Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Otwarcie mostu w Kwidzynie 26 lipca 2013. Na ten most czekano wiele lat [HISTORIA, ZDJĘCIA]

Dorota Abramowicz, Rafał Cybulski
Ludzie piszą na forach, że wybudowanie mostu pod Kwidzynem to "prawdziwy cud nad Wisłą". Ci z Gniewu nazywają go otwarciem na świat, ci z Kwidzyna mówią tak samo. Przeczytajcie o trudno dostępnym wielkim świecie, który zawsze rozciąga się na drugim brzegu rzeki i o tym, jak długo wyczekiwana inwestycja zmienia życie mieszkańców Kociewia i Powiśla.

Wieje wiatr. Nad mostem unoszą się ciemne chmury, robotnicy w kamizelkach "Budimexu" prowadzą ostatnie prace wykończeniowe. Trochę czują się jak aktorzy na oczach widzów. Niezależnie od pogody i tak ci z Powiśla i ci z Kociewia podjeżdżają samochodami lub na rowerach, by popatrzeć na budowę. Niektórzy robią zdjęcia i potem wrzucają do internetu. Na stronie "Chcemy mostu" odliczane są dni, godziny, minuty i sekundy od rozpoczęcia inwestycji. Inni liczą godziny do otwarcia mostu.

Karolowi Waśniewskiemu z Gniewu od poniedziałku czas przestanie przeciekać między palcami.
- Od przeniesienia siedziby firmy do Prabut, wsiadamy codziennie o godzinie 5.30 rano w czwórkę do samochodu - mówi technolog z firmy elektronicznej Orbit One. - Jedziemy z Gniewu przez Malbork, to jakieś 90 kilometrów. Czas przejazdu - półtorej godziny w jedną stronę. Na godz. 7 jesteśmy w pracy. Powrót to drugie półtorej godziny, chyba że zatrzymają nas korki w Malborku. Razem to minimum trzy godziny dziennie.

Firmę przeniesiono, bo Prabuty zapewniły szwedzkim właścicielom lepsze warunki, niż Gniew. Pracownicy mieli wybór - rezygnację z zatrudnienia lub dojazdy. Większość wybrała dojazdy.

Trzy godziny dziennie to - wyłączając weekendy - 60 godzin miesięcznie. Dwa i pół dnia. Rocznie - ponad miesiąc spędzony w samochodzie. Od przenosin firmy w 2007 r. zebrało się już pół roku zmarnowanego na dojazdy, zamiast na zabawę i rozmowy z trójką małych dzieci, pomaganie żonie, spotkania z rodziną i przyjaciółmi, wędkowanie. Na życie.
Most jest dla Karola bezcenny, bo skraca drogę do pracy do 42 kilometrów, czyli 35-40 minut jazdy. I oddaje mu prawie dwie godziny każdego dnia.

Jak "Titanic"

- Podebraliście nasz most - wypominali torunianom mieszkańcy Kwidzyna.
Most łączący przed 100 laty oba brzegi Wisły w pobliżu Kwidzyna nosi dziś dumnie imię marszałka Piłsudskiego i służy dziś grodowi Kopernika.

Już dawno temu zauważono, że w okolicach dzisiejszego Korzeniewa, odległego 5 kilometrów od Kwidzyna, Wisła stwarza możliwości przeprawy. Woda, głęboka na kilka metrów niesie ze sobą piasek, który buduje łachy. Kiedy nadchodzi suche lato, można nawet zaryzykować przejście na drugą stronę. Jednak suche lato nie zdarza się często...

Bogumił Wiśniewski, archeolog, były makler, publicysta, odkrywca grobów błogosławionej Doroty z Mątów Wielkich oraz trzech mistrzów krzyżackich w kwidzyńskiej katedrze mówi, że historia prób połączenia brzegów Wisły pod Kwidzynem była wyjątkowo długa i burzliwa.

- Krzyżacy próbowali wykorzystać promy, potem przez sześć lat od 1807 r. działał dwuczęściowy most pontonowy wybudowany przez wojska napoleońskie - opowiada Wiśniewski.
Jednak dopiero metalowa, nitowana konstrukcja, postawiona w Opaleniu przez Niemców w 1909 r. spełniała wszelkie wymogi i była - jak na owe czasy - najnowocześniejszą w Europie.

Identyczne rozwiązanie konstrukcyjne wykorzystano przy konstrukcji Titanica, którego budowę rozpoczęto pięć miesięcy przed oddaniem naszego mostu - podkreśla z dumą Bogumił Wiśniewski.

Titanic zatonął po zderzeniu z górą lodową, nowoczesna konstrukcja padła ofiarą wielkiej polityki.
Most był drogowo-kolejowy, łączył główną trasę Berlin - Piła - Chojnice - Tczew - Królewiec. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę stał się mostem granicznym. Ruch niewielki, znaczenie też. Za to ryzyko, że w razie konfliktu posłuży do szybkiego przerzutu nieprzyjacielskich wojsk - duże. Dlatego w 1929 r. polskie władze zdemontowały go i przeniosły do Torunia. Część konstrukcji wykorzystano także na zalewie Warty, w Koninie.

Kolejny, prowizoryczny most drewniany postawili w Opaleniu jesienią 1944 r. znów Niemcy. Dziś na you tube można znaleźć propagandowy filmik pokazujący tamtą budowę przy dźwiękach poematu "Wełtawa" Bedřicha Smetany.
- Już w 1947 r. most został rozebrany - opowiada Wiśniewski. - Był w fatalnym stanie, cały się chybotał. Świadkowie opowiadają, że tuż po wojnie odważni, wyruszający na drugi brzeg, otwierali okna, by w razie zawalenia mieć choć minimalne szanse na ratunek.

A ludziom po obu stronach Wisły pozostały albo podróże kilkadziesiąt kilometrów do najbliższych mostów, albo czekanie w kolejkach do kursującego - lub nie, w zależności od pogody - promu z Korzeniewa.
Nic więc dziwnego, że już 20 lat temu zaczęto naciskać na władze, by most powstał. Nie obyło się bez protestów, blokowania "jedynki" i masowego analizowania warunków życia minoga.

Projekt w koszu

Jako pierwszy o pomyśle budowy mostu w 1993 roku wspomniał ówczesny burmistrz Kwidzyna, a obecny starosta kwidzyński Jerzy Godzik. Od razu wiadomo było, że nadwiślańskie gminy same nie udźwigną finansowego ciężaru takiej inwestycji, więc samorządowcy rozpoczęli lobbować za mostem na wyższym szczeblu. Przez kilka lat te wysiłki nie przynosiły żadnych efektów, bo przed reformą terytorialną samorządy miały słabą siłę przebicia, zaś decydenci z Warszawy też tłumaczyli się brakiem środków.

Dlatego lokalne samorządy imały się różnych sposobów, by zorganizować jakąkolwiek przeprawę. Jednym z pomysłów było postawienie stalowego, składanego mostu, który wycofano z rezerw strategicznych wojska i przekazano wojewodzie. Dzięki tej przeprawie możliwy byłby ruch wahadłowy, ale ostatecznie z koncepcji zrezygnowano ze względu na wysokie koszty utrzymania konstrukcji. Co ciekawe, nim jeszcze zapadła taka decyzja na biurku burmistrza Kwidzyna pojawił się... rachunek za wojskowy most.
- Wiadukt został podarowany wojewodzie, ale opiewająca na 4,8 mln zł faktura trafiła do mnie - wspomina burmistrz Andrzej Krzysztofiak.

Na korzystniejszy klimat dla budowy stałej przeprawy trzeba było poczekać do 2001 roku. To wtedy pomorski sejmik ujął most w programie rozwoju regionalnego, a wkrótce potem Zarząd Dróg Wojewódzkich w Gdańsku ogłosił przetarg na wykonanie projektu. Wygrało go Biuro Projektów Budownictwa Komunalnego z Gdańska, a wszystkie prace projektowe zakończyły się w lipcu 2002 r. Już miesiąc później wydano pozwolenie na budowę mostu, a w październiku 2002 r. wmurowano akt erekcyjny. Jednak gdy wszystkim wydawało się, że od wbicia pierwszej łopaty na budowie dzielą co najwyżej miesiące, rząd Leszka Millera zaczął grać na zwłokę. Wprawdzie w 2004 r. wicepremier Jerzy Hausner w trakcie wizyty w Kwidzynie potwierdził, że most jest w Warszawie traktowany, jako inwestycja strategiczna, ale w 2005 roku do władzy doszło Prawo i Sprawiedliwość, a nowy minister transportu Jerzy Polaczek uznał projekt za zbyt kosztowny i ten trafił do kosza. Wedle ówczesnych wyliczeń przeprawa miała kosztować ponad 700 mln zł.

Potem się okazało, że można most wybudować nowocześniej i taniej - za nieco ponad 300 mln zł.
Za walkę o most wziął się "Dziennik Bałtycki". Pomimo kilku tysięcy zebranych kuponów z apelem do ministra o rychłe rozpoczęcie budowy, inwestycja nie dostała zielonego światła.

Przęsło nad minogiem

Sytuacja się zmieniła, gdy kolejne wybory wygrała Platforma Obywatelska. We wrześniu 2008 r. minister infrastruktury z pompą ogłosił, że most zostanie wybudowany.

Wtedy pojawili się ekolodzy. Jedna z organizacji przejęła się losem minoga rzecznego, pasożyta żerującego na rybach, który wprawdzie nie wygląda zbyt atrakcyjnie, ale przez niektórych mieszkańców nadwiślańskich gmin jest uznawany za smakołyk.
Na przepychankach z ekologami minął kolejny rok.
- Budowa mostu miała zagrozić rzadkiemu gatunkowi, ale badania przeprowadzone już po jej rozpoczęciu wykazały, że populacja minoga w tym miejscu, dzięki inwestycji... wzrosła - śmieje się Piotr Michalski, rzecznik gdańskiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.

Protestowali również obrońcy ptaków, którzy uznali, że z powodu inwestycji miejsca lęgowe może stracić rybitwa rzeczna, a inne gatunki ptaków będą - w trakcie lotu - uderzać w konstrukcję mostu.
- Po lesie latają i nie uderzają w drzewa, a o most będą zahaczać? - denerwowali się kwidzynianie. Ciśnienie podniosła im dodatkowo wiadomość, że jedno z ekologicznych stowarzyszeń uznało, iż zamiast mostu powinien powstać... tunel pod Wisłą. Mało realny, więc odwlekający na święte nigdy inwestycję.

W odpowiedzi na protesty ekologów powołane w Gniewie stowarzyszenie Chcemy Mostu zablokowało krajową "jedynkę".
Ostatecznie racje "zielonych" częściowo zostały uwzględnione w decyzjach środowiskowych, które wójt gminy Kwidzyn Ewa Nowogrodzka podpisała we wrześniu 2009 r. W liczącym kilkadziesiąt stron dokumencie znalazł się zapis, że z powodu minoga prace w korycie rzeki można prowadzić tylko przez 4,5 miesiąca w roku. Inwestora zobowiązano także do zacumowania na środku rzeki barki lęgowej dla rybitw.

I jeszcze jeden kłopot

W ten sposób zakończyła się batalia z ekologami, ale kolejne problemy pojawiły się w trakcie przetargu. Po tym jak GDDKiA ogłosiła, że wygrało go konsorcjum firm Budimex i Ferrovial Agroman (Hiszpania) wyniki oprotestowała austriacka firma Alpine Bau. To opóźniło rozpoczęcie budowy o kolejne 3 miesiące, ale w końcu protest został odrzucony i we wrześniu 2009 r. inwestor podpisał umowę z wykonawcą. Kilka miesięcy później budowa wreszcie się rozpoczęła.

I tak powstał most typu extradosed, który łączy w sobie cechy mostu belkowego i wantowego. Jest największą tego typu konstrukcją w Europie i jedną z największych na świecie. Most ma ponad 800 metrów długości (a razem z trzema estakadami na zachodnim brzegu ponad 2 km), a rozpiętość przęseł wynosi 204 m. Najdłuższy dotychczas most tego typu, który wybudowano w Szwajcarii ma 527 m długości i 140 m rozpiętości przęseł. Większą rozpiętość przęseł mają tylko mosty na rzekami Ibi i Kiso w Japonii, odpowiednio 271 i 275 m.

Ciekawostką jest również to, że na budowie mostu przez Wisłę po raz pierwszy w Polsce użyto betonu klasy B 80, czyli najwyższej wytrzymałości.

Dom pod mostem

Ryszard Dubiński siada na schodach, bierze na ręce koty, ciężko wzdycha. Nie patrzy w prawo, na pobliski most, tylko w lewo, na gruz po zburzonej szopie. Pewien człowiek z Kwidzyna miał zabrać cegły i posprzątać bałagan, ale obiecał i się już nie pojawił. - Nie mam gdzie nawet roweru wstawić, wrzucić węgla na zimę - kręci głową. - Dobrze by było, gdyby ci z budowy zostawili mi choć jeden kontener. W końcu patrzę na ten ich sprzęt, pilnuję...

Trudno nie pilnować, bo sprzęt stoi na podwórku, przy domu z tabliczką Lipianki 1. Dom jest stary, piękny i zniszczony. Wybudowano go w połowie XIX wieku. Prawdopodobnie była w nim karczma. Jednak Dubiński nie zna przedwojennej historii Lipianek.
- Tu Niemcy żyli, a my przyjechaliśmy zza Buga - tłumaczy. - Prawie wszyscy z jednej wsi, Sochy na Wołyniu. Dlatego tu co drugi był Czeszejko-Sochacki, moja mama też z tej rodziny pochodziła. A ojciec, Michał Dubiński, w wojsku polskim służył, uciekł z Tkaczukiem i Narolskim z transportu wiozącego na katyńskie rozstrzelanie... A dziadek, Bolesław Czeszejko znał ukraiński, dogadał się z sąsiadami i uratował rodzinę z wołyńskiej masakry.
- A co to państwa ta twoja historia obchodzi - przerywa pani Ewa, obierająca na werandzie ziemniaki.

I Ryszard milknie. Potem opowiada o domu, który tak naprawdę jest własnością jego przebywającego od wielu lat w Niemczech, tuż przy holenderskiej granicy, brata. Brat chciał dom jeszcze pod koniec XX wieku remontować, ale konserwator postawił wygórowane warunki. No to zostawił chałupę i wyjechał.
- Przyjeżdżali tu potomkowie byłych właścicieli, mili ludzie - wspomina Ryszard. - Opowiadali, że mieszkał tu człowiek, do którego należała prawie cała ziemia we wsi. Dobra ziemia, urodzajna. Wielkie bale się odbywały. A teraz? Przyjdzie większa śnieżyca i wszystko się zawali. Przyjdzie mi mieszkać pod mostem.

Po rozpoczęciu budowy pojawili się jednak chętni na wykupienie zrujnowanej, byłej karczmy. Był jakiś Polak, który chciał wybudować zajazd. Był też Niemiec, zamierzający położyć na dachu strzechę.
- Brat się na strzechę nie zgodził i powiedział, że Niemcowi domu nie odda - kończy Ryszard.

Trzy dni świętowania i codzienność

W Kwidzynie i w Gniewie zaczynają się trzy dni świętowania z okazji cudu nad Wisłą. Parada husarii po moście, przejazd rowerzystów (już się zmawiają na facebooku), festyny, w niebo wzlecą tysiące gołębi, zapłoną sztuczne ognie, a Kociewiacy i Krzyżacy wezmą udział w inscenizacji walk.

A po święcie przyjdzie codzienność.
Stojący z wędką na dawnym nabrzeżu promowym w Korzeniewie Piotr Karwarczyk mówi, że uzgodnił już z rodziną, która mieszka w Nowem (do tej pory 130 kilometrów, od weekendu ok. 50), że będą częściej się spotykać.
Dla Bogusława Wiśniewskiego oznacza to możliwość wygodniejszego dojazdu do Pelplina, na grób poety-przyjaciela, księdza Janusza Pasierba. - Będę mógł zapalić mu świeczkę - mówi. - A poza tym lubię starówkę gniewską, będzie bliżej też do Czerska, do Borów Tucholskich.

I do Trójmiasta. Wystarczy po przejechaniu mostu wskoczyć na autostradę i po 50 minutach jest się w centrum Gdańska.
Paweł Zawiła, dyrektor kontraktu z firmy Budimex będzie mógł po kilku latach wreszcie wrócić do domu w Katowicach. Być może jego firma zdobędzie kontrakt gdzieś bliżej, na Śląsku. - Najpierw wykorzystam urlop - mówi inż. Zawiła. - Obiecałem synom (8 i 6 lat), że w drodze nad morze przejedziemy przez most.
Karol Waśniewski pośpi prawie godzinę dłużej i szybciej wróci do domu.
Tylko Ryszard Dubiński ze starego domu w Lipiankach mówi, że most nie zmieni znacząco jego życia. - Chyba, że pojadę na drugą stronę na grzyby - uśmiecha się lekko.
[email protected]
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki