Dach Świata mogą się legalnie dostać tylko z wycieczką, po wykupieniu specjalnego pozwolenia. Jej koszt to ok. 1000 dolarów za 10 dni. Dla studentów to za drogo, a z wycieczką - za mało spontanicznie i swobodnie.Poszukiwania na dworcu kolejowym trwały cztery godziny. W końcu dzięki pomocy chińskiego studenta Polakom udało się kupić upragnione bilety.

W dzień wyjazdu mieli tremę. Przestrzegano ich. - Nie pchajcie się tam, bo za podróżowanie bez "permitu" grożą straszne kary finansowe - straszył mieszkaniec ich hotelu.

- Słyszałem, że takich jak wy, nawet jak wsiądą do pociągu, i tak wysadzają przed granicą - ostrzegał inny turysta.

Postanowili jednak zaryzykować. Sprawdzano im bilety trzykrotnie, ale o pozwolenie nie poproszono. Jechali niemal trzy dni, wznosząc się koleją nawet na 5000 m n.p.m. Choroba wysokościowa sprawiała że wielu starszych Chińczyków leżało w maskach tlenowych.

Wreszcie dotarli do upragnionej Lhasy. Dworzec jak i zresztą całe miasto obstawione było przez uzbrojonych chińskich żołnierzy, na niemal każdym słupie kamera. Tybetańczycy zachwycili podróżników swoją niesamowitą życzliwością i barwnością. Prawie wszystkie kobiety nosiły kolorowe tradycyjne stroje, ludzie wciąż się uśmiechali, a za pomoc nie chcieli nic w zamian. Asia skakała z radości, gdy w końcu na własne oczy ujrzała Pałac Potala, byłą siedzibę dalajlamy.
- Opłacało się być konsekwentnym! - mówił Krzysiek.

Brak aklimatyzacji dawał o sobie znać w postaci zmęczenia i lekkiego bólu głowy. Mimo to Tybet od razu całkowicie pochłonął młodych podróżników. Obserwowali żarliwe, trwające wiele godzin modlitwy Tybetańczyków i pokłony, które wykonywali przed zimową siedzibą dalajlamy, zupełnie tak jakby on nadal tam mieszkał. Razem z wiernymi chodzili wokół Potali, i kręcili młynkami modlitewnymi, zgodnie ze wskazówkami zegara. Tybetańczycy wierzą, że w ten sposób modlą się podwójnie.
Podczas zwiedzania jednego z klasztorów poznali mnicha, który na wieść o tym, że przyjechali z Polski, mimo obecności chińskich kamer, otwarcie zaczął z nimi rozmawiać.

- Tybet i Polska mają podobną historię. Wy żyliście w komunie, a teraz my żyjemy - opowiadał z przejęciem. - Jeśli wam się udało zwyciężyć, my kiedyś też wygramy!

Na koniec podarował im khataki, czyli białe szale, ofiarowywane w dowód przyjaźni i szacunku. Asia nie mogła opanować wzruszenia, lecz trzeba było szybko iść dalej, by nie wzbudzać podejrzeń.
Inny spotkany przez nich mnich rozpłakał się ze szczęścia, gdy opowiedzieli mu, że w Gdańsku widzieli dalajlamę. Wyglądał, jakby się spełniło jego największe marzenie - spotkał kogoś, kto widział na własne oczy jego przywódcę duchowego. On sam pewnie nie będzie miał takiej możliwości, gdyż dalajlama ma zakaz wstępu do Chin i do Tybetu. Mnich błogosławił ich i dziękował.

Po ośmiu dniach spędzonych w Lhasie globtroterzy postanowili ruszyć dalej. Ponieważ cudzoziemcom potrzebny jest do tego "travel permit", zdecydowali przebrać się w lokalne stroje. Założyli też kapelusze, twarze zasłonili maseczkami, a plecaki schowali w workach po ryżu. W ten sposób autobusem dojechali do Shigatse, a potem do Gjance.

W jednej z lokalnych restauracji spotkali młodego chłopaka, który przyniósł im płyty z tybetańskim rockiem i opowiedział o tym, jak w wieku 14 lat przeprawiał się przez Himalaje, by dostać się do wolnego Nepalu. Jego tęsknota za domem jednak była tak wielka, że po 5 latach znów narażał się siłom natury i chińskiej władzy, by powrócić do Tybetu.

Zbliżał się czas powrotu do Chin, więc podróżnicy znów szukali kogoś, kto mówi po angielsku i kupi im bilety. Natknęli się na Tybetankę, która uparła się, że dopłaci im do biletu, by mieli miejsca leżące. Gdy odmówili, koniecznie chciała zrobić dla nich coś dobrego, postanowiła więc zabrać ich do pobliskiego klasztoru, gdzie jej wuj był jednym z bardzo ważnych dostojników. Lama okazał się miłym, pulchnym, 80-letnim staruszkiem, który nawet podczas rozmowy zdawał się modlić. Na koniec pobłogosławił młodych, dotykając swoim czołem ich czoła i wręczając im khataki. Następnie Tybetanka zabrała Asię i Krzysia na wesele do swojej rodziny, dzięki temu mogli brać udział w rytuale którego przeciętny turysta nie może oglądać.

Innego dnia, spacerując targowymi uliczkami, Asia i Krzysiek usłyszeli dźwięk bębna i talerzy, za którym poszli. Dotarli do ubogiego mieszkania, gdzie przy wizerunku Buddy modlili się i grali na instrumentach mnisi. Podróżnicy od razu zostali zaproszeni do środka. Chociaż porozumiewali się tylko na migi, panowała bardzo serdeczna atmosfera. Studenci zmieszali się, kiedy przyszedł syn gospodarza, który znał angielski i wyjaśnił im, że uczestniczą w stypie. Rodzina nie chciała ich jednak wypuścić. W Tybecie żałoby nie przeżywa się płacząc.

Ostatnia tybetańska przygoda okazała się dla Asi i Krzyśka najbardziej stresująca. Jadąc pielgrzymkowym autokarem zostali zatrzymani przez policję, która zażądała "permitu". Studenci udawali, że nie znają angielskiego i nie wiedzą, o co chodzi. Po minutach napięcia i wytężania swoich aktorskich zdolności zostali puszczeni. Tybet ich przyjął i pożegnał przyjaźnie.

Wrócili, marząc o wyjeździe do Indii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki