Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Obsesje” Polskiego Baletu Narodowego na scenie Opery Bałtyckiej

Jarosław Zalesiński
„Moving Rooms” w choreografii Krzysztofa Pastora, kierującego od 2009 roku Polskim Baletem Narodowym
„Moving Rooms” w choreografii Krzysztofa Pastora, kierującego od 2009 roku Polskim Baletem Narodowym materiały prasowe
Gdańska Opera Bałtycka w weekend gościła artystów Polskiego Baletu Narodowego. Zobaczyliśmy przedstawienia stworzone przez czołowych polskich choreografów.

Rozpocząć tę relację można by od dowolnie wybranego, jednego z trzech baletowych obrazów, jakie składają się na widowisko „Obsesje” Polskiego Baletu Narodowego, pokazane w miniony piątek i sobotę w Operze Bałtyckiej. Te trzy ogniwa, dzieło dwóch choreografów, są autonomiczne i tylko luźno ze sobą powiązane.

Rozpocząć relację można zatem od środka, czyli od „Powracających fal”, choreografii Emila Wesołowskiego do muzyki Mieczysława Karłowicza. W ciągu kilkunastu minut dwoje tancerzy odegrało przed widzami niemal wszystko, co rozegrać się może w miłosnym związku kobiety i mężczyzny.

„Niemal”, ponieważ nie doczekamy się tu harmonii, początkowego albo końcowego ładu. Opowieść nie zaczyna się w raju, tylko od kłótni w relacji, kapitalnie, z dużą znajomością rzeczy, przedstawionej przez Wesołowskiego. Ta wzajemna gra urazów i wybaczeń, która długo nie może się zsynchronizować ze sobą, więc gdy jedno wybacza, drugie akurat chowa w sercu urazę, a potem na odwrót...

Tych mikrourazów nigdy nie udaje się do końca naprawić i zaleczyć. Drobne pęknięcia sumują się w stopniowo narastające oddalenie, przedzielane coraz krótszymi momentami bliskości. Mężczyzna na coraz dłużej znika w kulisach, kobieta coraz rozpaczliwiej próbuje go przy sobie zatrzymać.

Ten balet ludzkich namiętności rozgrywa się wokół stołu i krzeseł, jedynego, obok zwisających z góry lamp z blaszanymi kloszami, elementu scenografii. Stół jest tradycyjnym symbolem domu, pokoju, ciepła. Tu staje się symbolem uwięzienia w coraz bardziej niszczącej relacji. Kobieta konstruuje z niego nawet rodzaj wielkiej pułapki na myszy, ale sprawia tyle, że mężczyzna wyrywa się na wolność i już ostatecznie, na zawsze, znika za kulisami.

Lampy z blaszanymi kloszami opuszczają się tuż nad scenę, tak jakby nad samotną kobietą zamknął się niewidzialny sufit. Gaśnie światło, rozpacz i opuszczenie pozostawione są już domyślności widza.

Czytaj również: Premiera "Erosa i Psyche" w Operze Bałtyckiej

Ta piękna w swojej prawdziwości, zarazem delikatna i bolesna, choreografia Wesołowskiego, świetnie zespolona z opadającą i wzbierającą falami muzyką Karłowicza, na wieczorze baletowym została oprawiona dwiema choreografiami Krzysztofa Pastora, kierującego od 2009 r. Polskim Baletem Narodowym.

Wieczór otworzyło jego „Adagio & Scherzo” do środkowych części Kwintetu smyczkowego C-Dur Franciszka Schuberta, na koniec zaś, po „Powracających falach”, obejrzeliśmy jeszcze „Moving rooms”, do muzyki Alfreda Schnittkego i Henryka Marii Góreckiego.

Pastor wprowadza widzów w inny baletowy świat, niż ten, do jakiego zaprosił Emil Wesołowski. Oba baletowe obrazy Pastora to przykłady widowiska, które nie sięga po jakąś, dającą się streścić, fabułę. To taniec w stanie czystym, w którym ciała tancerzy i ruch są abstrakcyjnymi, co wcale nie znaczy: mało czytelnymi, znakami emocji.

W obu też choreografiach, zwłaszcza w „Adagio & Scherzo”, Pastor odwołuje się do możliwości ekspresji, jakie daje balet w swojej neoklasycznej wersji. I udowadnia, że wszelkie twierdzenia o anachroniczności tego języka, który ponoć nie współbrzmi ze współczesną wrażliwością, można między bajki włożyć.

Dawno nie było mi dane tak intensywne doświadczenie sceny i teatru, jak w tych dwóch baletowych obrazach Krzysztofa Pastora. Zdumiewało też, jak odmienny jest świat emocji każdego z tych dwóch przedstawień.

W „Adagio & Scherzo” Pastor wykorzystał melancholijną muzykę Schuberta do stworzenia urzekających swoją delikatnością choreograficznych układów. Na początku, na finał oraz w trakcie tej baletowej miniatury tancerze zastygali w nieruchomym żywym obrazie, tak jakby choreograf, w ślad za kompozytorem, uważał, że piękno da się uchwycić i zatrzymać.

„Moving rooms” z kolei to obraz niebywale dynamiczny, zwarty, perfekcyjnie ułożony z układów, w których ruch dokonywał się pod dyktando zmieniających się na scenie, ruchliwych, rozświetlonych prostokątów. To piękno radykalnie innej natury, niż to, które urzekało w „Adagio & Scherzo”. Piękno siły, motoryki - równie niezwykłe.

To nie pierwsza sposobność, by na scenie Opery Bałtyckiejspotykać się z wybitnymi choreografami i świetnym zespołami. Współpracują oni z Bałtyckim Teatrem Tańca - albo przywożą własne produkcje. Opera Bałtycka stała się rodzajem baletowej wszechnicy. Oby zajęcia odbywały się w niej jak najczęściej.

Czytaj też: "Otello" Verdiego w Operze Bałtyckiej. Kolejna inscenizacja Marka Weissa [RECENZJA]

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki