Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O Rosjaninie, który pokochał nad życie. Historia Borysa Awiłowa

Dorota Abramowicz
Dwie piękne siostry Fawisiewicz: Nadieżda, matka Borysa...
Dwie piękne siostry Fawisiewicz: Nadieżda, matka Borysa... fot. mat. prywatne
Czerwonoarmista w AK? I to nie jako szpicel, ale uciekinier przed hitlerowcami i przed "swoimi". Ale to tylko początek niezwykłej historii Borysa Awiłowa, alias Henryka Miszkurki. Są w niej wojna, niewola, ucieczki, miłość i na koniec - tragiczna śmierć. Syn Awiłowa, Jerzy, opowiada Dorocie Abramowicz o tym, jak latami dochodził tego, kim naprawdę był jego ojciec

Od ponad 40 lat Jerzy - czworga nazwisk - poszukuje tożsamości. Urodził się w Elblągu, jako Miszkurka, ale mama wydrapała na wszelki wypadek ogonek przy "a" i Jurek jako dziecko nosił nazwisko Miszkurko. Potem, już jako 25-latek, chciał się nazywać jak ojciec - Awiłow.

- Zgodnie z obowiązującymi przepisami, nazwisko musi mieć polskie brzmienie - powiedział wówczas urzędnik. - Niech pan wybiera: Awiłowski czy Awiłowicz?

Wybrał Awiłowskiego. Sześć lat później poznał rodzinę ojca. Rosjanina, którego życiorys nadaje się co najmniej na scenariusz filmu.
- Borys Borysowicz Awiłow jest ciekawszy od Jamesa Bonda - mówi Tomasz Stężała, zamierzający wydać książkę, w której wykorzysta fragmenty biografii ojca Jerzego.

Kim jestem?
Początek lat 50. XX wieku. Jurek Miszkurko ma siedem lat. Mieszka z mamą w Warszawie. Idą na cmentarz, gdzie leżą jego dwie siostry - starsza, Ania, która utonęła, mając zaledwie trzy lata, i młodsza, Olga, zmarła w niemowlęctwie na pęcherzycę. Na grobie Ani, urodzonej w 1943 roku, widnieje nazwisko Awiłow. Olga też nazywa się jakby trochę inaczej niż Jurek - Miszkurka.
- Dlaczego jest tak dziwnie, mamo? - pyta Jurek, mozolnie odczytując litery z nagrobków.
Mama jest zdenerwowana, nie chce odpowiadać. Zbywa Jurka, mówi, że jest za mały, że dowie się później.

Odwiedzają ciocię Olgę Kamieńską. Ciocia, mimo skończonej pięćdziesiątki, nadal jest piękną kobietą. Śpiewa rosyjskie romanse. W rozmowie z mamą, z lekka zaciągając, wspomina o występach w paryskich kabaretach, w Nowym Jorku i w słynnym warszawskim Qui Pro Quo. O tym, jak śpiewała w Polskim Radiu i zagrała, wykonując przepiękną balladę, w przedwojennym filmie "Hanka".

- Opowiadała też o neseserze wypełnionym biżuterią, który udało się jej wywieźć z Rosji tuż przed wybuchem wojny polsko-bolszewickiej - mówi Jerzy Awiłowski. - Ciocia Olga, z domu Fawisiewicz, przyjechała do Warszawy z pierwszym mężem, Polakiem Kamieńskim. Niestety, małżonek roztrwonił ciociny majątek. Rozwiodła się, wyszła za niejakiego Ulatowskiego, polskiego dyplomatę. Rozstali się w czasie wojny, w Szwajcarii. Ostatnim mężem cioci Olgi był pan Sztukowski, wcześniej żonaty z Lucyną Messal, słynną aktorką i śpiewaczką.

Wizyty u cioci Olgi otwierają kolejne, zatrzaśnięte przed dorastającym Jurkiem drzwi, pozwalają na złożenie rodzinnej układanki. Dociera do niego, że ciocia to siostra jego nieznanej babci, mamy ojca. I że ta babcia zmarła w 1950 roku w Moskwie. Była Rosjanką. Tak jak tata?

Mama wreszcie potwierdza. Tak - tata był Rosjaninem. Ale nadal nie chce zbyt wiele na ten temat mówić. Wreszcie przyznaje, że prawdziwe nazwisko ojca brzmiało Awiłow. To dlaczego on jest Jurkiem Miszkurko?

Mama zaciska usta.

- Do dziś zadaję to samo, dziecięce pytanie - kim jestem? - wzdycha Miszkurko-Awiłowski. - Mama jeszcze żyje, ale boi się mówić o tamtych latach. Do wszystkiego muszę dochodzić krok po kroku, sam. Przeglądając archiwa, szukając świadków, kontaktując się z rosyjską rodziną. Wiem coraz więcej, ale nadal muszę wypełnić kilka białych plam.

W wypełnianiu plam na początku pomógł jego rosyjski kuzyn, Wiktor. Witia przyjechał do Warszawy w 1978 roku. Adres dostał od cioci Olgi. Zapukał do drzwi Jurka. - Jura, eto ty? - spytał. - Nazywam się Witia Malikow. Czy wiesz, że nasi ojcowie byli przyrodnimi braćmi?

Kilka miesięcy później Jurek, w poszukiwaniu korzeni, wyruszył do Moskwy.

Trzej mężowie Nadieżdy

Nieznani krewni przyjęli go z otwartymi rękami. Usłyszał, że babcia Nadieżda Fawisiewicz, siostra Olgi, także trzy razy wychodziła za mąż. Pierwszy mąż, Malikow - dziadek Wiktora - zginął podczas pierwszej wojny światowej. Drugim mężem był Borys Iwanowicz Awiłow, wykładowca Szkoły Politechnicznej w Leningradzie. Rodzina Awiłowów pochodziła spod Rostowa, miała fabrykę, w której - jeszcze przed wybuchem wojny, w 1913 roku, podjęto produkcję ciągników rolniczych na licencji Packarda. Urodzony w 1920 roku syn Awiłowa, także Borys, szybko stracił ojca. Borys senior został w 1930 roku aresztowany pod zarzutem szpiegostwa. Ślad po nim zaginął.

Wtedy u boku Nadieżdy pojawił się niejaki Prakudin.

- Prawdopodobnie był współpracownikiem otoczonego mroczną sławą Ławrientija Berii, jednego z najbardziej zaufanych ludzi Stalina - szeptem opowiadano Jerzemu. - Nie wiadomo, dlaczego babcia wybrała tego człowieka. Być może, żeby siebie i nas chronić.

Jedno jest pewne - rodzina Nadieżdy przetrwała okres czystek, a ją samą w 1950 roku Prakudin wyciągnął z więzienia. Powojenne aresztowanie Nadieżdy mogło być spowodowane częstymi wizytami polskich dyplomatów, którzy na prośbę Olgi przywozili płyty z nagranymi w Polsce romansami.

Dziwne to były czasy... Rodzina Jerzego wspominała, że Borys, syn "wroga ludu", nie mógł się za bardzo rzucać w oczy. Na wszelki wypadek, by ojczym zbyt często się z nim nie kontaktował, spał w komórce.

Borys był odważnym chłopcem. Jako nastolatek zarabiał pieniądze, jeżdżąc motocyklem po pionowej cylindrycznej ścianie w tzw. beczce śmierci.

Ponoć zaczął studia na politechnice. Jerzy ustalił, że ojciec miał wykształcenie techniczne, rachunki różniczkowe i całkowe nie stanowiły dla niego tajemnicy. Wiedza nie miała jednak żadnego znaczenia w momencie wybuchu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. W 1941 roku, wraz z tysiącami innych młodych ludzi, Borys Borysowicz Awiłow ruszył na front.

Jak Borys został Henrykiem
Jerzy jeszcze nie ustalił, w jakiej jednostce ojciec służył.
- Wiem jedynie, że na samym początku wojny dostał się do niemieckiej niewoli - mówi. - Trafił do obozu jenieckiego w Równem, na Ukrainie.

ZSRR nie podpisał konwencji genewskiej z 1929 roku o traktowaniu jeńców wojennych. Historycy podają, że spośród 5,7 mln radzieckich żołnierzy wziętych podczas wojny do niewoli przez Niemców przeżyło niecałe 2,5 mln.

A jednak 21-letni Borys przetrwał.

- Od mamy i ciotki usłyszałem identyczną wersję o ucieczce z obozu - mówi Awiłowski. - Ojcu pomogła polska lekarka, której powiedział, że siostra matki, Olga Kamieńska, mieszka w Warszawie. Lekarka miała kontakt z polską organizacją podziemną. Dzięki konspiratorom z Armii Krajowej udało się zdobyć dokumenty na nazwisko urodzonego w Równem Henryka Miszkurki. Kiedy już wszystko było gotowe, lekarka "uśmierciła" ojca, zaświadczając, że zmarł na tyfus. Wywieziono go z obozu, ukrytego między zwłokami innych ofiar, na taczce.

Borys, już jako Miszkurka, dotarł do Warszawy. Dowiedział się, że ciotka Olga pracuje jako kelnerka w kawiarni, zatrudniającej artystki scen warszawskich.

Kiedy jednak stanął w drzwiach lokalu i zapytał o ciotkę, od innej kelnerki usłyszał, że w 1941 roku Olga wyjechała do Szwajcarii. Paszport załatwił Kamieńskiej drugi mąż, Ulatowski, jako prawdopodobnie - komendant obozu polskich żołnierzy, internowanych pod Genewą.

- Ciotka Olga mówiła, że ową "inną kelnerką" miała być znana aktorka, późniejsza żona premiera Józefa Cyrankiewicza, Nina Andrycz - twierdzi Jerzy. - A ponieważ wcześniej, przed wojną, ciocia Olga pomogła pani Ninie na początku jej kariery, to pani Andrycz zajęła się jej siostrzeńcem. Ukrywała go przez dwa tygodnie, traktując to jako rewanż. Potem miała go skontaktować z AK.
Jerzy Awiłowski próbował potwierdzić tę historię u Niny Andrycz. Zagadał podczas przypadkowego spotkania na Powązkach, gdzie dzięki staraniom Jerzego Waldorffa została pochowana ciotka Olga Kamieńska. Jednak sędziwa aktorka nie zgodziła się na rozmowę z Awiłowskim o dawnych czasach.

- Trudno, ten fragment biografii ojca pozostanie tajemnicą - mówi z rezygnacją syn Borysa.

Miłość w czasach wojny
To musiało być jak uderzenie pioruna. Dziewiętnastoletnia Basia Dorosz z zainteresowaniem przyglądała się młodemu Rosjaninowi, który przyszedł do ich mieszkania na Pradze z Jurkiem Bochenkiem, narzeczonym starszej siostry, Krysi. A i wysoki Rosjanin nie mógł oczu od Basi oderwać.

Jurek i Borys byli w konspiracji, w każdej chwili mogli zginąć. Czy w takich czasach miłość może czekać?
Ślub wzięli 15 sierpnia 1943 roku. Choć dla wrogiego świata Borys był Henrykiem, to w kościele Basia wstąpiła w związek małżeński z Borysem Awiłowem. Błogosławieństwa udzielał zaufany ksiądz, świadkami byli chłopcy z oddziału Jurka Bochenka.

Jesienią 1943 roku mąż Basi został aresztowany pod zarzutem... kradzieży ziemniaków. Ktoś doniósł na granatowej policji, że sprawcą był niejaki Henryk Miszkurka. Nazwisko się zgadzało, więc Borys trafił do aresztu.

Barbara dotarła do adwokata, mającego kontakty w gmachu policji kryminalnej przy Alejach Ujazdowskich. Rodzina zebrała pieniądze na łapówkę. Świadkowie podczas rozprawy zeznali, że złodziej, choć też się nazywał Henryk Miszkurka, był niższy. Wysoki, postawny Borys został zwolniony.

Jednak prawdziwy Henryk Miszkurka krążył gdzieś po Warszawie i niewiele brakowało, by jego droga przecięła się ze ścieżkami Borysa. Pani Barbara wspominała zaproszenie na ślub znajomych. Wśród zaproszonych gości był drugi Henryk Miszkurka. Wymówiła się, nie poszła.

Niedługo później gestapo aresztowało Jerzego Bochenka. Niedoszły szwagier Basi trafił na Pawiak. Rozstrzelano go 8 grudnia 1943 roku.

W dniu rozpoczęcia Powstania Warszawskiego, 1 sierpnia 1944 roku, Borys był już ojcem maleńkiej Ani, ochrzczonej jako Anna Awiłow. Tego dnia działający w AK Rosjanin został aresztowany na Pradze. Jako Miszkurka po raz drugi w życiu został więźniem Niemców. Trafił do jednego z najcięższych obozów Trzeciej Rzeszy - położonego w Austrii KL Mauthausen-Gusen.

Nieudana ucieczka
- Pytałem bliskich o wspomnienia taty z obozu, ale nie potrafili zbyt wiele powiedzieć - twierdzi Awiłowski. - Ojciec niechętnie o tym mówił, wspominał jedynie, że było bardzo ciężko. Codziennie jego towarzysze umierali z głodu, wskutek chorób, byli rozstrzeliwani i zagazowywani.

Uratował go talent techniczny. Przypadkiem okazało się, że więzień Miszkurka potrafi z niczego złożyć wspaniałe modele samolotów, zamawiane przez Niemców. Jednak ostatnie miesiące przed wyzwoleniem były szczególnie trudne. Dramatycznie brakowało jedzenia...

Armia amerykańska wkroczyła do obozu 5 maja 1945 roku. Borys trafił do szpitala w Linzu. Walczył o życie. Przez pierwsze miesiące nie był w stanie wysłać przez Czerwony Krzyż wiadomości do bliskich w Polsce.

Barbara przetrwała powstanie na Pradze. Mijał czas, nie dochodziły do niej wieści od męża, więc na podstawie świadectwa ślubu wystąpiła do urzędu o dokument tożsamości na nazwisko Awiłow.

Jej starsza siostra zdecydowała się na wyjazd do Gdańska. Namówiła Basię, by zabrała córeczkę i dołączyła do niej. W 1945 roku zamieszkały w Gdańsku Wrzeszczu.

- Tymczasem ojciec, który bezskutecznie szukał mamy i Ani, postanowił w 1946 roku wrócić do Polski - opowiada Jerzy Awiłowski. - Miał paszport, prawdopodobnie amerykański albo austriacki, na nazwisko Miszkurka. Jako kierownik przywiózł do Krakowa grupę repatriantów z Austrii. Zostawił ich i ruszył do Warszawy. Tam dowiedział się, że Basia i Ania wyjechały do Gdańska.

Na ulicy przed domem we Wrzeszczu spotkał siostrę Barbary. Weszli razem do mieszkania.
Jak wyglądało to spotkanie? Czy mama płakała? Co mówił ojciec? Jerzy nie wie.
Jeszcze tego samego dnia Barbara wymeldowała się z mieszkania w Gdańsku i wróciła z Borysem i córką do Warszawy. Tylko po to, by załatwić niezbędne formalności, pozwalające na wyjazd całej trójki za granicę z grupą, która przywiozła repatriantów do Krakowa.

Borys nie przewidywał problemów, miał paszport w kieszeni, zabierał rodzinę.
Paszport został jednak wydany Henrykowi Miszkurce. A Barbara i Ania nosiły już nazwisko Awiłow.
- Ojciec zaproponował mamie ucieczkę przez zieloną granicę - twierdzi Jerzy. - Ona jednak nie chciała ryzykować ze względu na Anię. Powiedziała, że zostaje.

Borys mógł sam się ratować, ale wybrał polską rodzinę. Sporo ryzykował. Nie tylko ze względu za działalność w AK. Według Stalina, "nie było sowieckich jeńców wojennych, tylko zdrajcy", więc żołnierze, którzy ocaleli z niemieckiej niewoli, byli masowo oskarżani o zdradę, szpiegostwo i rozstrzeliwani. Represje obejmowały także ich bliskich. Jednak Borys zniszczył paszport i jako Henryk Miszkurka złożył wniosek o polskie dokumenty.

Rozwód, ślub i śmierć

W 1946 roku doszło do tragedii. Podczas pobytu w majątku przyjaciółki Barbary maleńka Ania wpadła do stawu. Zginęła.
Barbarze zawalił się świat. Płakała całymi dniami, nie mogła dojść do siebie. - Niech pani stara się o dziecko - poradził zaprzyjaźniony lekarz.

Zaszła w ciążę. Trzeba było jednak po raz kolejny zalegalizować małżeństwo. Barbara zgłosiła więc do urzędu, że zamierza się rozwieść z "zaginionym podczas wojny" Awiłowem. Rozwód per prokura dostała bez problemu, tylko po to, by natychmiast drugi raz wyjść za mąż za tego samego człowieka. Jako Barbara Miszkurka urodziła syna. Nazwali go Jurek, na pamiątkę rozstrzelanego przyjaciela Jerzego Bochenka.

Jurek urodził się w 1947 roku, już w Elblągu, dokąd młodych ściągnął brat mamy Basi, Feliks Gąsowski.
- Wuj, który poznał w Oświęcimiu Józefa Cyrankiewicza, przez krótki czas był starostą elbląskim, mam na to dokumenty - utrzymuje Awiłowski, chociaż w dostępnych opracowaniach na temat powojennego Elbląga nie pojawia się nazwisko Gąsowski. - To on postanowił ochronić młodych.

Henryk Miszkurka został zatrudniony na stanowisku kierownika warsztatów w starostwie.
W Elblągu zapamiętano Henryka-Borysa jako świetnego motocyklistę. Jeździł w barwach należącego do Zamechu ZKS Stal. Zapamiętano nawet jego motocykl - Victoria 353.

Idylla trwała trzy lata, ale Borysa zgubiła tęsknota za ojczystym językiem.
- W Elblągu stacjonowało wojsko radzieckie, ojciec zachodził czasem do miejsca zakwaterowania Rosjan, pogadał, pośpiewał piosenki - mówi Jerzy. - Pewnego dnia, jak wspomina mama, wrócił z takiej wizyty zmieniony. Powiedział, że spotkał kobietę oficera politycznego z jednostki, w której służył przed dostaniem się do niewoli. Poznała go, wymieniła nazwisko. W każdej chwili mógł się spodziewać aresztowania i rozstrzelania. Poważne niebezpieczeństwo groziło także jego rodzinie.

Kilka dni przed śmiercią powiedział Basi, że już długo nie pożyje. 15 sierpnia 1950 roku, dokładnie w siódmą rocznicę ślubu, wsiadł na swoją Victorię. Niektórzy mówili później, że jechał bez trzymanki. Inni, że z dużą prędkością najechał na kamień. Zginął na miejscu.

- Mama do dziś jest przekonana, że tata popełnił samobójstwo, by nas ratować - mówi Jerzy.
Barbara wróciła do Warszawy. Drugi raz nie wyszła za mąż. Na wszelki wypadek wydrapała ogonek z litery "a" na końcu nazwiska Jurka.

Proszę wymówić Sjöholmsström
Syn Borysa mieszka dziś w Gdyni. Barbara, Jerzy i jego dwie młodsze córki noszą nazwisko Awiłowski.

- Ale już najstarsza, żyjąca od kilkudziesięciu lat w Szwecji Ania, zmieniła nazwisko na Awiłow - mówi z dumą. - Zresztą Anna także szuka w Rosji informacji na temat rodziny. Szczególnie interesuje ją, co się stało z moim dziadkiem, ojcem Borysa.

Przed kilkoma laty Anna złożyła podanie w FSB (czyli dawnym KGB). Z archiwum FSB wynika, że Borysa Iwanowicza Awiłowa aresztowano na podstawie osławionego paragrafu 58, czyli ogólnie za "szkodliwą działalność", przesłuchano i wypuszczono. Niedawno, na prośbę ojca, jeszcze raz podczas pobytu w Petersburgu poprosiła o nowe informacje o rodzinie dziadka. Czeka na odpowiedź.

- Dlaczego tak ważna była dla pani zmiana nazwiska z Awiłowski na Awiłow? - pytam wnuczkę Borysa. - Czy pani także, jak ojciec, poszukuje tożsamości?

- Niech pani spróbuje wymówić Sjöholmsström, to pogadamy - odpisuje Anna. - Po prostu nie można się zasymilować w obcym kraju, mając nazwisko, którego nikt nie jest w stanie wymówić, o napisaniu już nie wspominając. Podejmując decyzję o zmianie nazwiska, miałam 15 lat i silnie rozwinięty instynkt samozachowawczy. Szybko zmieniłam Awiłowski na takie, które się da powtórzyć na całym świecie, a jednocześnie jest nazwiskiem prawie unikatowym. Zresztą zawsze mnie te rosyjskie korzenie pociągały i gdy się pojawiła okazja na odzyskanie rodowej dumy, zrobiłam to.

Dla Jerzego jest to coś więcej niż odzyskanie rodowej dumy.
- Obsesyjnie spłacam dług - przyznaje. - Mama kiedyś powiedziała, że on kochał mnie nad życie. Nad własne życie.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki