Kiedy mowa o więźniach Stutthofu, zazwyczaj przychodzi na myśl obóz główny w Sztutowie, którego relikty przetrwały do dzisiaj w formie muzeum. Hitlerowski kombinat śmierci był jednak znacznie większy. Na jego potrzeby działały liczne podobozy, z których jeden ulokowano w Przebrnie (niem. Pröbbernau).
Do przebadania losów tej filii Kazimierz Cebulak, były generalny projektant ds. melioracji i zabezpieczenia przeciwpowodziowego Żuław, namówił przed laty Marka Orskiego, nieżyjącego już historyka z Muzeum Stutthof. W ten sposób udało się odtworzyć mało znany rozdział w historii Żuław.
Podobóz w Pröbbernau powstał wraz z przybyciem we wrześniu-październiku 1939 r. pierwszego transportu więźniów z obozu macierzystego Stutthof i funkcjonował z przerwami do 1944 r.
- Na początku wojny Niemcy rozpoczęli realizację wielkiego planu modernizacji osłony przeciwpowodziowej polderów nad Zalewem Wiślanym - tłumaczy Kazimierz Cebulak. - Inwestycje były związane ze zmianami stosunków hydrologicznych, jakie w owym czasie nastąpiły na skutek pogłębienia toru wodnego przez Cieśninę Piławską, co z kolei miało umożliwić wpływanie większych statków na zalew i do portu w Elblągu. W ten sposób akwen stał się bardziej morski, choć jednocześnie zwiększyło się niebezpieczeństwo zalania polderów przez wody sztormowe.
Żeby temu zapobiec, konieczne było wzmocnienie i podniesienie korony wałów. Prace te wymagały nie tylko znacznych nakładów finansowych, lecz także zapewnienia odpowiedniej siły roboczej. Drugi z tych problemów rozwiązano kierując do Przebrna aresztowanych na początku wojny Polaków i Żydów z Wolnego Miasta Gdańska.
Według ustaleń Marka Orskiego pierwsza grupa liczyła od kilkunastu do kilkudziesięciu osób. Ich zadaniem było początkowo wybudowanie obozu, który umożliwiałby przetrzymywanie 200-300 więźniów. Dopiero w listopadzie 1939 r. rozpoczęto prace przy tworzeniu nowego wału, którego długość osiągnęła ponad 3 km, szerokość korony wynosiła ok. 2 m, a wysokość dochodziła do 1,8 m. Technologia budowy wymagała na wstępie usunięcie warstwy gruntu macierzystego i odwodnienie.
Dopiero wtedy było możliwe usypywanie i wzmacnianie ziemi. Prace te są ciężkie nawet przy zastosowaniu sprzętu zmechanizowanego, tymczasem więźniowie musieli wszystko robić ręcznie. Ich sytuację pogarszało to, że byli niedożywieni, mieszkali w fatalnych warunkach, brakowało odpowiedniego zaplecza sanitarnego, a także właściwej opieki medycznej. Do tego pilnujący ich wachmani często wykazywali się okrucieństwem.
Niektórzy zdesperowani więźniowie próbowali ucieczki, choć groziła za nią kara śmierci. Ginął albo schwytany uciekinier, albo współwięźniowie w obozie.
Jednym ze szczęśliwców, któremu udało się zbiec (we wrześniu 1940 r.) był Czesław Majewski. Przeżył on wojnę i w 1966 r. umieścił tablicę informacyjną w pobliżu dawnego podobozu. Napisano na niej, że wspomniany wał polderowy budowali w latach 1939 - 1945 więźniowie z Stutthofu z podobozu w Przebrnie i że "jest on przesiąknięty krwią pomordowanych". Jakiś czas później tablica zniknęła, a dziś o ofiarach obozu przypomina pomnik w Przebrnie i nowa tablica, którą 2009 r. odsłonięto na ścianie pobliskiej pompowni w Przebrnie. Podczas tej uroczystości Kazimierz Cebulak odtworzył z magnetofonu pieśń niewolników z opery "Nabucco" Giuseppe Verdiego. Powód, dla którego to zrobił jest aż nadto oczywisty.
- Na polderze w Przebrnie też pracowali niewolnicy - mówi Kazimierz Cebulak. - I chociaż wielu z nich zginęło, to pamiętajmy, że ich ofiara nie poszła na marne. Ten polder wciąż jest w pełni funkcjonalny i pozwala gospodarzyć okolicznym mieszkańcom.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?