W ten sposób dowiedzieliśmy się o ostatniej misji Bartłomieja Sienkiewicza w rządzie: wytropić, złapać i wsadzić do więzienia tych, którzy dokonali podsłuchowej próby zamachu stanu.
Bo też sytuacja jest - podobno - poważna. Tak mówi sam premier, a wokół niego nie brakuje komentarzy, że być może wszystko jest robotą obcych (czytaj: rosyjskich, bo jakich innych?) służb specjalnych.
Czyli balon zaczyna być dmuchany. Jeśli pęknie na skutek spektakularnej akcji zatrzymania winnych, służby odniosą sukces, który zatrze obecny niesmak wynikający ze swobody i bezkarności podsłuchujących. Ale co będzie, jeśli z tego balonu powietrze będzie uchodzić powolutku, cichcem i nigdy się nie dowiemy, kto i dlaczego podsłuchiwał?
Wtedy pozostanie przekonanie - dla Platformy w obecnej sytuacji bardzo groźne - że oto ktoś (Rosjanie?) po raz kolejny zrobił z nas durni.
Nagrania są na rynku
Tymczasem wiele wskazuje na to, że ostatnia misja Bartłomieja Sienkiewicza może być z gatunku niemożliwych do wykonania i straceńczych zarazem.
Dla porządku przywołajmy fakty. W ostatnią sobotę zostało upublicznione przez tygodnik "Wprost" nagranie dwóch rozmów. Obydwie odbyły się w pokoju dla VIP-ów w eleganckiej restauracji Sowa i Przyjaciele w Warszawie. To nie wszystko. Mówi się, że mogą zostać ujawnione jeszcze inne nagrania, między innymi wicepremier Bieńkowskiej z szefem CBA. Tak czy inaczej, już na podstawie tych dwóch opublikowanych nagrań można wysnuć wniosek, że realizowali je profesjonaliści, a sama akcja była przeprowadzona ze znawstwem i wprawą.
Dwa tropy w śledztwie
Zapytaliśmy doświadczonego prokuratora, jakby postępował w tej sprawie, gdyby ją dostał na biurko. Zgodził się odpowiedzieć na nasze pytania, pod warunkiem, że zachowa anonimowość.
- Przyjmując, że miałbym tylko to, o czym mówią media, poszedłbym z czynnościami w dwóch kierunkach. Pierwszy - to jest restauracja, drugi zaś - redakcja tygodnika "Wprost". W obydwu przypadkach szukałbym "wyjścia na osoby".
Chodzi o informacje, które pozwoliłyby np. założyć podsłuch, rozpocząć obserwację. Czyli wykrzykiwane w twarz przesłuchiwanemu: "Nazwiska, adresy, kontakty!".
- Sytuacja jest trudna - przyznaje prokurator. Jeśli chodzi o restaurację, to zamiatalibyśmy tam kurz. Znaleźlibyśmy tylko to, co sprawca by chciał, żebyśmy znaleźli. Jeśli mamy do czynienia z profesjonalistami, to z pewnością zrobili wszystko tak, żeby nie zostać wykrytymi. Natomiast z redakcją tygodnika jest jeszcze gorzej. Jeśli dziennikarze odmówią współpracy, prokurator w żaden sposób nie może ich do niczego zmusić. Obowiązuje tajemnica dziennikarska.
Menedżer
Tyle teoretyzowania. W rzeczywistości do akcji z impetem wkroczyło ABW, przynajmniej tak się to przedstawia w mediach. Funkcjonariusze mieli pojawić się w restauracji Roberta Sowy w sobotę oraz niedzielę, przeprowadzając kontrolę. Jednak nie wiadomo, czy coś interesującego udało się znaleźć. Z pewnością ci, którzy nagrywali, wiedzieli, że lokal będzie od soboty "spalony". Jeśli coś w nim pozostawili, to tylko dlatego, że chcieli, żeby to coś wpadło w ręce ABW.
W międzyczasie w sprawie podsłuchów zostało wszczęte śledztwo, jego prowadzeniem zajęła się Prokuratura Okręgowa Warszawa Praga (za nielegalne podsłuchiwanie grożą dwa lata więzienia). Z czasem w doniesieniach medialnych pojawiła się informacja, że został "zatrzymany" niejaki Łukasz N., menedżer restauracji, który miał rezerwować terminy w salce dla VIP-ów restauracji Sowa i Przyjaciele. Wcześniej podobno pracował w innych restauracjach, w których jadali politycy.
Próbowaliśmy potwierdzić informację o tym zatrzymaniu. - Nic mi nie wiadomo, żeby ktokolwiek w tej sprawie został zatrzymany. Jeszcze nie otrzymaliśmy żadnych materiałów od ABW - mówiła wczoraj Renata Mazur z Prokuratury Okręgowej Warszawa Praga.
Dodajmy, że o postawieniu zarzutów i formalnym zatrzymaniu zadecyduje nie ABW, lecz prokurator.
- Ten menedżer restauracji został po prostu zabrany na przesłuchanie - ocenia zapytany przez nas prokurator. - To jeszcze nic nie znaczy, tym bardziej, że jest przesłuchiwany w charakterze świadka. Nie sądzę, żeby ci, którzy nagrywali, "zostawili" na miejscu zdarzenia kogoś, kto może cokolwiek wnieść do śledztwa. Dlatego sądzę, że ABW nie ma na niego kwitów, facet wyjdzie, a ABW zostanie z niczym. Chyba że ktoś się wysypie, zacznie mówić. Albo są jakieś informacje, choćby z kontrwywiadu, które pozwolą na przykład wyjść na konkretne osoby... Być może ABW ma coś takiego, ale o tym, rzecz jasna, się nie dowiemy. Może się okazać, że teraz, kiedy o sprawie mówi cała Polska, wykrycie tych sprawców po prostu nie jest już możliwe.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?