Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opowieści nie tylko o śmierci: Cena życia i śmierci

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Osada, w której się zatrzymali była rzeczywiście niewielka. Tak mała, że te kilka lepianek, odgrodzonych od pustyni kłębowiskiem kaktusów, nawet przy najszczerszych chęciach, trudno byłoby nazwać wsią. Doktor Baumann pomyślał, że takich mieścin nie zaznacza się na żadnej mapie świata, i że jeżeli poza jej mieszkańcami ktokolwiek tutaj dociera, to tylko sam diabeł.

Zaparkowali między kikutami akacji. Mężczyzna wyłączył silnik i jeszcze przez chwilę obserwował drobiny kurzu, które unosiły się nad pustynią. W promieniach zachodu jej czerwonawa powierzchnia sprawiała wrażenie marsjańskiej. Zresztą wszystko na swój sposób było tutaj odrealnione – i ta przeraźliwa cisza, i te pozbawione okien domy, i te dziwaczne ni to drzewa, ni to krzewy. Nawet wielbłądy, zbite w niemal jednolitą, brązowawą masę, sprawiały wrażenie kosmicznego, wielogłowego mutanta.

Przyglądając się ich liszajowatym ciałom, doktor Baumann wyobraził sobie smród, jakim muszą wionąć. A zaraz potem ogarnęło go jakieś ogólne obrzydzenie, wstręt i pogarda dla świata, w którym możliwe było istnienie takich jak on lekarzy i takich, jak siedząca obok niego kobieta, urzędników państwowych. Przez moment zastanawiał się, co by się stało, gdyby wypchnął ją z samochodu, zabrał te kilkadziesiąt tysięcy euro i uciekł do Libii, albo do Algierii? Zaraz jednak przypomniał sobie los doktora Kneipa – monachijskiego lekarza, którego ciało dwa lata temu żołnierze znaleźli, na samym środku pustyni, kilkaset metrów od cmentarzyska libijskich czołgów.

Doktor Baumann doskonale pamiętał jego wyschniętą, zmumifikowaną przez wiatr i piasek twarz. Pamiętał każdy szczegół tej pergaminowej maski, pokrytej resztkami żółtawych, przypominających królicze futerko, włosów. Pamiętał także krzykliwe prasowe tytuły, pod którymi ukazywały się zdjęcia Manfreda: „Ofiara libijskich terrorystów”, „Krwawy odwet”, „Niemiecki lekarz zamordowany przez siepaczy el-Kadafiego”… Nie mógł zrozumieć, czemu nikt nie zwrócił wtedy uwagi na ślady kół, które w miejscu zabójstwa zawracały na południe, zamiast prowadzić na północ, w kierunku libijskiej granicy. Nie mógł także znaleźć wytłumaczenia, dlaczego nie skojarzono porzuconych kilka kilometrów dalej zwłok sześcioletniego chłopca ze śmiercią lekarza. Przecież wiadomo było, że w Nigrze, w nadgranicznych wioskach odbywa się handel niewolnikami, że porywane są tutaj dzieci i kobiety, i że to lekarze z Europy i USA wspólnie z miejscowymi urzędnikami zajmują się ich selekcją i przemytem.

Doktor Baumann wyjął ze schowka butelkę whisky i pociągnął kilka łyków. Czuł, że ma już wszystkiego dosyć, że opuszczają go resztki sił, że napada go melancholia, przed którą nie uda mu się uciec inaczej niż w alkoholowy trans.

– Jak wy wytrzymujecie w takim upale? – zapytał głosem ochrypłym od papierosów i pitej bez rozcieńczenia whisky.
– W tym kraju upały to najmniejszy problem. Zresztą do wszystkiego można się przyzwyczaić – czarna najwyżej dwudziestopięcioletnia kobieta uśmiechnęła się do niego. – Dochodzi siódma, chyba już ją przygotowali do drogi.
– Tak, chodźmy – powiedział doktor Baumann.

Wysiedli z samochodu niemal jednocześnie. Mężczyzna dopiero teraz poczuł zaduch, jakim otulona była ta nieludzka ziemia. Przez moment miał wrażenie, że powietrzna zawiesina zaklei mu płuca, serce i mózg, że jeśli stąd natychmiast nie ucieknie, utknie w tym oleistym piekle raz na zawsze, jak komar w bryle bursztynu.

– Co jej powiedzieliście? Że gdzie z nami pojedzie? – zapytał.
– A co mieliśmy jej powiedzieć? To co zwykle, że zabierzemy ją na wycieczkę do miasta – kobieta zatrzymała się na moment i spojrzała na doktora Baumanna. – Coś pan dzisiaj kiepsko wygląda, doktorze.
– A matka? Ojciec…?
– Ojciec wie wszystko. Matka myśli, że dziecko idzie do adopcji.

Doktor Baumann selekcjonował afrykańskie dzieci od trzech lat. Na ich przemycie zarobił pięćset, może sześćset tysięcy euro… A jednak za każdym razem dziwił się, że rodzice godzą się na taką transakcję. Może dlatego, że zwykle kiedy odbierał im synów i córki, był już kompletnie pijany. A może dlatego, że do końca nie wierzył w to, co się potem z tymi dziećmi dzieje. Nie chciał wierzyć. Zresztą to nie były jego sprawy. On miał jedynie potwierdzić, że przejmowany chłopak, albo dziewczynka odpowiada zamówieniu, które złożył jeden z niemieckich, belgijskich albo holenderskich szpitali. A potem musiał jeszcze tylko towarzyszyć dziecku w drodze na lotnisko.

– On naprawdę zgodził się, żeby jego córka została poćwiartowana? Żeby serce, płuca, nerki… żeby wątroba jego dziecka używana była do transplantacji? On naprawdę o tym wszystkim wie i mimo to się zgadza? – doktor Baumann szukał w mroku oczu kobiety, szukał śladów odrazy, albo chociaż zwątpienia. Ale ich nie znalazł, więc tylko pokiwał głową i powiedział – To nie moja sprawa… Nie moja.
– Doktorze, co dzisiaj jest z panem? – kobieta, zapalając mężczyźnie jointa zobaczyła niebieskie, nieprzytomne oczy. – Przecież pan wie, że te dzieci statystycznie i tak nie dożywają tutaj piętnastego roku życia. A nawet jeśli im się to udaje, to do dwudziestki połowa zaraża się wirusem HIV i w parę lat później umiera. A tak, za te pieniądze, rodzice tego dziecka kupią na południu dom i żadna z ich córek nie będzie już musiała pracować na ulicy. To jest jak ofiara, poświęca się życie jednego dziecka, aby reszta rodziny mogła żyć, rozumie pan?
– Nie rozumiem… – mężczyzna prawie krzyknął, a potem zaciągnął się głęboko haszyszowym dymem i trzymał go w płucach dopóki nie poczuł w ciele rozluźniającego wszystkie mięśnie mrowienia.

– Matka tej dziewczynki ma siedemnaście lat, jest prostytutką. Sypia z turystami. Z facetami z Paryża, Berlina, Londynu, z najprzeróżniejszymi zboczeńcami, którzy robią z nią, co tylko zechcą. Któryś z nich jest ojcem tej małej. Doszliśmy do tego podczas badań… Organy tego dziecka uratują życie kilkorgu dzieciom w Europie.

Doktor otworzył torbę z pieniędzmi. Wyjął plik banderolowanych banknotów i przez chwilę oświetlał je płomieniem zapalniczki. Dziewczyna patrzyła jak języki ognia ślizgają się niemal po powierzchni papieru. Przez moment myślała nawet, że Niemiec zwariował i chce spalić pieniądze. Sięgnęła na wszelki wypadek po pistolet, ale w tej samej chwili doktor Baumann wrzucił banknoty do torby.

– To tu – kobieta wskazała ręką najobszerniejsze obejście.
– Niech pani idzie sama, proszę… Zbadam ją w samochodzie.

Spojrzała na niego z pogardą, a może z litością… Potem odebrała torbę i zanurzyła się w mrocznym wnętrzu lepianki.
Doktor Baumann oparł się o ścianę i pił; czuł jak lodowaty pot oblewa mu czoło, szyję i plecy, jak w uszach huczy mu teraz gigantyczny wodospad… Whisky była ciepła, ale nie czuł już ani jej mocy ani jej silnego aromatu. Wsłuchiwał się w rozmowę tamtych ludzi, w ich śmiech i pochlipywanie. I nie wiedział czy jest to rozpacz, czy szczęście. A potem, kiedy butelka była już prawie pusta, zajrzał do wnętrza lepianki.

Na środku niskiego, zadymionego pomieszczenia stała młoda kobieta. Do jej nóg tuliła się dwuletnia półnaga dziewczynka. Dziecko płakało i mówiło coś do niej, coś co brzmiało jak „mama”… Ale matka i ojciec zajęci już byli wyłącznie swoimi rojeniami, swoim domem gdzieś na południu Nigru, kolorowymi strojami, tańcem i samochodem, którym w niedzielne poranki będą jeździć do miasta.

Doktor Baumann pociągnął ostatni łyk whisky, a potem odwrócił się i ruszył na północ, w głąb pustyni… Biegł przed siebie i było mu wszystko jedno dokąd biegnie, chciał tylko znaleźć się jak najdalej od tego domu. Wiedział, że aby dotrzeć do najbliższego libijskiego miasteczka, musiałby biec tydzień. I wiedział też, że jeśli nawet jakimś cudem przez ten czas nie umrze z pragnienia, na pewno zginie od ukąszeń żmij albo skorpionów…

Zanim upadł w piach wydawało mu się jeszcze, że słyszy wołanie tamtej kobiety, że echo powtarza w nieskończoność jego nazwisko. Domyślał się jednak, że to nie może być echo, że na pustyni tylko diabeł potrafił je imitować… A jednak nie zawrócił. To czy będzie żył czy umrze, nie miało już dla niego żadnego znaczenia. Cena życia i cena śmierci wydawały mu się zbyt wygórowane.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki