18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Obóz Oranienburg-Sachsenhausen. Jeśli piekło istnieje, to wygląda właśnie tak [ZDJĘCIA]

Barbara Szczepuła
Ludomir Wasiłowski do obozu trafił w 1942 za sabotaż w fabryce silników
Ludomir Wasiłowski do obozu trafił w 1942 za sabotaż w fabryce silników Marek Ponikowski
Proszę przyjechać, pokażę coś, co panią redaktor zainteresuje - zawiadamia mnie przez telefon pan Ludomir Wasiłowski. - Mam już dziewięćdziesiąt jeden lat. Nie chcę, by to zaginęło po mojej śmierci…

Niewielkie mieszkanie na gdańskiej Zaspie, a w nim samotny po śmierci żony starszy pan. Pokazuje mi kartonową teczkę. W niej - szesnaście nadgryzionych zębem czasu rysunków z obozu Oranienburg-Sachsenhausen. Na dwóch osobnych kartach autorski komentarz do poszczególnych obrazów. I podpis: Stefan Horski, były więzień polityczny numer 28 932. Tekę wydała w roku 1947 Drukarnia Świętego Wojciecha w Poznaniu.

Czytaj także: Budowa Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Są trzy oferty

- Znał go Pan?- pytam.

- Nie. W obozie Oranienburg-Sachsenhausen były tysiące ludzi. Rysunki otrzymałem od kolegi-więźnia tu, w Gdańsku, chyba ze dwadzieścia lat temu, może nawet jeszcze dawniej. Nazywał się Roman Lendzion. Przyniósł tę teczkę na jedno z naszych comiesięcznych spotkań. Wziąłem ją do domu by spokojnie obejrzeć. Roman niedługo potem zachorował, przestał przychodzić na spotkania więc wsadziłem teczkę gdzieś między papiery i zupełnie o niej zapomniałem. Odnalazłem ją niedawno, ale nie mam już komu oddać, bo Roman Lendzion dawno nie żyje. Pomyślałem, że trzeba te rysunki przedstawić publicznie, by przypomnieć młodym ludziom czym był obóz Sachsenhausen. Są świadectwem zbrodni. Zbrodni niewyobrażalnej... Dlatego zatelefonowałem do pani. A może przy okazji odnajdzie pani kogoś z rodziny Stefana Horskiego?
***
Inteligentna twarz, puste spojrzenie, obozowy pasiak z literą P w wyblakłym czerwonym trójkącie. Autoportret Stefana Horskiego, byłego więźnia Konzentrationslager Oranienburg-Sachsenhausen otwiera cykl szesnastu szkiców.
Pierwszy nosi tytuł "Przyjaciele". Numer 28 932 trzyma na rękach umierającego mężczyznę, numer 28 887. Numer 28 932 to sam Stefan Horski. Kim jest numer 28 887? Nie wiemy. Zabrano mu nie tylko życie, zabrano też nazwisko i imię. Został tylko ten rysunek. Kompozycja przypomina marmurową Pietę Michała Anioła z bazyliki Świętego Piotra w Rzymie: Matka trzyma na rękach zmarłego Syna.
"Pokazałem takie momenty, w których jako współcierpiący współtowarzysz widziałem jeszcze nimb człowieczeństwa i czułem obecność duszy w człowieku w pasiaku" - wyjaśnia.
***
Ludomir Wasiłowski trafił do obozu w ostatnim dniu grudnia 1942 roku. W niemieckie ręce wpadł we Francji. Jako szesnastoletni chłopak wyemigrował tam za chlebem pod koniec lat trzydziestych. Pochodził z biednej wsi na Mazowszu. Ojciec wcześnie zmarł, matka nie dawała sobie rady z utrzymaniem dużej rodziny, więc najpierw najstarszy syn Henryk pojechał do Paryża szukać pracy. Średni, Marian osiedlił się w północnej Francji i z czasem ściągnął do siebie Ludomira. Ludomir pracował w kuźni, bo patron był kowalem, ale pomagał też w gospodarstwie, a dojenie krów, którego nienawidził, tak mu obrzydziło życie, że odetchnął gdy zaczęła się wojna. Zaciągnął się do polskiego wojska, które tworzono na francuskiej ziemi, dostał przydział do 4. Warszawskiego Pułku Strzelców Pieszych i na obozie szkoleniowym we francuskim mundurze, bo innych nie było, z zapałem ćwiczył strzelanie. W tym właśnie mundurze po klęsce Francji trafił pod Szczecin, do stalagu II C. Grupie francuskich jeńców kazano pracować przy produkcji silników samolotowych. Postanowili uprawiać sabotaż, który Niemcy natychmiast wykryli. Całą grupę zesłano do Sachsenhausen.

Tego, co przeżył, Ludomir Wasiłowski opisać nie umie. I nie chce. W każdym razie jeśli istnieje piekło, wygląda właśnie tak.
- Wystarczy, że zacytuje pani Stefana Horskiego. Wszystko, co narysował i napisał odpowiada prawdzie - mówi ze łzami w oczach. - Wiele już napisano na temat obozów koncentracyjnych, powstały książki i filmy, ale ten głos zza grobu wydaje mi się świadectwem szczególnym, ważnym i wartym, by ocalić go od zapomnienia.
Otwieramy zniszczoną teczkę.
***
- To skarga "szarego człowieka", który dziejowym kataklizmem rzucony w przeżycia jakich dotąd nie notowano w historii ludzkości - staje bezradny wobec straszliwego wyzwolenia się bestii w naturze ludzkiej - pisze Horski.
Gdy spełni się cud, że wyjdziecie stąd żywi - piszcie i mówcie - to były ostatnie słowa współtowarzyszy, konających na naszych rękach - to był testament wypowiedziany ustami ginących męczenników, przyjaciół naszych i braci, ludzi-numerów.
***
Horski rysuje ludzi, których zaprzęgano do czterotonowego wozu, tak zwanej Rollwagi. Pokonywali codziennie dystans około pięćdziesięciu kilometrów, wożąc na zmianę chleb do obozu i trupy do krematorium. Ulubioną zabawą konwojujących ich wachmanów było zrywanie więźniom czapek i rzucanie ich w pole. Gdy taki biedak pędził za swoim nędznym nakryciem głowy, strzelali do niego z sadystyczną uciechą...
Ze szczególną nienawiścią traktowano intelektualistów, profesorów, księży, naukowców - zauważa Horski. - Wyciągano ich z tłumu, kierowano do najcięższych prac, a gdy nie dawali rady, dobijano kijami i pięściami...
***
- Horski? - zastanawia się Stefan Markowski, przewodniczący koła byłych więźniów Sachsenhausen w Gdańsku. - Poszukam w naszej kartotece… Nie, nie ma takiego nazwiska. Przypominam sobie natomiast, że przed laty kustoszka muzeum obozowego z Sachsenhausen szukała informacji na jego temat. Chyba bezskutecznie... Pamiętam jakiś rysunek, więźniowie ciągną wagony, ale to wszystko. Proszę pani, my już odchodzimy, w latach dziewięćdziesiątych była nas setka, dziś - dziewięciu. A na spotkania przychodzi trzech, czasem czterech...
***
- Codzienny wymarsz w kolumnach do pracy to ciężka próba dla "haftlinga" (więźnia). Każdego ranka dręczyły mnie pytania, do której kolumny dziś trafię? - notuje Horski. - Czy przy wychodzeniu przez bramę nie "podpadnę"? Jeśli tak, to jestem zgubiony, bo mam na piersiach za koszulą cztery kartofle zorganizowane w kuchni... Czy dziś nie trafi mnie przy bramie głównej jedna z cegieł, które dla rozrywki zrzuca z balkonu na maszerujących do pracy więźniów rozbawiony komendant obozu? Codziennie rano żegnamy się z życiem. Więźniowie idą do pracy w "Klinkierni", czyli do olbrzymiej fabryki cegieł i dachówek, za nim kroczy "Waldkommando" które będzie karczować las, "Kanalkommando", które... et cetera.
Gdy któryś z więźniów nie potrafił już utrzymać się na nogach, wachman kazał zakopać go żywcem.
Jeśli ktoś zwolnił tempo, zabijano go kijami na miejscu.
***
Kiedy Stefan Horski rysował? Jak to możliwe w takich warunkach? W internecie znajduję skąpą informację, nie wiadomo na ile prawdziwą, ale dość prawdopodobną, że jeden z oficerów SS, zapewne wielbiciel sztuk pięknych dowiedział się, że Horski jest malarzem. Kazał mu rysować obrazki, które miały zdobić ściany jego domu, położonego zapewne gdzieś daleko od tak strasznego miejsca jak obóz koncentracyjny. Może były to słodkie landszafty do pokoju córeczek? Może martwe natury do jadalni? Może nawet wykonał portret urodziwej blond żony oficera patrząc na jej fotografię? Taka niespodzianka na święta lub na urodziny Frau! Prawdziwa radość, zwłaszcza, że podobieństwo dobrze uchwycone - cieszył się esesman. W każdym razie dał więźniowi papier, tusz, kredki, akwarelki i zapewne zwalniał go czasem z prac w klinkierni, czy w lesie. "Muzułman", ważący trzydzieści dziewięć kilogramów (przy wzroście 174 cm), rysował pogodne obrazki, a przy okazji w tajemnicy, z narażeniem życia utrwalał na papierze czarno-białe sceny obozowe.
***
Oto szkic zatytułowany "Poszedł na druty". Nieszczęśnik, któremu wydawało się, że może uciec, leży martwy przy płocie okalającym obóz na tak zwanej neutrale zone. Oświetlony silnymi reflektorami jak aktor na scenie.
"Poszedł na druty", zaryzykował ucieczkę bo nie mógł znieść obozowej rzeczywistości. Zdarzało się to zwłaszcza "zugangom", czyli świeżo przybyłym, niedoświadczonym więźniom.

Gdy komuś jednak udało się uciec, Niemcy stosowali zasadę zbiorowej odpowiedzialności. Kilkadziesiąt tysięcy więźniów stało więc w szeregach na placu apelowym tak długo, aż uciekinier został złapany. Czasem trwało to trzy dni i trzy noce nawet gdy mróz dochodził do trzydziestu stopni.

- Podczas takiej stójki - pisze Horski - w zimie 1940 roku naliczyliśmy po jednej nocy 268 trupów.
***
- Wszystko to przeżyłem - mówi pan Wasiłowski nalewając herbatę do szklanek, bo zrobiło się jakoś zimno, choć mieszkanie jest dobrze opalane. - Aż trudno uwierzyć, prawda?

Oglądamy następny szkic zatytułowany "Za naszą i waszą". Wolność oczywiście. Na placu ustawione dwie szubienice. Obok wachmani. Dalej więźniowie, których spędzono, by przyglądali się egzekucji. Jeden więzień już nie żyje, drugi ma jeszcze stołek pod nogami. Uniesiona w górę pięść. Zapewne krzyczy: Za naszą i waszą wolność!

- Chciałem walczyć - wzdycha pan Wasiłowski - ale byłem wtedy bardzo młodym chłopakiem, miałem osiemnaście lat i wyobrażałem sobie wojnę zupełnie inaczej. Walka, owszem, ale prowadzona według jakiś zasad, nie tak odrażająca...
Następny obraz zatytułowany jest "Kanibalizm". Tu już żadne słowa nie oddadzą tej nędzy i upodlenia, do którego doprowadzony został człowiek. Zacytujmy jednak Stefana Horskiego:

"Czy można wyobrazić sobie większą krzywdę niż ta, jaką wyrządzili Niemcy całej ludzkości, doprowadzając do tego, że człowiek w XX wieku w centrum Europy, dopuszcza się kanibalizmu? Zdarzało się, że "Muzułman" zgubiwszy własne ja, błąkał się w mrokach śmierci na granicy zezwierzęcenia. Gdy znalazł się w przedsionku krematorium - zapragnął nagle żyć i trzymał się rozpaczliwie iskierki życia, która jeszcze się w nim tliła, jak trzyma się deski człowiek tonący. Nachylał się już nad mroczną czeluścią śmierci, a jeszcze całą siłą zmysłu zachowawczego tkwił w teraźniejszości... I żyjąc już zgrozą mającego nastąpić końca, bezosobowo widział w leżącym nieruchomo nagim towarzyszu, tylko mięso. I jadł".
***
Ludomir Wasiłowski opowiada mi o królikach w śmietanie, które często gotowała żona patrona w wiosce koło Lille. W obozie zagryzając z głodu wargi miał przed oczami scenę, gdy w letnie słoneczne popołudnie siedząc przy długim stole w ogrodzie jedzą potrawkę z kurczaka z zieloną sałatą, szparagi, camembert, a nawet escargots czyli ślimaki, których początkowo nie lubił. Albo mleko widział, tłuste i białe, które ściekało do wiadra, gdy doił krowę, a na wierzchu robił się kożuch z żółtej śmietanki...
***
Trzeciego maja 1945 roku, w kolumnach po pięćset osób, opuszczali obóz.
Nikt nie wiedział dokąd szli, była to droga do zatracenia, droga śmierci, powtarzano sobie z ust do ust, że prowadzą ich do lasu i tam zastrzelą. Ci, którzy nie mogli iść byli bezzwłocznie rozstrzeliwani, by nie opóźniać marszu żywych trupów.
- Budzimy się któregoś ranka, słońce świeci jakoś tak radośnie, rozglądamy się: nie ma esesmanów! - wspomina Ludomir Wasiłowski.
Po jakimś czasie nadjeżdżają żołnierze sowieccy...
***
Gdy dotarł do Ignacewa, rodzinnej wsi pod Mławą i podszedł do chałupy zobaczył mamę na podwórku. Karmiła kury. Czy pozna mnie po ośmiu latach? Wychudzonego jak szkielet? Może się przestraszy?
- Dzień dobry - powiedział - idę z obozu, szukam pracy.
- Może coś się znajdzie - powiedziała mama. I wtedy nie wytrzymał, rzucił się jej na szyję krzycząc: Mamo, to ja, Lutek.
Płakali oboje i te łzy obmywały go z całego obozowego brudu, z obozowej nędzy, sprowadzały zapomnienie, uspokajały i przywracały do normalnego życia.
***
W Gdańsku zatrudnił się w Stoczni Rybnej i zamieszkał na Stogach. Wszedł do mieszkania, w którym mieszkali Niemcy i powiedział: zajmuję jeden pokój. Nie mieli wyboru, ale oczywiście nie byli zachwyceni. Niemiec był krawcem w komisariacie, szył milicjantom mundury. Konkubina, która była właścicielką kamienicy, siedziała domu.
Wredna baba była. Gdy się ożenił ze Stasią, nie pozwalała jej gotować. - Kuchnia jest moja - krzywiła się z niesmakiem. Wściekł się. - Trochę pokory po tym wszystkim co nam zrobiliście! - krzyczał po niemiecku.
***
Otwieramy teczkę z rysunkami Stefana Horskiego. Patrzymy na autoportret, jakby chcąc z niego wyczytać coś więcej.
"Największy żal mam do nich o to, że musieliśmy ich nienawidzić" - pisze Stefan Horski, choć w jego wzroku na rysunku nie ma nienawiści, tylko tragiczne zdumienie, że ludzie ludziom zgotowali ten los.
- Po wojnie nienawiść stopniowo mijała - zamyśla się Ludomir Wasiłowski. - Został smutek.
***
Jaki był los Stefana Horskiego, co robił po wyjściu z obozu? Gdzie mieszkał? Czy malował? Na te pytania nie znamy odpowiedzi.
- Nie cierpienia fizyczne, głód i straszliwe wyczerpanie, a nawet nie najwymyślniejsze tortury były najstraszniejsze dla nas, ludzi w pasiakach, lecz świadomość, że esesman jest przecież człowiekiem tak jak ja... Najstraszniejsze było stale prześladujące nas uczucie wstydu, że człowiek w swej nienawiści do drugiego mógł stoczyć się tak nisko - pisał Horski.
***
- Jak to więc stało się, że świat mimo to przetrwał? - zastanawia się Ludomir Wasiłowski. Ja zaś myślę o przypowieści znalezionej w książce Mieczysława Abramowicza "Bowiem jak śmierć potężna jest pamięć". Według żydowskiej legendy na świecie żyje w każdym pokoleniu trzydziestu sześciu sprawiedliwych. Gdyby zabrakło choć jednego, świat by zginął.
Na szczęście ciągle jeszcze są między nami.

[email protected]

Niemiecki obóz koncentracyjny w Sachsen-hausen utworzono w 1936. Funkcjonował on do kwietnia 1945. W tym czasie przez obóz i jego filie przeszło ponad 200 tys. więźniów. Dokładna liczba tam zamordowanych pozostaje nieznana, ale liczy się w dziesiątkach tysięcy.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki