Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Obóz w Potulicach przeżyli tylko najsilniejsi

Maciej Wajer
Zofia Szydłowska z Kościerzyny trafiła do Potulic jako kilkunastoletnia dziewczynka
Zofia Szydłowska z Kościerzyny trafiła do Potulic jako kilkunastoletnia dziewczynka Jerzy Skwierawski
Przez hitlerowski obóz w Potulicach koło Nakła przeszło tysiące mieszkańców Kaszub i Pomorza. Wspomnienie o tym, czego tam doświadczyli, do dziś jest dla nich traumą.

Przed wojną majątek, w którym powstał niemiecki obóz, stanowił własność rodu Potulickich i nic nie wskazywało, że miejsce to stanie się prawdziwym piekłem na ziemi, w którym jak zwierzęta będą traktowani nie tylko dorośli, lecz także małe dzieci.
W czasie okupacji potulicki lager pełnił różne role. Od listopada 1940 do lipca 1941 r. był obozem podległym Centrali Przesiedleńczej w Gdańsku. Potem, od września 1941 do stycznia 1942 r., pełnił rolę obozu pracy, który podlegał obozowi w Stutthofie. Przez ostatnie trzy lata wojny znajdował się tu obóz karny podległy Centrali Przesiedleńczej.

Żandarmi przychodzą

Potulice stały się miejscem, które do dzisiaj jest utożsamiane z dramatem setek rodzin, m.in. z Kaszub i Pomorza.
- Według początkowych założeń, Potulice miały pełnić funkcję obozu zbiorczego dla ludności polskiej wysiedlanej z okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie - informuje dr Alicja Paczoska-Hauke z delegatury bydgoskiej Instytutu Pamięci Narodowej w Gdańsku. - Wtedy czas pobytu w obozie wynosił kilka dni i był uzależniony od możliwości podstawienia transportu kolejowego dla ludności wywożonej do Generalnej Guberni. Jednak w lipcu 1941 r. Potulice przestały pełnić rolę obozu przesiedleńczego w ścisłym tego słowa znaczeniu. Dla nowych grup przesiedleńców nie były już obozem przejściowym.

Od połowy 1941 r. liczba przetrzymywanych tu osób zaczęła gwałtownie rosnąć. Był to efekt polityki niemieckiego okupanta, który do Potulic kierował transporty ludności, pozbawionej wcześniej dachu nad głową. Jest to również moment, w którym zapada decyzja o rozbudowie obozu.

Warto zaznaczyć, że od końca 1941 r. Potulice zaczęły podlegać Maxowi Pauly, komendantowi obozu w Stutthofie, a skierowanie tu osoby miały się wkrótce przekonać, że trafiły do prawdziwego piekła na ziemi. Potwierdza to Maria Brylowska z Kościerzyny, której dziecięce poczucie bezpieczeństwa zostało zburzone 15 grudnia 1941 r. Pani Maria była wówczas 9-letnią dziewczynką.

- To była niedziela, po godzinie 20. Mama zbudziła nas ze snu i płacząc powiedziała, że musimy opuścić nasz dom - opowiada kobieta. - Niemiecki żandarm popędzał nas. Jechaliśmy furmanką. Był mróz. Wszyscy milczeli.
Rodzinę zawieziono na stację kolejową.

- Kiedy przyjechał pociąg, wtłoczono nas do bydlęcych wagonów - wspomina Maria Brylowska. - Dojechaliśmy do Nakła nad Notecią, a stamtąd szliśmy pieszo osiem kilometrów do Potulic. Obóz zrobił na mnie ponure wrażenie. Druty kolczaste, posterunki SS, przygnębione twarze więźniów. Rewidowano nas i rejestrowano, a potem zapędzono do nieogrzewanego baraku. Było tam tłoczno, ciemno i zimno. Nasza sześcioosobowa rodzina otrzymała do dyspozycji około 3 metrów kwadratowych powierzchni.

Rachunek za polskość

Do Potulic trafiała ludność, która wcześniej została wyrzucona ze swych gospodarstw. Nie brakowało i takich osób, które były tam kierowane za wykroczenia o charakterze politycznym, np. za odmawianie przyjęcia III grupy narodowościowej, udzielanie pomocy partyzantom czy też ucieczkę z Wehrmachtu.

- Do obozu wysyłano osoby, które, mówiąc krótko, naraziły się niemieckiej władzy - wyjaśnia dr Alicja Paczoska-Hauke. - Nie brakowało członków Gryfa Pomorskiego czy ludzi, którzy pomagali partyzantom. Okupanci wychodzili z założenia, że skoro nie mogą złapać partyzantów, to będą wyłapywać tych, którzy byli z nimi spokrewnieni lub udzielali im pomocy.

Zagrożeniem dla władz okupacyjnych byli ci wszyscy, którzy nie kryli swojej patriotycznej postawy wobec Polski. Przykładem może być Zofia Szydłowska z Kościerzyny, której ojciec był odznaczony Krzyżem Virtuti Militari. Ona trafiła do Potulic z rodziną jako kilkunastoletnia dziewczynka (rocznik 1926).

- Obok naszego rodzinnego domu żyło dużo Niemców, a ojciec miał z nimi dobrosąsiedzkie stosunki - wspomina Zofia Szydłowska. - Wszystko zmieniło się po wybuchu wojny. Niektórzy Niemcy nie ukrywali swoich poglądów i byli bardzo butni. Kiedy zabrano nas z domu, gospodarstwo przejął Niemiec. W Potulicach było bardzo dużo dzieci. Wiele z nich zachorowało na tyfus, ja również. Niestety, większość poumierała. Siostra szwagra straciła trójkę dzieci, potem sama zmarła. Pani Zofia była wykorzystywana do różnych robót. Pracowała w kuchni, jednak zmuszano ją do zdecydowanie większego wysiłku.

- Dzisiaj do zięcia mówię, że był w wojsku, a nie pracował przy budowaniu okopów - dodaje pani Zofia. - Ja to robiłam jako młoda dziewczyna.

Zofia Szydłowska przyznaje, że ciągle brakowało jedzenia, więc trzeba było kombinować na różne sposoby. Głód był tak straszliwy, że w czasie zimowych mrozów sięgała po zamrożoną brukiew, którą trzeba było ciąć siekierą. Parę razy musiała nawet ukraść ziemniaki.

Wspomnienie tragicznych warunków, jakie panowały w obozie w Potulicach oraz w podległych mu w Smukale i Toruniu, przewija się często w relacjach osób, którym udało się przeżyć gehennę wysiedlenia. Jednym z nich jest pan Franciszek Breska z Łubiany w powiecie kościerskim, którego osadzono w obozie, gdy miał pięć lat.

- Było bardzo zimno i zawsze panował głód - stwierdza pan Franciszek. - Dzieci były wyganiane do lasu, gdzie przebywały od rana do wieczora. Przez drut kolczasty rzucano nam marchew, która smakowała jak największy rarytas.

Choć od tamtych wydarzeń minęło już tyle lat, to podawany przez świadków opis warunków obozowych wciąż robi wstrząsające wrażenie. W barakach nie było wody ani kanalizacji. Dzieci moczyły się, miały biegunkę. Nie było można wysuszyć mokrej odzieży. Szybko rozprzestrzeniały się insekty, wszy i pchły, dokuczał świerzb.

Na zawsze we wspomnieniach świadków tamtych dni pozostał obraz małych dzieci - wołających, żebrzących i skomlących o kawałek chleba.

Byli więźniowie Potulic podkreślają, że o ile cierpienie fizyczne można było jakoś znieść, to prawdziwym dramatem były rozstania z rodzicami. Na początku pobytu w obozie ojca Marii Brylowskiej wywieziono do Niemiec do fabryki, gdzie remontowano samoloty. Została z matką, jednak nie cieszyła się długo jej obecnością. Matkę wywieziono do pracy w gospodarstwie Niemca w Nowym Stawie. Pani Maria wspomina, że kiedy matka wyjeżdżała, powiedziała swym dzieciom, że teraz zostawia je pod opiekę Matce Bożej.

- To, że udało nam się przeżyć ten koszmar zawdzięczamy właśnie Opatrzności Bożej - stwierdza Maria Brylowska.

Gra na wyniszczenie

Chociaż Potulice nie były formalnie obozem koncentracyjnym, to nie ulega wątpliwości, że stanowił on jeden z elementów niemieckiej polityki wyniszczania narodu polskiego.

- Charakter obozu i warunki w nim panujące świadczą o celowym wyniszczeniu polskich rodzin z dziećmi włącznie - uważa dr Alicja Paczoska-Hauke. - W Potulicach stworzono więźniom takie warunki życia, które w konsekwencji doprowadziły wielu z nich do śmierci. Wytrzymywali tylko najsilniejsi. Wyżywienie było gorsze, niż np. w obozie koncentracyjnym Stutthof, a obozowy szpital nie był w stanie zapewnić właściwej opieki lekarskiej. Takich warunków nie wytrzymały przede wszystkim dzieci, dlatego ich jest najwięcej na przyobozowym cmentarzu. W ich przypadku można mówić o masowej eksterminacji.

Każdego roku w Potulicach są organizowane uroczystości upamiętniające zagładę tych, którzy tu trafili. Najważniejsze, że pamięć o nich jest przekazywana młodszemu pokoleniu, a wszystko za sprawą ludzi, którzy obcując na co dzień ze śmiercią zdołali się wymknąć z jej objęć.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki