Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ojcowie i córki

Dariusz Szreter
Piątek, 26 listopada 2010

Miniony weekend spędziłem w Berlinie, gdzie pojechaliśmy z córką na koncert zespołu Gorillaz. Niezorientowanym wyjaśniam, że Gorillaz to wspólny projekt dwóch artystów: lidera nieistniejącej już formacji Blur, Damona Albarna i rysownika Jamie Hewletta, współautora komiksu "Tank Girl". Pierwszy stworzył muzykę, drugi wymyślił postacie czterech fikcyjnych członków zespołu i tworzył animowane teledyski z ich udziałem. Ścieżkę dźwiękową przygotowywali muzycy sesyjni pod kierunkiem Damona, m. in. basistka moich ukochanych Talking Heads, Tina Weymuth.

Oczywiście z rysunkową ekipą ciężko jest koncertować. Były wprawdzie plany, by stworzyć na scenie hologramowe wizerunki 2D, Noodle'a i spółki, ale okazało się to zbyt skomplikowane technicznie. Dlatego w pierwszą regularną trasę, od debiutu w 2001, wybrali się dopiero teraz, dorabiając do tego historię o sporach między oryginalnymi, animowanymi członkami zespołu, co spowodowało, że do wypełnienia zobowiązań kontraktowych trzeba było wynająć muzyków z krwi i kości. I to ilu! (Naliczyłem, że przez scenę berlińskiego Velodromu przewinęło się ponad 40 osób) I to jakich! (O tym - częściowo - za chwilę).

Na koncert namówiła mnie córka, która jest fanką wszystkich projektów Albarna. Zgodziłem się bez oporów, bowiem uważam go za jednego z najzdolniejszych rockmanów młodego pokolenia. Tym, których dziwi zaliczenie do "młodego pokolenia" kogoś urodzonego w 1968 wyjaśniam: starsze pokolenie rocka - to muzycy urodzeni w latach 40., tacy jak członkowie the Beatles, Rolling Stones, Led Zeppelin, Hendrix, Dylan, Zappa, Bowie, Neil Young czy Lou Reed; pokolenie średnie, urodzone w latach 50. to przede wszystkim kolesie z kręgu punku i nowej fali: Pistolsi, Clash, Stranglersi, Ramonesi, Talking Heads, Police, Elvis Costello, Paul Weller, Nick Cave, a także Prince czy nieodżałowany Steve Ray Vaughan; i wreszcie młode pokolenie - wedle mojej klasyfikacji - to roczniki 60, od U2 przez Depeszy, RHCP, Beasty Boys, po Nirvanę, Pearl Jam i Blur właśnie. Co do jeszcze młodszej generacji, to oczywiście przyznaję, że trafiają się tam osobnicy obdarzeni wizją, jak Beck, Danger Mouse czy Devendra Banhurt, ale generalnie uważam, że rock to zbyt poważna sprawa by oddawać ją w ręce młodzików.
Ale niezupełnie o tym miało być. Otóż, na wspomnianym koncercie zauważyłem w pełnym rozkwicie fenomen stosunkowo nowy, przynajmniej dla mnie - rodzice (przede wszystkim ojcowie), towarzyszący nastoletnim dzieciom (głównie córkom) na koncercie ich ulubionych wykonawców. To odwrócenie istniejącego wcześniej trendu. Bo koncerty z wielopokoleniową widownią, to od co najmniej dwóch dekad normalka w przypadku gwiazd starszego czy średniego pokolenia. Tam jednak to rodzice wciągali dzieci w świat muzyki swojej młodości. Teraz bywa na odwrót. Za nami w kolejce do wejścia na halę stał tatuś 13-letniej Cecylii z Kopenhagi, który przyznał, że ostatni raz przyjechał na koncert to Berlina w latach 80., żeby posłuchać Bowiego. Towarzyszyła mu mama 12-latki (nie zorientowałem się z jakiego kraju). Tata z mamą zostali skojarzeni przez córki, które poznały się stojąc od południa pod bramką. Nawiasem mówiąc bez sensu, bo my przyszliśmy tylko na godzinę przed otwarciem i też udało nam się wejść pod samą scenę. Tam moja córka poznała 16-letnią fankę Gorillaz ze Szczecina. Okazało się, że też przyjechała z tatą. Moja córka pokazała jej na mnie, stojącego kilka metrów z tyłu. Zamachaliśmy do siebie radośnie. W tym momencie przypomniałem sobie drukowane ostatnio w Rejsach prace nagrodzone w konkursie "Wspomnienia rówieśników rock'n'rolla": Skiby o Jarocinie lat 80. i kpt. ż.w. Gabriela Oleszka o wypadach do sopockiego Non Stopu w latach 60. Czy wyobrażacie sobie nastoletniego fana, który pojawiłby się w którymś z tych miejsc w towarzystwie ojca albo matki? I jak na to zareagowaliby jego rówieśnicy? Poza tym, który rodzic zgodziłby się pójść w takie miejsce? jeśli już to chyba tylko po to, żeby potem złożyć doniesienie do odnośnych władz, że oto pozwala się na deprawację młodzieży.
A sam koncert? Nie mogę powiedzieć, żebym był nieusatysfakcjonowany. W dodatku znalazł się na nim specjalny ukłon w stronę ojców. I nie mam tu na myśli żeńskiej sekcji smyczkowej, choć ta sprawiała wrażenie dobieranej przede wszystkim pod kątem urody i długości kończyn dolnych (co nie znaczy, że grały źle, ale wyglądały jeszcze lepiej). Nic z tych rzeczy. Ciary przeszły mi po plecach z zupełnie innego powodu. Otóż w koncertowym składzie Gorillaz znaleźli się panowie Mick Jones i Paul Simonon, czyli połowa klasycznego składu the Clash, który rozpadł się w 1982 r. Szanse na jego reaktywację, zawsze niewielkie, spadły do zera w 2002, po śmierci Joe Strummera. Zobaczyć zatem tych dwóch ramię w ramię na scenie - bezcenne.

PS. Dziś w Gdańsku wystąpi Lady Gaga. W Rejsach dyskusja nad fenomenem jej popularności. Piotr Metz widzi w niej nową Madonnę, Karolina Korwin-Piotrowska się gorszy tym porównaniem, twierdząc, że LG nie dorasta do pięt M. Nie mam zdania, bo - przyznaję bez bicia - mimo upływu 25 lat od debiutu Madonny w dalszym ciągu nie rozumiem jej fenomenu. Nie udało mi się dostrzec w niej ani krzty seksualności, o talencie muzycznym nie wspominając. To znaczy owszem, jej płyty są do przyjęcia, przynajmniej od czasu "Like A Prayer", kiedy zainwestowała w klasową produkcję, ale o co w tym wszystkich chodzi (poza pieniędzmi), dalibóg nie wiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki