Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O. Maciej Zięba o katastrofie smoleńskiej: Wszyscy nie zdaliśmy egzaminu [ROZMOWA]

rozm. Marcin Mindykowski
- W Rzeczpospolitej Polskiej dla kogoś, kto używa rozumu, nie ma teraz dobrego czasu - mówi ojciec Maciej Zięba
- W Rzeczpospolitej Polskiej dla kogoś, kto używa rozumu, nie ma teraz dobrego czasu - mówi ojciec Maciej Zięba Grzegorz Mehring/Archiwum
O tym, gdzie jako społeczeństwo jesteśmy po trzech latach od katastrofy smoleńskiej, z o. Maciejem Ziębą rozmawia Marcin Mindykowski.

Rok temu, pisząc o pęknięciu społecznym, jakie wywołała katastrofa smoleńska, twierdził Ojciec, że atmosferę początkowej jedności szybko zastąpiła ideologizacja umysłów, logika totalnych zmagań "sił światłości z siłami ciemności". W tej atmosferze - pisał Ojciec - dla żyjącego w III RP homo sapiens nie było miejsca, musiał zejść do podziemia. Jak homo sapiens czuje się po kolejnym roku, jaki minął od katastrofy?
Jest jeszcze bardziej zmartwiony i zagubiony, bo to, co niedobre, nie tylko się utrzymuje, ale narasta. Fakty z ostatniego roku u normalnego człowieka pogłębiły poczucie rozdarcia, schizofrenii. W Rzeczpospolitej Polskiej nie ma teraz dobrego czasu dla homo sapiens.

Te fakty to z jednej strony informacje podważające treść wcześniejszych ustaleń strony rządowej i raportu Jerzego Millera. Mało tego: niektóre z nich kwestionuje inny organ państwa - prokuratura.
Dla homo sapiens to nie do pojęcia, że przez kolejne trzy lata komisje nie ustaliły nawet wysokości ściętej brzozy, która jest jednak ważnym elementem. Do tego okazuje się, że potrafiono pomylić ciała - co jest wręcz makabryczne - i po dwóch latach trzeba było ekshumować ciała bohaterów narodowych i zamieniać mogiły. To tylko przykłady wręcz niewiarygodnych zaniedbań.

Ale strona opozycyjna, zachęcona ujawnieniem tych zaniedbań, chyba też zagalopowuje się w swojej retoryce.

Dwa lata temu nakręcono film dowodzący, że przyczyną katastrofy była mgła, najpewniej sztuczna. Ale o żadnych wybuchach nie było wtedy mowy, wręcz przeciwnie - twierdzono, że ich nie było. A teraz ci sami ludzie powołują się na film, dowodzący, że najważniejsze były wybuchy i że one są dowodem tego, iż był zamach. I dla człowieka, który używa rozumu, te sprzeczne informacje są nie do przyjęcia, bo w ramach pracy umysłu działa też pamięć. I homo sapiens widzi, jak ta narracja - bez pojawienia się nowych faktów - ewoluuje, staje się coraz mocniejsza, bardziej agresywna. I odporna na fakty.

Strona opozycyjna upierałaby się, że nowe fakty się właśnie cały czas pojawiają.
Dostajemy teraz informację, że trzy osoby przeżyły i odwieziono je karetkami do szpitala. Ale nie przedstawiono żadnych świadków - lekarzy, pielęgniarzy, okolicznych mieszkańców, BOR-owców, żadnych zdjęć czy materiałów filmowych. Pewne jest jedno: dokonała się straszliwa tragedia i są na jej temat dwie całkowicie odmienne narracje. Wobec tych sprzecznych faktów normalny człowiek jest po prostu bezradny. I sondaże pokazują, że coraz więcej ludzi wierzy w zamach - co wydaje mi się smutną informacją - oraz, co jest jeszcze smutniejsze, że zdecydowana większość Polaków jest przekonana, że przyczyny tej katastrofy nigdy nie zostaną wyjaśnione. Ich liczba coraz bardziej narasta. To oznacza straszliwą nieufność wobec instytucji polskiego państwa. I to jest niesłychanie bolesny i niebezpieczny proces dla naszej demokracji i dla nas jako społeczeństwa.

Znamienne jest chyba to, że poruszamy się tu w sferze wiary, a nie wiedzy. Obie strony przerzucają się epitetami - "sekta wypadkowa", "sekta zamachowa" - mają swoich ekspertów, swoje ustalenia. Homo sapiens może tylko intuicyjnie wybrać, komu bardziej wierzy.
Z wykształcenia jestem fizykiem i chętnie przyjąłbym wyjaśnienia oparte na racjonalnych procedurach, eksperymentach, symulacjach komputerowych - pod warunkiem, że od początku miałbym do dyspozycji porządną, racjonalnie prowadzoną narrację i rzetelną informację wielostronnie naświetlającą ustalone fakty.

Jak można było ją uzyskać?
Oczekiwałem, że rząd - tak, jak by to miało miejsce we wszystkich dojrzałych demokracjach - w momencie katastrofy powoła ponadpartyjną komisję, z fachowcami z różnych dziedzin, która co tydzień składałaby raport z postępu prac, z uzyskania nowych danych, weryfikowanych hipotez itd. Racjonalnie, spokojnie raportowała, rozjaśniała wątpliwości, odpierała insynuacje. Ale komisję, która ma wyjaśniać dezinformacje, powołuje się parę dni temu, o trzy lata za późno! Taka komisja powinna powstać 11 kwietnia 2010 roku - a nie wtedy, kiedy mleko się już rozlało, społeczeństwo jest podzielone, kiedy natłok błędów i różnych narracji powoduje, że każdy wybiera sobie dowolne fakty. To sprowadza całą sprawę z przestrzeni racjonalnych do przestrzeni wiary. A w przestrzeni wiary rzeczywiście zaczynają się spory na poziomie sekciarskim: "Wierzę tym, nie wierzę tamtym, wierzę w to, nie wierzę w tamto".

Więcej pretensji ma więc Ojciec do rządu, który - dysponując aparatem państwa - nie zrobił wszystkiego, żeby śledztwo i polityka informacyjna były transparentne?
Ja nie jestem od oskarżeń. Jestem obolały jako homo sapiens, jako polski obywatel. Jako człowiek, który stara się używać rozumu, jestem zdezorientowany, rozbity. Ale rzeczywiście to na stronie rządowej spoczywa głównie odpowiedzialność za dobrą informację obywateli, za ponadpartyjne patrzenie na tę katastrofę, za staranność, za przyznawanie się do błędów, za wyciąganie konsekwencji wobec winnych zaniedbań. Ja tego wszystkiego nie dostrzegam. I w efekcie - a jest to ogromnie ważna narodowa tragedia - w to, że zostanie ona wyjaśniona przez państwo polskie, wierzy niecałe 30 procent obywateli.

Już rok temu pisał Ojciec, że nie ma w Polsce płaszczyzny, w której można by spokojnie wypracować sobie pogląd na katastrofę, bo oba obozy kierują się plemienną, wykluczającą się wzajemnie logiką. Po emisji dwóch dokumentów o katastrofie smoleńskiej w TVP pojawiła się sugestia, że takiej płaszczyzny powinniśmy szukać w środowisku naukowym, bez udziału polityków.
I to jest potencjalnie jedyny kierunek. Wiadomo, że nikt z nas, zwykłych zjadaczy chleba, nie ma pojęcia, jak rozrzucone są szczątki samolotu po katastrofie. Ale te zdjęcia, zapisy są dostępne, mogą być jeszcze zweryfikowane. Tyle że dzisiaj potrzeba już pewnie - o czym mówi wielu poważnych ludzi - komisji międzynarodowej. Jeszcze trzy czy dwa lata temu mogliśmy się bez niej obejść, ale dziś potrzebujemy już autorytetów ponadpartyjnych, ponadpolskich. Bo u nas wszystko zostało już podzielone i zabetonowane. Jedna strona patrzy z wyższością i lekceważeniem, a niekiedy i pogardą na drugą stronę, która, w ich przekonaniu, albo wierzy w bzdury, albo współtworzy monstrualne kłamstwo.

Komisja Millera, na której raport - jako dokument zamykający sprawę - rządzący wciąż się powołują, straciła dla Ojca wiarygodność?
Wykazano parę istotnych szczegółów, w których raport komisji Millera jest błędny, czego strona rządowa nie chce otwarcie przyznać. Te błędy nie przekreślają zapewne całości raportu, ale wystarczają stronie atakującej, żeby obalać jego wiarygodność. Gdyby więc komisja pana Laska powstała 11 kwietnia 2010 roku, miałaby sens. Ale dzisiaj będzie spełniała dla drugiej strony tylko rolę propagandową. Dlatego uważam, że jedyny kierunek to zwrot w stronę naukowców, fachowców od katastrof, międzynarodowych ekspertów - oczywiście też tych polskich. Ale takich, którzy podniosą walor bezstronności, a nie polityczne zagospodarowywanie tego konfliktu. Nie jestem pewien, czy to cokolwiek rozwiąże, ale to jedyny kierunek wyjścia.

Prof. Janusz Czapiński twierdzi, że nigdy nie doczekamy się bezapelacyjnych dowodów przemawiających za jedną lub drugą wersją. I że pozostaniemy w sferze posmoleńskiej mgły poznawczej, a społeczeństwo na trwałe się podzieli, jak co do oceny np. powstania styczniowego.
Jeszcze trzy lata temu można było tego uniknąć, gdyby strona rządowa wystrzegała się elementarnych błędów i zaniechań. A w razie czego próbowała się poprawić. Dziś faktycznie poruszamy się w takiej intelektualnej mgle. I ona pewnie będzie na dziesiątki lat - w jakimś stopniu - spowijała polskie umysły.

Mówi Ojciec, że ta sytuacja jest niebezpieczna dla państwa, dla tkanki narodowej.
Pod spodem tego konfliktu istnieje też bardzo silny spór dwóch największych partii. To też w dużej mierze jest spór Polski sukcesu z Polską, która w transformacji poniosła porażkę. Po prostu nakłada się tu bardzo wiele problemów społecznych - i to ten spór ugruntowuje, umacnia. W ten sposób łatwo w ramach jednego narodu wydzielić dwie społeczności wzajemnie sobie wrogie. A to jest bardzo niebezpiecznie, bo w takiej rzeczywistości każda sprawa jest polityczna, łącznie z menu w restauracji i prognozą pogody. I w takim obłędzie trudno żyć.

To znaczy?
Przy takim coraz mocniej ugruntowanym podziale wszystko staje się polityczne. I jeżeli np. wiemy, że prezenter pogody jest zwolennikiem PiS-u, a więc rzecznikiem zamachu, to nie ufamy jego prognozie pogody, bo z ust takiego oszołoma na pewno jest ona ideologicznie wykrzywiona, fałszywa. A jeśli wypowiada ją prezenter, który opowiada się za Platformą, czyli za teorią katastrofy, wyznawca zamachu nie wierzy w jego słowa - o tym, że będzie słońce czy zachmurzenie - bo nie wiadomo, czy to nie jest celowa dezinformacja. To niszczy kapitał społeczny, a więc nie tylko psuje jakość demokracji, ale i spowalnia reformy edukacji, nauki czy przedsiębiorczości. Zaufanie społeczne jest czymś niesłychanie ważnym w demokracji. A my mamy w Polsce teraz jego totalny deficyt.

Smoleńsk to dziś podstawowa oś sporu? Zastąpił opisany przez socjologów podział postkomunistyczny?
Podział postkomunistyczny, po niemal ćwierć wieku III Rzeczpospolitej, z naturalnych powodów jest słabszy. Podział smoleński jest więc dziś podstawową osią sporu, niestety. On się oczywiście sprzęga z wieloma interesami - i nie dotyczy tylko prawdy o Smoleńsku. Niektóre osoby zaistniały przecież publicznie, walcząc z mitem smoleńskim lub go propagując. Innym może się politycznie opłacać wykorzystywanie problemu Smoleńska. Bardzo wiele osób łączy więc spór o prawdę o Smoleńsku ze swoim interesem osobistym.

Po czyjej stronie leży większa część winy?
Wszyscy nie zdaliśmy tego egzaminu. Rola mediów też była bardzo mizerna. One przedstawiały głównie racje ekstremistów i bardzo ten spór zaogniły. Nie szukały pogłębienia, nie szukały racjonalnego jądra, tylko bezrefleksyjnie krzyżowały najbardziej skrajne opinie. Bo zderzenie jest barwne, podnosi oglądalność, słuchalność, poczytność. Ale - uderzmy się w piersi - Kościół też tego sporu nie łagodził.

Przyjdzie taki czas, kiedy Smoleńsk nie będzie dzielił?
Czas leczy wiele ran. Za 5-10 lat dla większości Polaków, którzy dziś wchodzą w dorosłe życie, ten spór będzie już historyczny, mniej emocjonalny, mniej dzielący ludzi w bieżącym życiu. No ale nie jestem pewien, czy dożyję czasu, gdy ten spór ucichnie. A na najbliższe lata nie patrzę z optymizmem.

Najpierw obie strony musiałyby zrobić krok w tył - rząd odstąpić od kurczowego trzymania się raportu Millera, a opozycja od ciągłego forsowania teorii zamachu. I wspólnie przyjąć, że np. wyniki śledztwa polskiej prokuratury będą bazowym dokumentem, niepodważanym fundamentalnie przez obie strony. To możliwe?
Homo sapiens uważa, że byłby to słuszny kierunek. Ale jako racjonalna istota uważa także, iż obecnie jest to, niestety, niemożliwe.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki