Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nowy Dwór Gdański. Urok mostu wisielca zostanie wydobyty spod warstw starej farby

TC
Archiwum Klubu Nowodworskiego
Nazywali go „mostem wisielca”, bo jego konstrukcja przypomina szubienicę. Przetrwał wojnę i wielokrotne, powojenne „łatania”. Po kilkudziesięciu latach zabytkowy most zwodzony w Nowym Dworze Gdańskim znowu będzie zwodzony.

Zdania na temat jego urody są podzielone. Wolfgang Naujocks, potomek przedwojennych mieszkańców Żuław, który kilka lat temu wrócił do krainy przodków, przytacza na jednym z internetowych forów historycznych zdanie, że „most ten jest udanym przykładem zachowania dawnego charakteru miasta, który mimo nowoczesnej konstrukcji, wpisał się w charakter jego zabudowy”.

- Przyznam szczerze, że szczególnej urody tego mostu nie widzę. Jednak często bywa tak, że nie jesteśmy w stanie dostrzec i docenić czegoś, co mamy pod ręką - mówi Andrzej Kasperek, pochodzący z Nowego Dworu Gdańskiego pisarz, pedagog, żuławski regionalista. - Może to jest tak, jak z kierowcą, który spieszy się do pracy, do domu, a przez otwarty most musi stać w korku? Albo cenny, pięknie rzeźbiony, drewniany mebel, który pokryty grubymi warstwami wieloletniej farby olejnej nie przypomina tego, co stworzył dawny rzemieślnik...

Stalowy następca
Most zwodzony służy mieszkańcom żuławskiego miasta od 1936 r. Konstrukcja przetrwała wojnę, jednak już od kilkudziesięciu lat nie przechodziła gruntownego remontu. Dawne elementy pożerała rdza, w jego mechanizmach zalęgły się gołębie, detale zanikały pod warstwami wciąż nakładanej farby. Most w jego dawnym kształcie można podziwiać na przedwojennych fotografiach, które dzięki przetrząsaniu internetowych aukcji trafiły m.in. do zasobów Klubu Nowodworskiego, lokalnego stowarzyszenia zajmującego się historią miasta i Żuław.

Widać na nich m.in. przejeżdżający mostem konny wóz (to pewnie końcówka lat 30. lub lata 40. XX w., kiedy obecny Nowy Dwór Gdański był niemieckim Tiegenhofem). Na innym ujęciu widać budowę obecnej przeprawy (miała mechanizm elektryczny i mogła udźwignąć czołgi). To rok 1936. Stoją już pierwsze elementy ruchomego przęsła. Właśnie ten element mostu przypomina szubienicę, co wpłynęło na to, że przedwojenni mieszkańcy miasta nazywali go „mostem wisielca” lub „mostem szubienicą”. Swoją nazwę miała i poprzednia, drewniana przeprawa stojąca w tym miejscu.

Zabytkowy most w zwodzony w Nowym Dworze Gd. do remontu

Jeszcze inne ujęcie jest przejmujące - pochodzi z archiwów Armii Czerwonej. Zrobiono je w 1945 r., już po walkach między wojskami niemieckimi a radzieckimi. Klimat fotografii przypomina ten z filmu „Prawo i pięść”. Most nie jest zniszczony, ale miasto jest całkowicie opuszczone, wręcz wymarłe. Część budynków ma widoczne ślady uszkodzeń po pociskach, we wszystkich powybijane są szyby, a złowrogą ciszę przemawiającą z czarno-białej klatki niemal da się dotknąć.

Drewniany, rodem z Holandii

Nowy Dwór Gdański/Tiegenhof powstał w XVI w. nad rzeką Tugą (niem. Tiege). Jej wody, okalające miejscowość, były swego rodzaju ochronną fosą. Miasto zaczęło się z czasem rozrastać na tereny poza rzeką. Droga na północny zachód, będąca przedłużeniem głównej ulicy miasta Markstrasse (obecnie Sikorskiego), komunikowała region z Gdańskiem. Oczywiście potrzebny był most, by pokonać rzekę (w 10-tysięcznym miasteczku obie jego części łączą dziś cztery mosty - dwa drogowe, dwa piesze, planowana jest budowa kolejnej kładki, a w bezpośredniej okolicy są jeszcze most kolejowy i dwa większe, nad trasą S7).

Ówczesne przeprawy, jak większość na Żuławach, musiały być otwierane. Sieć rzek i kanałów, które przecinają cały region, to główne drogi transportu, dla napędzanych parą i żaglami barek i statków. Mosty nie mogły w komunikacji przeszkadzać. Do 1935 r. w miejscu obecnej konstrukcji stał most drewniany, w tzw. holenderskim stylu.

Mieszkańcy nazywali go „papenfuss”. Tu dyskusji co do urody konstrukcji nie ma żadnych.

- Był to jeden z najpiękniejszych mostów na Żuławach i jedna z atrakcji naszego rodzinnego miasta - pisali w artykule z 1973 r. mieszkańcy dawnego Tiegenhofu (czasopismo byłych mieszkańców Tiegenhofer Nahrichten ukazuje się do dziś). - Osadnicy z Fryzji i Holandii przynieśli tę formę mostu ze swojego dawnego domu. Przybyli tu po wojnach w XV i XVI wieku, by go zaludnić. Podobnie jak w większości mostów na Żuławach, wzorowano się na mostach w Holandii, gdzie nadal można je znaleźć. Były to drewniane, składane mosty, najczęściej pomalowane na biało. Mieszkańcy wspominają również osobliwą zabawę nowodworskich dzieci. Przeciwwagę dla ruchomego przęsła mostu stanowiły żeliwne kule, zwisające z konstrukcji na łańcuchach.

- Zwykle trwało to tylko kilka minut, most został otwarty i statek mógł przepłynąć. Tak samo szybko most był ponownie zamykany. Dla nas, dzieci, zawsze było to szczególne wydarzenie - wspominali dawni nowodworzanie. - Gdy ktoś chwycił łańcuch żelaznej kuli, tuż przed otwarciem przęsła, po chwili, razem z nim był wysoko w powietrzu. Oczywiście było to zabronione. Często mieliśmy po takiej zabawie uszkodzone palce, które były uwięzione w ogniwach łańcucha.

Drewniany most z żelaznymi kulami widać na fotografiach z lat 20. XX w. (i wcześniejszych) oraz pocztówkach z epoki (na jednej z nich, będących w archiwach Klubu Nowodworskiego, widać jeszcze zapisaną odręcznie treść). Most wygląda na nich jak brama wjazdowa do miasta.

Andrzej Kasperek wątki dotyczące nowodworskiego „galgenbrucke” zawarł w jednym ze swoich esejów w najnowszej książce „Mój płaski świat” oraz opowiadaniu w tomiku „Koronczarka” - zatytułowanym „Są klucze, nie ma drzwi...”. Jedną z ilustracji eseju jest reprodukcja obrazu Vincenta van Gogha „Most Langlois w Arles z piorącymi kobietami”.

- Ten dawny nowodworski most rzeczywiście bardzo przypomina ów słynny most malowany wielokrotnie przez Vincenta van Gogha - mówi Kasperek. - Podobne konstrukcje znajdowały się w innych, żuławskich miejscowościach, przypominających miejscowości w Niderlandach: Tujsku, Rybinie i Sztutowie. Być może był to uniwersalny projekt konstrukcji, przygotowany przez holenderskiego inżyniera, który naturalnie przyjął się na Żuławach?

„Holenderski” most kończył żywot w sposób zwiastujący cywilizacyjną przemianę. Po projektowanym dla wozów konnych i ludzi moście zaczęły jeździć samochody, autobusy. Właśnie pod jednym z autobusów firmy Zink and Co., kursującej do Gdańska, w roku 1935 drewniana przeprawa się zawaliła.

Most żółty, nie wisielczy

Stalowy „most szubienny” niemal nie skończył tak, jak jego drewniany poprzednik. Kiedy w latach 60. lub 70. XX wieku transport śródlądowy niemal zanikł, mechanizm otwierania mostu przestał być potrzebny. Nikt już nie pamięta dokładnie kiedy (niektórzy wskazują, że było to w latach 80. ubiegłego stulecia), ruchome przęsło zostało zaspawane na stałe. Dawną, drewnianą nawierzchnię mostu zastąpiono metalowymi kratami, które wypełniono asfaltem.

- Jeszcze w latach 80. był okresowo otwierany, by mogły przepłynąć barki, holowniki - mówi Marek Opitz, prezes Klubu Nowodworskiego, który mieszkał blisko mostu.

- Ja już nie pamiętam, by most był otwierany - wspomina Kasperek. - Pewnie już nie było takiej potrzeby, bo żadne barki już pod nim przepływać nie musiały.

Współcześni mieszkańcy miasta przeprawy przy ulicy Sikorskiego nie nazywali „mostem wisielca”. Przylgnęło do niego za to miano „żółtego mostu”, od koloru pokrywającej go farby (od dawna złuszczonej, odpadającej płatami).

Klub Nowodworski chce zgromadzić związane z mostem wspomnienia powojennych mieszkańców miasta. Najlepsze, obok zdjęć archiwalnych i współczesnych, będą ilustrować okolicznościową wystawę, która planowana jest z okazji otwarcia mostu.

- Pewien chłopiec zimową porą chciał spróbować mostu i przytknął język do metalowej poręczy. Wrzask spowodował, że pani Basia z domu najbliżej mostu przybiegła na ratunek z czajnikiem ciepłej wody - brzmi jedna z historii. Drugą dostarczyli miejscowi wodniacy, dla których część rejsu w okolicach mostu daleka była od rekreacji. - Kiedy widzieliśmy na moście nowodworskich urwisów, to podpływaliśmy na mniejszych obrotach silnika, by kontrolować sytuację. Pod samym mostem dodawaliśmy gazu, aby szybko przepłynąć i nie narażać się na rzucane z mostu niespodzianki - ślinę, woreczek z wodą - wspominali. - Wracałem niegdyś z ojcem łodzią o wdzięcznej nazwie Guliwer z Kątów Rybackich do Nowego Dworu Gd. - dodaje Marek Opitz. - Była już noc. Ojciec był przekonany, że nasza łódź przepłynie swobodnie pod mostem. W pewnym momencie usłyszeliśmy huk i zobaczyliśmy błysk. Okazało się, że wyrżnęliśmy dziobowym relingiem w most. Uszkodziliśmy Guliwera, dziobowy reling wpadł do wody.

Paradoksalnie, zaspawana, ruchoma część „mostu wisielca”, przyszła mu z pomocą (ratował go też wpis do rejestru zabytków uniemożliwiający rozbiórkę). Pod ciężarem aut ten element „pracował”. Nawierzchnia wciąż się kruszyła. Każdy pojazd przejeżdżający przez most wywoływał charakterystyczny stukot metalowych elementów konstrukcji, tak głośny, że ci, którzy pierwszy raz go słyszeli, oglądali się z niepokojem.

Most trzeba było wyremontować. W roku 2008 władze miasta oszacowały kompleksową naprawę na ok. 2 mln zł. Można było też zrobić to znacznie taniej, rezygnując jednak z naprawy mechanizmu otwierania. Choć przy braku pieniędzy w samorządowej kasie, ratowanie zabytku przypominało fanaberię...

Niecałe 10 lat później (i po kilkunastu doraźnych naprawach) mostowi przyszły z pomocą środki z UE, a burmistrz Jacek Michalski zgodził się ze zdaniem większości nowodworzan, że wizja ponownego otwierania mostu może się miastu przysłużyć. Remont już się zaczął i potrwa do czerwca. Mechanizm otwierania będzie odnowiony, a cały most będzie częścią turystycznego szlaku po Żuławach (na czas remontu most jest całkowicie zamknięty).

- To może być atrakcja tego miasta - zaznacza Andrzej Kasperek. - Marzę o tym, by w mieście został przywrócony zwyczaj rekreacji na wodzie, by rzeka zapełniła się łodziami, kajakami. Przywrócony do życia most może sprawić, że i rzeka ożyje. - Wyremontowany zabytek zawsze będzie wzbudzał emocje miłośników regionu - dodaje Marek Opitz. - Ta przeprawa nawiązuje do regionalnego dziedzictwa kulturowego, a z drugiej strony do nadrzecznej tradycji miasta. By wpłynąć do Nowego Dworu Gd., trzeba będzie pokonać trzy zwodzone mosty [tyle jest na całym odcinku rzeki Tugi -red.]. Tego nie ma w całej Polsce. Wodniacy już nie mogą się doczekać takiego rejsu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki