Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Obserwacja emigrantów zarobkowych daje smutny obraz Polski

rozm. Dariusz Szreter
Małgorzata Bos-Karczewska
Małgorzata Bos-Karczewska Przemek Świderski
Z Małgorzatą Bos-Karczewską, polską dziennikarką zamieszkałą w Holandii, laureatką nagrody im. Macieja Płażyńskiego, rozmawia Dariusz Szreter

Została Pani nagrodzona za artykuł w "NRC Handelsblad", na temat rządowych planów wydalenia z Holandii bezrobotnych Polaków. Zanim przejdziemy do tej kwestii, chciałem zapytać, jak się Pani znalazła w Holandii i co Pani tam robi?
W 1980 roku wyszłam za mąż za Holendra i w tym samym roku wyjechałam na stałe do Holandii. W 1987 roku ukończyłam studia ekonomiczne na Uniwersytecie Amsterdamskim i zaczęłam nieodpłatnie pracować w dwumiesięczniku poświęconym Europie Środkowo-Wschodniej. Kiedy w tym regionie zaczęły się przemiany polityczne, Polska była na topie, a ja chciałam tłumaczyć czytelnikom holenderskim to, co się tutaj działo. W styczniu 1990 roku pojechałam z dziennikarzem holenderskim z najpoważniejszego porannego dziennika do Polski opisywać plan Balcerowicza i on mi powiedział, że mam zacięcie dziennikarskie i powinnam pisać artykuły.

Związała się Pani na stałe z jakimś medium?
Pracowałam jako wolny strzelec, w mediach holenderskich, a do 2000 roku byłam też korespondentem "Rzeczpospolitej", od 10 lat prowadzę portal polonia.nl. Cały czas miałam "dwie czapki" - Polakom opisywałam Holandię i Unię Europejską, a Holendrom Polskę. Do tej pory, jak coś ważnego się w Polsce dzieje, jestem proszona o komentarz. Gdy się wydarzyła katastrofa smoleńska, dosłownie zawrócono mnie z pociągu do studia tv. Komentowałam też wybory. Teraz cała uwaga Holandii jest skupiona na emigracji zarobkowej. Codziennie w prasie lokalnej ukazują się artykuły o Polakach, i to niezbyt pozytywne - że Polak pijany spowodował wypadek, Polak ukradł, Polak tamto czy owamto…

Do niedawna o problemach społecznych w Holandii mówiło się głównie w kontekście starcia tradycyjnej holenderskiej tolerancji z islamskim fundamentalizmem, szerzącym się wśród emigrantów z Maroka i Turcji. Jak doszło do tego, że teraz na celowniku znaleźli się Polacy?
Holandia bardzo się zmieniła od 2002 roku, kiedy zamordowano populistycznego polityka Pima Fortuyna. Stała się krajem podszytym strachem, zamykającym się w sobie. Pierwszą reakcją faktycznie był atak na islam i na muzułmanów. Kiedy jednak w 2007 roku tutejszy rynek pracy otworzył się na Polaków i ruszyła ta fala emigracji zarobkowej - to Polacy są nowymi obcymi. I jako tacy stali się solą w oku.

Jak wielu jest ich w Holandii?
Szacuje się, że 200 tysięcy. To bardzo dużo jak na taki mały, 16-milionowy kraj. Polacy są tu widoczni, rzucają się w oczy. Ci, którzy przyjeżdżają, z reguły są zakwaterowani w skupiskach, czymś w rodzaju hoteli pracowniczych, gdzie czas wolny od pracy spędzają trochę tak jak na wakacjach - robią imprezki, hałasują. Wywołuje to irytację sąsiadów. To mała grupa wyrabia nam opinie i kształtuje niezbyt chwalebny wizerunek Polski w Holandii. W sklepach czasem kradną, a jeszcze częściej przychodzą na "darmową konsumpcję" - jedzą i piją na miejscu i nie płacą. Od samego początku pojawiły się też takie opinie, że Polacy zabierają pracę miejscowym, nie chcą się integrować, uczyć języka. W ubiegłym roku tutejszy minister spraw socjalnych nazwał Polaków turystami zasiłkowymi, którzy przyjeżdżają tu tylko po to, żeby wyłudzić zasiłek. Tymczasem jeżeli spojrzymy na dane statystyczne, ma to znaczenie minimalne, dotyczy tylko kilkuset osób. I tak powstał schemat myślowy, że Polacy to problem.

A to nie jest problem?
Jest, ale problemy trzeba rozwiązywać, a nie tylko o nich mówić! Jeżeli polscy pracownicy się tu pojawiają, ktoś powinien się nimi zająć, przekazać informacje, jakie są reguły gry w Holandii, jak się należy zachowywać. Trudno się tego od ludzi spodziewać, jeśli nie zostali uprzedzeni. Tak naprawdę Polacy przyjeżdżają tu całkowicie nieprzygotowani. Nie mają żadnych informacji, a jeżeli nawet, to ich nie czytają. Dotyczy to także ich praw pracowniczych. Dlatego tak często kiedy bywają wykorzystywani - milczą, boją się cokolwiek powiedzieć. Są bardzo często szantażowani, boją się, że wylecą na bruk - zostaną i bez pracy, i bez zakwaterowania, więc tylko zaciskają zęby. Ci, którzy mają kłopoty, nie mają gdzie z nimi pójść. Związki zawodowe otworzyły kilka linii telefonicznych, ale to jest kropla w morzu potrzeb. Mnie jest szkoda tych ludzi, ale z drugiej strony, oni się dają wykorzystywać, mnie denerwuje taka ich bierna postawa. Ale to są pozory, ci ludzie są zagubieni i wewnętrznie sfrustrowani z powodu złego traktowania i wielu wyjeżdża z Holandii naznaczonych traumą. W ich oczach mit emigracji prysnął. Ale w kraju nie jest im lepiej. Parcie na emigrację i nawet osiedlanie się wciąż rośnie. Kryzys to tylko potęguje.

Kto organizuje tę pracę, Holendrzy czy Polacy?
Głównie holenderskie pośrednictwa pracy, które mają swoje oddziały i rozmaitych naganiaczy w kraju. To jest złoty biznes. Na tym się robi fortuny. Polacy to też odkryli i powstały też polskie firmy werbujące. Ludzie mają napisane w kontrakcie, że będą pracować 40 godzin tygodniowo, już przeliczają to na euro, a potem często się okazuje, że po kilku dniach pracy nie ma, a koszty lecą. Zamiast zarobić, popadają w długi. Niestety, o tym się mało pisze, nikt tych tematów nie podnosi.

Pani napisała…
Mój artykuł wywołał trzęsienie ziemi. Ukazał się następnego dnia po tym, jak minister spraw socjalnych opublikował swój list do parlamentu, w którym postulował wyrzucanie Polaków bez pracy z Holandii. Odbiło się to wielkim echem. Do tej pory dyskusja publiczna zdominowana była wersją holenderską, a ja powiedziałam im prosto w oczy: traktujecie Polaków jako tanią siłę roboczą. Opisałam drugą stronę sprawy, o której nikt do tej pory nie wiedział. To był sygnał, że Polacy nie tylko pracują, ale mają swoje zdanie, potrafią kompetentnie zabrać głos w dyskusji.

Pani potrafi zabrać głos. Utożsamia się Pani z tymi zbieraczami pomidorów?
Nie utożsamiam się w tym sensie, że nie jestem jednym z nich, ale to są moi rodacy i bronię ich praw, bo są wykorzystywani, pracują w złych warunkach, ale z drugiej strony, krytykuję ich za złe zachowanie i bierność. Ja jestem pośrodku.

Tamten artykuł nie zamknął jednak sprawy. W lutym tego roku pojawiła się strona internetowa założona przez skrajnie prawicowego polityka Geerta Wildersa, na której Holendrzy mieli donosić na Polaków.
Napisałam wtedy artykuł, pokazujący, że atmosfera w Holandii jest bardzo nieciekawa, ludzie boją się mówić po polsku na ulicy, czują się szkalowani. Opublikowałam go w trzech językach, także po angielsku. Dzięki temu wyrzuciłam to poza Holandię, pokazując, że to sprawa europejska, bo Polacy są przecież Europejczykami. Ten artykuł miał wielki wpływ na to, co nastąpiło później, a ja przez pięć-sześć tygodni znajdowałam się wtedy w oku cyklonu.

Strona Wildersa została w końcu potępiona przez Parlament Europejski.
Tak. Byłam wtedy w stałym kontakcie z Frakcją Liberałów w Brukseli. Strona Wildersa to był zły krok, ale ostatecznie ma dla nas pozytywne skutki. Holendrzy nabrali teraz poczucia, że mają dług do spłacenia Polakom. Że wyrządzili nam wielką krzywdę. Właśnie tworzy się nowy rząd i widać, że zmieniają politykę, wychodzą naprzeciw emigrantom. Minister spraw socjalnych zabrał się za zwalczanie nielegalnych pośrednictw pracy. Na 2 listopada mam zaproszenie do ministerstwa spraw wewnętrznych na rozmowę. Oczekują ode mnie opinii, jak Holandia powinna się opiekować imigrantami jak się z nimi mogą skutecznie komunikować.

A gdyby polski rząd zgłosił się do Pani po radę w sprawie polityki emigracyjnej?
Niech biorą przykład z Hiszpanów. Hiszpania dba o swoich emigrantów.Południe Europy dotknął głęboki kryzys, ich mieszkańcy wyjeżdżają w poszukiwaniu pracy. Do Holandii przyjechało na razie około 2 tysięcy Hiszpanów. Hiszpańska ambasada w Hadze ma już specjalny wydział spraw zatrudnienia i spraw socjalnych, gdzie pracuje siedem osób, które już pomagają tym imigrantom. A polska ambasada nie ma nic. Rząd polski nie ma polityki dotyczącej emigracji zarobkowej, nie widzi potrzeby instytucjonalnego wzmacniania Polonii w Holandii, liczy się tylko wizerunek Polski, jak dobro samo w sobie. Przecież lobbing jest nieodłącznym elementem polityki. Holendrzy wręcz się tego od nas domagają. Chcą mieć partnera. Tymczasem postawa rządu polskiego wygląda tak: wyjechał - to niech sobie radzi i niech kraj przyjmujący się martwi. Jeśli rządowi zależy, żeby ludzie wracali, budowali tę fantastyczną, nową Polskę, powinien być zainteresowany, by będąc tu, podwyższali swoje kompetencje, wracali z pozytywnym bagażem doświadczeń, podczas gdy jest tak, że oni najczęściej wracają sfrustrowani. Róbmy coś, żeby to nie było stracone pokolenie!

A wśród samych emigrantów coś się zmienia?
Problem polega na tym, że przyjeżdżają ciągle nowi ludzie. Nowi są tańsi, starzy wyjeżdżają, bo albo już dość zarobili, albo za mało i są wściekli. Poza tym tu przyjeżdża inny typ emigrantów niż na przykład do Wielkiej Brytanii. Rekrutuje się ich z najgłębszej prowincji, bez znajomości języka. I jeszcze jedno charakterystyczne zjawisko: Polak Polakowi wilkiem. Oni się boją siebie nawzajem, że jeden na drugiego doniesie. Z obserwacji tych emigrantów zarobkowych widać, jaka jest obecna Polska i Polacy. Jak się przyglądam, przykro mi się robi.

Rozmawiał Dariusz Szreter

Kliknij i czytaj więcej rozmów i komentarzy w dziale opinie

Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki