Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pacjent nie słucha lekarza, a lekarz pacjenta. 6 mld zł wyrzucone w błoto

Dorota Abramowicz
Brak porozumienia między lekarzem a pacjentem nie tylko bardzo utrudnia leczenie, ale też drastycznie podwyższa jego koszty. Nawet do sześciu miliardów złotych rocznie. Niby od dawna o tym dobrze wiadomo, a jednak analizując rozmowy w wielu gabinetach lekarskich, można dojść do wniosku, że uczestniczące w nich osoby mówią do siebie różnymi językami - pisze Dorota Abramowicz

Gdański szpital, jesień tego roku, rozmowa z pacjentem tuż przed operacją.
- Bierze pan jakieś leki? - pyta anestezjolog mężczyznę w okolicach sześćdziesiątki. Wykształconego, sprawnego umysłowo.

Obok łóżka chorego stoi dorosły syn.
- Nie biorę - odpowiada pacjent.
- Nic a nic, żadnych tabletek na inne schorzenia? - dopytuje anestezjolog.

Mężczyzna kręci głową. Syn potwierdza słowa ojca. Rozpoczynają się przygotowania do zabiegu.
- Chwalić Boga, w ostatniej chwili pielęgniarka zauważyła wśród rzeczy pacjenta, opakowanie leku silnie rozrzedzającego krew - mówi lekarz. - Okazało się, że człowiek, właśnie jadący na salę operacyjną, przyjmuje go od dawna. Podczas operacji mogło, wskutek braku krzepliwości krwi, dojść do jego zgonu.

Definicja komunikacji werbalnej mówi, że dochodzi do niej, gdy osoby mówiąca i słuchająca posługują się językiem znanym obu tym osobom. Czasem jednak, analizując komunikowanie się tych, którzy chorują, z tymi, którzy ich leczą, można dojść do wniosku, że rozmówcy trafili do biblijnej wieży Babel, w której Stwórca pomieszał języki.

Sześć miliardów, może więcej...

Brak porozumienia, wiary w powodzenie terapii, zaufania do lekarza przekładają się na wyrzucone w błoto pieniądze. Przed dwoma laty prof. Przemysław Kardas, kierownik I Zakładu Medycyny Rodzinnej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi przeprowadził badania, z których wynikało, że prawie połowa pacjentów nie przestrzega zaleceń lekarskich.

Profesor Kardas od razu też policzył, ile to kosztuje. Okazało się, że tracimy na tym co dziesiątą złotówkę z budżetu NFZ. W 2010r. było to ok. 6 miliardów złotych! Dla porównania - roczny budżet pomorskiego oddziału funduszu to 3,3 miliarda złotych, wydanych na wszystkie szpitale, przychodnie, badania i dopłaty do leków w województwie.

Czy dziś cokolwiek się od tamtych wyliczeń zmieniło? Profesor Kardas odpowiada: - Jeśli tak, to nieznacznie. Zważywszy, że z roku na rok rosną koszty terapii i leków, można mówić jedynie o wzroście tej kwoty.

Marnowanie publicznych pieniędzy odbywa się według następującego scenariusza. Najpierw lekarz podstawowej opieki zdrowotnej kieruje kilku pacjentów na badanie poziomu cholesterolu. U jednego z nich, pana Kowalskiego, poziom cholesterolu znacznie przekracza normę. Dieta nie pomaga, hipercholesterolemia ma podłoże uwarunkowane genetycznie, więc lekarz przepisuje Kowalskiemu leki z grupy statyn. Efekty leczenia będą widoczne dopiero za dwa lata, ale pan Kowalski, tak samo jak 50 procent innych chorych z hipercholesterolemią, najpóźniej po sześciu miesiącach przestaje brać lek. Poziom cholesterolu w jego krwi znów zaczyna rosnąć, u mężczyzny po cichu rozwija się miażdżyca.

Teraz trzeba zsumować koszty badań, wizyt u lekarza, dopłaty do leków i pomnożyć przez połowę wszystkich zdiagnozowanych pacjentów z tą chorobą. Na koniec - dodać koszty ratowania chorych z udarami mózgu i zawałami serca, które w części przypadków są skutkiem nieleczonej hipercholesterolemii.

- Nie można być w połowie leczonym, tak samo jak nie można być w połowie w ciąży - twierdzi prof. Kardas. - Tracimy na tym wszyscy, bo pieniądze wydane na odstawiającego lek pacjenta, mogłyby pomóc w terapii kogoś innego.

Odrzucanie nerki

Problem nie dotyczy tylko osób, zażywających leki na choroby nie dające odczuwalnych objawów, takich jak wysoki cholesterol i nadciśnienie. Niesystematycznie leki przyjmują także chorzy onkologicznie i... osoby po przeszczepach.

- Najczęstszą przyczyną odrzutu przeszczepionego narządu w Polsce jest odstawienie leków immunosupresyjnych! - mówi profesor Przemysław Kardas. - I robi to pacjent, który najpierw miesiącami, a nawet latami czeka, podłączany co drugi dzień do sztucznej nerki, na dawcę. Ma czas na przemyślenia, na marzenia, na planowanie innego, lepszego życia. Po przeszczepie, otrzymując receptę na leki, wie czym grozi zaprzestanie terapii. A jednak decyduje się na ogromne ryzyko!

Równie irracjonalnie postępują osoby, zapraszane na darmowe badania profilaktyczne, np. cytologię lub mammografię. - Wiele z nich nie reaguje na zaproszenia, chociaż jak mantrę powtarzamy, że tylko wczesne wykrycie choroby nowotworowej daje dużą szansę na jej wyleczenie - potwierdza Mariusz Szymański, rzecznik pomorskiego NFZ. - Bywa jeszcze gorzej, gdy wykrycie w czasie tych badań zmian nowotworowych nie skutkuje podjęciem leczenia. Ludzie odkładają wynik badania do szuflady i czekają, aż będzie całkiem źle.

Dlaczego zachowujemy się tak nieracjonalnie? Z głupoty?
- To już oznaczałoby, że co drugi Polak jest głupi - wzdycha prof. Kardas. - Jednak powodów takiego zachowania pacjentów jest więcej. Chociażby ekonomiczny. Nie każdego stać na wykupienie lekarstwa. Ponadto zamieszania wokół refundacji leków sprawiły, że nagle kupowany do tej pory za grosze specyfik znacznie podrożał. Wybierając, czy wydać rentę na czynsz, czy na lekarstwo, niektórzy rezygnują z leczenia.

Reklama trutki na szczury

Tłumaczenie wszystkiego względami ekonomicznymi byłoby jednak zbyt łatwe. Z badań Uniwersytetu Medycznego w Łodzi wynika, że równie często zalecenia lekarzy lekceważą osoby niezamożne, jak i ci, których bez problemu było stać na prywatną wizytę. I w tym momencie do akcji powinny wkroczyć psycholodzy oraz specjaliści od komunikacji.

- Niedawno odwiedziła mnie pacjentka, której przepisano lek na nadciśnienie - opowiada prof. Kardas. - Wyciągnęła ulotkę, w której opisano wszystkie potencjalne skutki uboczne towarzyszące zażywaniu leku. Rzeczywiście, wyglądało to jak reklama trutki na szczury. Spytała, czy może tak ryzykować. Odparłem - proszę nie brać, ale ja zażywam ten lek i go nie odstawię. Rozumiem ostrożność producentów specyfiku, którzy wymieniają wszystkie, nawet bardzo mało prawdopodobne skutki uboczne, ale brak pozytywnej informacji odstrasza wielu chorych.

Jeśli ulotka straszy, to taką pozytywną informację powinien przekazać lekarz. Powinien także przy przepisywaniu leku wiedzieć, że chory, który musi brać lek cztery razy dziennie przerywa terapię znacznie częściej, niż ten, który dostaje ten sam specyfik w jednej dawce. I że warto podczas kolejnej wizyty zamiast dociekać "brał pan leki?" , zapytać inaczej - "czy nie miał pan problemów przy zażywaniu leków?"

Ogromną rolę w dopilnowaniu chorego spełnia jego najbliższa rodzina.
- W grupie pacjentów z nasiloną niewydolnością serca może dojść do uwarunkowanego chorobą pogorszenia stanu psychicznego lub pamięci - mówi dr Michał Szpajer, ordynator oddziału kardiologicznego w Szpitalu Morskim w Gdyni. - Często chory nie przyzna, że nie zrozumie zaleceń lekarza. Albo, że z powodu niedosłuchu nie wszystko usłyszał. Skutki takiego braku porozumienia mogą być fatalne. Dlatego działająca przy naszym oddziale fundacja "Serca Sercom" przy wsparciu finansowym miasta Gdyni wprowadziła autorski program skierowany do pacjentów i ich rodzin. Przez trzy miesiące monitorujemy zażywanie leków i przestrzeganie zaleceń lekarza. Istotne jest, by pacjent nie tylko zrozumiał, na czym polega terapia, ale także by ją zaakceptował.

Jednak inni, przemęczeni doktorzy, przyjmujący co dziesięć minut kolejnego pacjenta w przychodni, twierdzą, że nie mają czasu na "pogaduszki". Dla części specjalistów z tytułem profesorskim, zajętych pracą naukową, wykładami, badaniami i kierowaniem kliniką, rozmowa z chorym ogranicza się do krótkiego, suchego przekazania diagnozy.

- Nie wszyscy lekarze wiedzą, jak motywować pacjenta do podjęcia leczenia - twierdzi prof. Kardas. - Trzeba ich tego nauczyć. Z naszych badań wynika, że niektórzy medycy mają problem z przekazaniem informacji pacjentom. Zdarza się, że przepisują antybiotyki, choć wiedzą, że nie przyniesie to efektów terapeutycznych. Dlaczego? Po prostu boją się o tym powiedzieć.

Strach chorego

Częściej jednak boi się pacjent. Zwłaszcza, gdy słyszy diagnozę, która brzmi jak wyrok. A skoro wyrok już zapadł, to czy warto walczyć?
Danuta Stopieńska, koordynatorka Akademii Walki z Rakiem, poznała ten problem jako terapeutka i jako pacjentka. Kiedy zachorowała na czerniaka i pojawiły się przerzuty, trafiła do dwóch lekarzy. Pierwszy przekazał jej informację, że "siedzi na bombie" i niewiele będzie można już zrobić. Drugi podszedł do niej ciepło, życzliwie, z dużą empatią.

- Może będzie pani miała szczęście - pocieszał i dodawał: - Znam osoby z pani chorobą, które nadal żyją.
- Ten drugi lekarz był ze mną, dawał mi oparcie, nadzieję, poczucie bezpieczeństwa - wspomina Danuta Stopieńska. - Minęło już osiem lat od tamtej diagnozy... Każdy z nas posiada różny stopień podatności na sugestię. Tę dobrą i tę złą. Dlatego relacja między lekarzem a pacjentem wpływa na leczenie. Przeprowadzone w USA badania potwierdziły to, co wielu chorych czuje intuicyjnie - lekarz, który umiejętnie przekazuje informacje o chorobie, daje wsparcie i nadzieję, ma lepsze efekty terapeutyczne. Jego pacjenci częściej i szybciej wychodzą z choroby.

Doświadczenie w rozmowie z chorym mają pracownicy hospicjów. Często też słyszą od pacjentów opowieści, od których włosy jeżą się na głowie. O słowach, które nigdy nie padły, albo o takich, które nie powinny w ogóle paść. O braku porozumienia i o beznadziejnym szukaniu informacji.

- Stąd pomysł by tegoroczna, dziewiąta już, kampania społeczna "Hospicjum to też Życie" była poświęcona sztuce komunikacji w opiece medycznej - mówi Jolanta Leśniewska, koordynator kampanii Fundacji Hospicyjnej odbywającej się pod hasłem "Zdrowa rozmowa pomaga leczyć. Mów - Słuchaj - Zaufaj".

- Każdy z nas jest lub kiedyś będzie pacjentem lub bliskim pacjenta. Sztuka komunikacji w sztuce medycznej tak naprawdę dotyka każdego z nas. A od tego zależy skuteczność leczenia. Fundacja zamierza prowadzić szkolenia dla personelu medycznego ze sztuki komunikacji. Będzie też edukować pacjentów.

Na stronie kampanii www.zdrowarozmowa.pl. prof. Krystyna de Walden-Gałuszko, prezes Polskiego Towarzystwa Psychoonkologicznego przypomina: Jeśli mówimy coś naszemu Rozmówcy, to nie znaczy, że On to usłyszał. Jeśli Rozmówca to usłyszał, to nie znaczy, że to zrozumiał. Jeśli zrozumiał, to nie znaczy, że to wprowadził w życie. Jeśli wprowadził w życie, to nie znaczy, że to kontynuuje.

Proste, prawda? Ale czy ta wiedza wystarczy, by obie strony zaczęły mówić jednym, zrozumiałym językiem?

Dorota Abramowicz
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki