Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ojciec Jan Grande: To rodzina i dom dają nam siłę [ROZMOWA]

Marzena Woźniak, Tadeusz Woźniak
Ojciec Grande: - Dziecko, które nie jest głaskane, przytulane,  może popaść w chorobę sierocą
Ojciec Grande: - Dziecko, które nie jest głaskane, przytulane, może popaść w chorobę sierocą
Porady bonifratra ojca Jana Grande to zbiór cennych wskazówek, dotyczących nie tylko przygotowywania potraw, ale i filozofii życia w zgodzie ze sobą samym. Tym razem zakonnik mówi o roli kobiety w scalaniu rodziny, o jej mądrości - ważnej dla dzieci - i o rozsądnym gotowaniu, dającym poczucie jedności z poprzednimi i następnymi pokoleniami.

Prawdy formułowane przez ojca Jana Grande są z gatunku tych, które wszyscy znamy, tyle że upływający czas przysypał je kurzem zapomnienia. Nasz rozmówca przypomina często, iż zdrowie i rodzina stanowią najważniejszy narodowy kapitał, który będzie decydował o naszej przyszłości.

Pytamy - jaka jest dzisiaj kondycja polskiej rodziny, co o. Jan Grande sądzi o relacjach między rodzicami a dziećmi, dziećmi a dziadkami.

- Ludzie oddalają się od siebie - mówi bonifrater - bliscy są bliskimi czasem tylko z nazwy. Matka nie znajduje chwili na rozmowę z synem, nie przytuli córki, ojciec nie pogłaska dziecka po głowie. Nie mają na to czasu, bo pracują, a jak nie pracują, to pochłania ich uwagę obraz telewizyjny lub monitor komputera.

Tymczasem dzieci, zwłaszcza małe, garną się do ciała matki, ponieważ biologiczna więź nie została jeszcze zerwana, mimo przeciętej pępowiny. Ciepły dotyk matczynej ręki jest niezbędny w rozwoju, uspokaja, rozluźnia, daje poczucie bezpieczeństwa. Nawet jeśli coś boli, to i ten ból się rozejdzie. Dziecko nieprzytulane, niegłaskane, dziczeje i we własnej rodzinie zapaść może na chorobę sierocą.

A w późniejszym okresie życia będzie szczególnie podatne na wszelkie uzależnienia, choćby od internetu, i utratę łączności z realnym światem.

Na pytanie, jak zaradzić obojętnym i oziębłym relacjom w rodzinie ojciec Jan odpowiada:

Nie jestem psychoterapeutą, ale na pewno dobrodziejstwem będzie, jeśli rodzina skupi się wokół codziennych obowiązków i podzieli je między siebie. Na przykład raz w tygodniu wszyscy powinni zasiąść przy stole i wspólnie sporządzić tygodniowy jadłospis. Pokolenie, które urodziło się po wojnie, na pewno pamięta matkę robiącą w zeszycie ołówkiem szczegółowe domowe notatki i rachunki. Obecnie mają to robić wszyscy, łącznie z dziećmi. Każdy dorzuca własną propozycję do codziennego menu, po czym rozdziela się obowiązki związane z zakupami i gotowaniem. Zaharowana pani domu jest trochę odciążona, rodzina konsoliduje się, dzieciaki uczą się odpowiedzialności i zrozumienia dla niedostatku.

Poza tym w rodzinach, w ślad za zachodnią modą, dochodzi do pomieszania ról i nie wiadomo, kto w nich rządzi. To niczego dobrego nie przyniesie. Przypomnę jedno z żydowskich porzekadeł, które powiada: dom, podobnie jak stół wspierający się na czterech nogach, wspiera się na czterech węgłach - trzy z nich dźwiga kobieta, jeden - mężczyzna.

I nie może być inaczej. Choćby on był nie wiedzieć jak ważnym senatorem czy ministrem, w domu rządzi ona.

A jeśli to ona jest ministrem lub senatorem?

Niełatwo jest pogodzić ambitną pracę zawodową z życiem rodzinnym. Zwykle jedno dzieje się kosztem drugiego. A już do tragedii dochodzi, kiedy kobieta rezygnuje z rodziny dla pracy. Nawet jeśli ta praca przyniesie jej wielkie pieniądze i publiczne uznanie, wcześniej czy później pojawi się poczucie życiowego niespełnienia i przegranej. Z drugiej strony jednak logika rozwojowa dzisiejszego świata na pewno nie cofnie kobiety do jej ultratradycyjnej roli. Zmiany obyczajowe i w ślad za nimi też osobowościowe - zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn, poszły bardzo daleko, wymieszały się cechy męskie i kobiece, nie bardzo wiadomo - kto dziś jaką pełni rolę. Przypomnę jednak, że zgodnie z zamysłem Przedwiecznego kobieta jest istotą trochę wyżej postawioną od mężczyzny. To w jej psychice zaszyfrowany został instynkt macierzyńsko-opiekuńczy, który prowadzi do uszlachetniającego osobę ludzką altruizmu.

Kobiety zdecydowanie częściej niż mężczyźni skarżą się na przemęczenie i przeciążenie…

Ale zarazem, zgodnie z dyspozycją Przedwiecznego, kobiety są silniejsze od mężczyzn i bardziej wytrzymałe, wytrzymają nieporównanie więcej niż im samym się wydaje. Gdyby współczesna pani domu dysponująca prądem, kuchenką gazową, pralką, żelazkiem, coraz częściej zmywarką i innymi dogodnościami, znalazła się w sytuacji jej własnej matki czy babki, to pewnie nie dałaby wiary, że „słaba” płeć udźwignąć może tak wielkie życiowe ciężary.

Wówczas to będąc matkami i - odpuść Boże staremu mnichowi! - kochankami swoich mężów, kobiety prowadziły dom, prały na tarach, szyły, haftowały, prasowały, dźwigały zakupy, piekły chleby i ciasta, gotowały, pieliły w ogródkach, hodowały kury… Znajdowały dodatkowo czas na modlitwę, na to, żeby pośpiewać, porozmawiać z dziećmi. Mam w pamięci obraz mojej maki, która w najczarniejszym komunizmie siadywała z nami w dziecięcym pokoju i mając ciągle ręce zajęte jakąś robótką, śpiewała. A czy dzisiaj w mieszkaniach słychać kobiecy śpiew? Jeżeli, to tylko ten z radia lub telewizora.

Dzisiaj jest tak, ojcze Janie, że młode kobiety żyją jakby z przymusu, prowadzą dom, ale się nim nie cieszą, jeśli urodzą dziecko, to jakoś nie mają dla niego serca…
Pacjentki, zwłaszcza te młode, które przychodzą do mnie po poradę, niemal od drzwi zapytuję o dietę. I z góry wiem, co usłyszę. Nasze panie nie mają pojęcia o tym, że po każdym porodzie ich organizm wytracił ogromne ilości wszelkich życiodajnych składników i jest prawie zamorzony. Nic nie zastąpi w tej sytuacji odpowiedniego jedzenia. W świecie zwierzęcym, jeśli jakiś osobnik jest osłabiony, instynktownie poszuka na łące czy w lesie odpowiednich regenerujących składników. Człowiek pierwotny również posiadał tę umiejętność. Dziś - niestety - zasiadamy do stołu, nie mając w ogóle wyczucia potrzeb własnego organizmu. Jedzenie kojarzy się albo z przyjemnościami podniebienia, albo z załatwianiem jakichś - pożal się Boże - procederów biznesowych w restauracji. Tymczasem Bóg, stwarzając nas z wapnia, krzemu, żelaza, cynku, fosforu, magnezu, kobaltu… wydał zarazem dyspozycję, by szukać w pożywieniu właśnie tych składników: idź i dobieraj to, z czego sam jesteś zbudowany!

Wracając do kobiet, to jeśli któraś z nich ma skłonność do depresji, niskie ciśnienie, napadowe bóle głowy, to znaczy, że w jej pożywieniu zabrakło magnezu oraz odpowiedniej ilości witaminy B1. Powinna poszukać ich w jajkach, kaszach, warzywach (z przewagą ciemnozielonych) i owocach. Surówki powinny pojawić się na stole nawet dwa, trzy razy dziennie.

A może, ojcze Janie, kobiety nie chcą rodzić w odruchu samoobronnym? Tak czy inaczej, problem demograficzny narasta.

Jedno dziecko w rodzinie oznacza dla jego rodziców pobyt w domu starców i samotną śmierć.

To straszna wizja, ojcze Janie.

Najprostsze prawdy najbardziej nami wstrząsają. Naturalnie nie zawsze jest tak, jak powiedziałem. Jednak na pewno więzi, jakie powstają w rodzinach wielodzietnych, różnią się zasadniczo od tych, kiedy wychowuje się jedynaka. Jeśli jest jedno dziecko, to skupia się na nim całe zainteresowanie rodziców, cały ogrom ich oczekiwań. Ma ono być najzdolniejsze, najinteligentniejsze, najlepiej wykształcone. Stanowi to tak wielkie obciążenie psychiczne, że dzieciak w obronie własnej buntuje się i stawia opór. Często naturalną miłość do rodziców zastępuje nienawiścią i chęcią zerwania wszelkich więzów, a rodzice na starość zostają sami.

Dodatkowym dowodem na to, że jedynactwo okalecza, są dane statystyczne, wedle których ta grupa ludzi wykazuje najmniejszą skłonność do zakładania własnych rodzin i posiadania dzieci. A demografowie biją na alarm, w Polsce pogłębia się spadek urodzeń i jeśli ta tendencja się utrzyma, to w 2050 roku polska populacja zmniejszy się o połowę…

Kiedy już tyle nagadaliśmy się na temat złej kondycji polskich rodzin - kontynuuje ojciec Jan - jest czas na to, żeby przejść do kilku praktycznych porad kulinarnych.

SIŁA TKWIĄCA W BURAKU

Jak wiadomo, szeroka, wielopokoleniowa wspólnota rodzinna spotyka się i konsoliduje, zgodnie z naszymi tradycjami, przynajmniej dwa razy do roku przy świątecznych stołach. Jest to na szczęście ciągle jeszcze bardzo silny obyczaj, jakiś rodzaj wewnętrznego przymusu. Zwracam uwagę na to, żeby - szykując świąteczne smakołyki - nie popełniać pewnych błędów.

Otóż, jeśli chodzi o barszcz, który obowiązkowo pojawia się w menu wigilijnym, to stanowczo odradzam sposób gotowania praktykowany w pokoleniu naszych babek.

Mianowicie nastawiało się wówczas buraki na kwaszenie w zacisznym, ciepłym miejscu, zalane wodą w kamiennym garnku, z dodatkiem razowego chleba. Idealne warunki do tego, by po kilku dniach pokryły się one warstwą pleśni z żółtym obrzeżem, w której znajdują się bardzo zjadliwe, rakotwórcze grzybki. Dzisiaj barszcz robimy inaczej - na burakach gotowanych w łupinach, wcześniej dobrze umytych. Do gotowania dodajemy sporo cebuli, którą potem można usunąć. Wywaru nie wylewamy. Po ostygnięciu wstawiamy buraki do lodówki i kiedy już trzeba zrobić barszcz - tarkujemy trzy lub cztery buraki, zalewamy przegotowaną wodą, dodajemy wywar, ząbek czosnku utarty z solą, trochę kwasku cytrynowego, cukier, majeranek, łyżkę oleju i jest wspaniała potrawa, której nawet gotować nie musimy. Można też robić barszcz wigilijny (ale i ten na bardziej powszednie spożycie) na burakach wcześniej pieczonych w piekarniku na blasze w temperaturze 250 st. przez pół godziny. Przechowujemy je potem w słoju w lodówce (nawet do dwóch tygodni), kiedy trzeba, tarkujemy, zalewamy przegotowaną wodą, dodajemy przyprawy. Podawać można domownikom niekoniecznie z pasztecikami czy kołdunami, ale też w towarzystwie dobrze ugotowanych, gorących, posypanych szczypiorkiem ziemniaków.

Pamiętajmy o tym, że buraki są doskonałym, naturalnym lekarstwem przeciw zaparciom i chorobom jelita grubego.

Jeśli ktoś cierpi na te przypadłości, niech codziennie rano wyjmie sobie z lodówki ugotowane (lub upieczone) wcześniej buraki, zetrze je na tarce, doda łyżeczkę roztartego kminku, łyżkę oleju jadalnego, cukier i sól do smaku, i na czczo zje 5 łyżek. Już po kilku dniach zauważy poprawę. Czerwonofioletowy barwnik buraka jest substancją antyrakową, w szpitalach onkologicznych barszcze i surówki z dodatkiem buraków należą do codziennej diety.

Uszka do barszczu robimy z ciasta pierogowego (tylko mąka i gorąca woda, bez jajek), dodając nieco więcej mąki, żeby się nie rozlatywały. Nadziewamy je gotowanymi, przepuszczonymi przez maszynkę grzybami z cebulą, które można zagęścić odrobiną tartej bułki i przetartego jajka na twardo.

Smacznym dodatkiem do barszczu jest też litewski kulebiak. Przygotowujemy go z ciasta drożdżowego, nadziewanego farszem z kapusty lub kapusty z grzybami. Są to po prostu duże, drożdżowe, pieczone pierogi. Aby ciasto na nich nie pękało i nie kruszyło się, ojciec Jan radzi na każdy kilogram mąki dodać trzy łyżki mąki ziemniaczanej. A podczas wyrabiania, kiedy ciasto rozczyniane na mleku z drożdżami już nieźle wyrośnie - wklepywać w nie rękami pół kostki masła. Będzie pulchne, kruchutkie, ale niełamliwe.

Z ojcem Janem Grande rozmawiali Marzena i Tadeusz Woźniakowie, autorzy trzech książek z poradami ojca Jana Grande

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki