Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Obywatele są mięsem armatnim w wojnie polityków. Pora na bunt. Rozmowa z Pawłem Kasprzakiem, liderem Obywateli RP.

Ryszarda Wojciechowska
brak
Obie strony muszą wziąć odpowiedzialność za własne zachowania, a nie wypominać sobie wzajemnie, kto zaczął. Bo to do niczego nie prowadzi - mówi Paweł Kasprzak, lider Obywateli RP.​

Życie polityczne brutalizuje się, podobnie jak język polityki. Niektórzy przewidują, że ta spirala agresji doprowadzi do przepychanek ulicznych, a może i rozlewu krwi. ​
Moim zdaniem, wszystko zaczęło się od agresji i wszystko polega na agresji. Ale polecam książkę Piotra Niemczyka pod tytułem „Pogarda”, w której on zjawisko agresji analizuje. I pokazuje wzrost przestępczości, mierzonej kryminalnymi statystykami, w charakterystycznych miejscach świata, takich jak Stany Zjednoczone po objęciu prezydentury przez Donalda Trumpa, jak Węgry Victora Orbana i jak wreszcie Polska za rządu PiS. Niemczyk twierdzi wprost, że jest to skutek tego agresywnego języka w polityce. ​
Pan się z tym zgadza?​
Mam własne, charakterystyczne doświadczenie, jako demonstrujący przeciw miesięcznicom smoleńskim na Krakowskim Przedmieściu. Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłem uwagę, był odwetowy język tamtej strony, siłą rzeczy nienawistny, który jest elementem niezbywalnej tożsamości najtwardszego pisowskiego elektoratu. ​
Pan na to patrzy ze swojego punktu widzenia. Ale żadna ze stron nie jest wolna od agresji, która może się wymknąć spod kontroli tak, że nie skończy się tylko na krzykach.
Zgadzam się. Sam na początku naszych demonstracji dostałem lekcję pokory od ludzi z drugiej strony „barykady”. Z niektórymi wszedłem w dość bliskie relacje - niekoniecznie przyjacielskie, ale „zarobiłem” u nich na pewien szacunek i zdołaliśmy pogadać. Nasłuchałem się od nich opowieści na temat ich doświadczeń tuż po katastrofie smoleńskiej i przez te lata, kiedy PiS było w opozycji. Tego, jak w 2010 roku i potem ich traktowano. Wobec nich nie stosowano języka nienawiści, ale język pogardy. Z tym że język pogardy nie przekłada się na przemoc fizyczną na ulicy, a język nienawiści tak. Bo moherowego bereta nie zadźga pani nożem. Ale już zdrajcę ojczyzny czy mordercę Lecha Kaczyńskiego, a ja o takie rzeczy byłem oskarżany, owszem tak. Polskiemu patriocie nawet się wydaje, że tak się godzi zrobić. Dlatego uważam, że z ich strony jest to bardziej niebezpieczne. Ale żadna nienawiść, wyrażana słowami, nie boli tak strasznie jak podszyta wyższością pogarda. I oni to w sobie mają - to niezwykle silne i bardzo głębokie poczucie zranienia. Zawinione przez nas. Nie mam żadnych wątpliwości.​
Jedna strona obwinia drugą o przemysł pogardy i nienawiści. Ale czy jest sens dochodzić, kto pierwszy zaczął? Ważne, żebyśmy się zatrzymali nad tą przepaścią.
Też jestem tego zdania. Chociaż uważam, że zjawisko agresji nie jest symetryczne dla obu stron. Nie da się porównać zachowań prawicy i opozycji. Ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że gest pojednania musi być gestem frajera. Obie strony muszą wziąć odpowiedzialność za własne zachowania, a nie wypominać sobie wzajemnie, kto zaczął. Bo to do niczego nie prowadzi. A druga rzecz to legenda, która krąży wśród demokratów, o tym, że my jesteśmy cywilizowani, a oni są agresywnymi, nienawistnymi chamami. To nieprawda. Są badania Uniwersytetu Warszawskiego pokazujące, że ta agresja po stronie demokratycznej jest większa niż po drugiej stronie. Z tym że to nie jest agresja typu „zabiję cię, zdrajco”, bo z nią spotykamy się, moim zdaniem, wyłącznie ze strony prawicy. Natomiast to jest pogarda w stylu: pisowska hołota, pisowski motłoch. To jest uniwersalne zjawisko. Tu z kolei polecę Michała Pawła Markowskiego „Wojny nowoczesnych plemion”, gdzie np. ponad 20 proc. wyborców Demokratów uważa przemoc za właściwą odpowiedź na reelekcję Trumpa.​
Jak stawiać granice, żeby do takiej fizycznej przemocy nie doszło?​
Nie wiem, jak daleko już jesteśmy na ścieżce tej wojny, ale jesteśmy. ​
Żadnego światełka w tunelu?
Jestem pesymistą i patrzę z przerażeniem. Kibicuję jako demokrata Małgorzacie Kidawie-Błońskiej, bo to ona ma największe szanse wejść do II tury - patrzmy realistycznie. Ale dla mnie i dla wielu nie jest to podążanie za programem czy za ideą, tylko za totemem plemiennej wojny. Nie mam złudzeń, że ogromna większość Polaków uczestniczy w tej plemiennej wojnie. Głosujemy na Kidawę, żeby dokopać Dudzie i nie interesuje nas, co ona zrobi jako prezy-dentka. Politycy z obu stron bardzo cynicznie to wykorzystują, ta wojna cementuje ich elektorat i im się po prostu opłaca. Jeżeli będziemy tak głosować - „na swoich” - jak to nieraz bywało: katolicy na katolików, Żydzi na Żydów itd., to jest to prosta recepta na wojnę domową, historia nie zna wyjątków. Sam pracuję nad tym, by się zbuntowali obywatele, którzy w tej wojnie polityków są mięsem armatnim, ale jak dotąd tego rodzaju postawy jest w stanie poprzeć w Polsce margines, jakieś 15 proc. Jeśli z politycznej góry nie nadejdzie sygnał rozejmu, budowy zdrowej demokracji, otwartej na ludzi po obu stronach, jeśli się nie pojawi program budowy prawdziwej Rzeczypospolitej, to po prostu będzie z nami źle. Na nic takiego się nie zanosi, więc o optymizm naprawdę jest trudno.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki