Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nietrafione transfery Asseco Prokomu Gdynia i Trefla Sopot

Paweł Durkiewicz
Ali Bouziane znalazł w Sopocie miłość życia - córkę mecenasa sportu Ryszarda Krauzego
Ali Bouziane znalazł w Sopocie miłość życia - córkę mecenasa sportu Ryszarda Krauzego Grzegorz Mehring
Od pewnego czasu polscy kibice koszykówki zmagają się z zagadką: po co w składzie Asseco Prokomu jest Ryan Richards? Poprawnej odpowiedzi nie zna chyba ani sam brytyjski skrzydłowy, ani nawet szkoleniowiec gdyńskiej ekipy Andrzej Adamek.

21-letni koszykarz został sprowadzony do Trójmiasta na początku listopada, aby zapełnić dziurę podkoszową po odejściu Juliana Khazzouh. Jak na razie w Gdyni zajmuje się głównie dbaniem o solidne ogrzewanie ławki rezerwowych w czasie meczów. W polskiej lidze wyszedł na parkiet w 9 meczach, w których zagrał - łącznie! - 34 minuty. W tym czasie zdobył 8 punktów, co daje mu kompromitującą średnią poniżej jednego "oczka" na występ.

Co ciekawe, swój najlepszy mecz w Polsce rozegrał w spotkaniu Euroligi przeciw słynnemu Maccabi Tel Awiw. Uzbierał wówczas 10 punktów. Odkąd Asseco Prokom zakończył swój udział w europejskiej rywalizacji trenerzy zespołu jakby zapomnieli o istnieniu angielskiego skrzydłowego.

Asseco Prokom i Trefl muszą bić się o finał

Jeśli nie stanie się cud i Richards nagle nie udowodni swojego niebywałego - podobno - talentu i przydatności dla drużyny, to kontrakt gracza prędzej czy później zostanie rozwiązany. Wtedy transfer mierzącego 210 cm koszykarza zostanie oficjalnie uznany za kolejne transferowe pudło Asseco Prokomu w sezonie 2012/2013. Przed Richardsem w tym zestawieniu znaleźli się Drew Viney, wspomniany już Khazzouh, Frank Robinson oraz Alex Acker.

Co poczną z Richardsem działacze mistrza Polski? Już pod koniec zeszłego roku mówiło się, że kwestią czasu jest wymiana Brytyjczyka na innego silnego skrzydłowego. W oczekiwaniu na ten ruch pokusiliśmy się o zestawienie największych w historii transferowych niewypałów, czyli koszykarzy, którzy trafiali do Trójmiasta w wyniku rażących i nieraz bardzo kosztownych nieporozumień. W dziejach obecnego Asseco Prokomu Gdynia, a także dawnego Prokomu Trefla Sopot było ich całkiem sporo, a poniżej prezentujemy tylko kilka najciekawszych - naszym zdaniem - przypadków.

W sezonie 2002/03 wypatrujący pierwszego mistrzostwa Prokom Trefl Sopot miał wysoki budżet i mógł w trakcie rozgrywek pokusić się o kosztowne wzmocnienie. Mimo że w składzie byli już Joe McNaull i Jiri Żidek, władze klubu zdecydowały się zatrudnić trzeciego klasycznego centra. Wybór padł na Todda Fullera, a sopoccy działacze mimo uszu puszczali ciągnące się za zawodnikiem niekorzystne opinie. Charakterystyka słynącego z głębokiej religijności Amerykanina nie przypominała typowego zawodowego koszykarza: w czasach studiów na uniwersytecie stanowym w Północnej Karolinie brylował zarówno w koszykówce, jak i... matematyce. Z nauką radził sobie na tyle dobrze, że dostał propozycję stypendium od słynnego brytyjskiego Oxfordu. Ofertę odrzucił ze względu na chęć rozpoczęcia kariery w NBA. I faktycznie - w 1996 roku Golden State Warriors sięgnęli po niego z wysokim, 11 numerem w drafcie.

Zwcyięstwo Asseco Prokomu w Radomiu

Niestety, w roli profesjonalnego gracza Fuller zupełnie się nie sprawdził, a jednym z ostatnich akcentów jego rozczarowującej kariery sportowej był zupełnie nieudany epizod w Sopocie. Były kandydat na gwiazdę najlepszej ligi świata grał w Prokomie Treflu tak słabo, że często nie załapywał się nawet na ławkę rezerwowych.

Dziś Todd Fuller ma 38 lat, jest nauczycielem matematyki i angażuje się w akcje na rzecz globalnego wolontariatu. Ma też licencję pilota. Z zawodowym basketem nie łączy go już nic.

221 cm wzrostu to w koszykówce bezcenny kapitał. Zdarza się, że zawodnicy niepotrafiący kozłować, rzucać czy nawet biegać dostają sowite kontrakty głównie dlatego, że przerastają swoich rywali o głowę lub dwie.

Właśnie takim przypadkiem był Aleksandar Radojević, bośniacki gigant, który w 2005 roku trafił do Prokomu Trefla niemal bezpośrednio po epizodzie w Utah Jazz. W drużynie NBA Radojević szybko pokazał, że poza swoimi centymetrami nie ma żadnych koszykarskich atutów, musiał więc wrócić do Europy i "nabrać" na swój wzrost kogoś nowego. Najatrakcyjniejszą ofertę dostał z Sopotu, gdzie debiutujący w Eurolidze klub pilnie poszukiwał centra, który wspomógłby drużynę w fazie Top16.

Pobyt Bośniaka w Sopocie można oceniać dwojako. Z jednej strony oglądanie jego "popisów" było rozrywką wybitnie ciężkostrawną, z drugiej jednak niezdarny koszykarz udowodnił wszystkim, że w koszykówce bardziej od wzrostu liczą się wypracowane umiejętności i wola walki. Dlaczego miałoby to pozostać niedocenione?

W lecie roku 2005 działacze Prokomu Trefla przy budowie składu postanowili dobierać graczy z każdego zakątka świata. Wśród "stranierich" znaleźli się Amerykanin, Portorykańczyk, Duńczyk, Litwini, Węgier, a także - i właśnie to była największa niespodzianka - Algierczyk. Ali Bouziane w zamyśle trenerów miał być superrezerwowym, łączącym umiejętności kreowania akcji i dobrej obrony. Tyle teorii. Już po miesiącu rozgrywek było jasne, że trener Eugeniusz Kijewski w ogóle nie ufa swojemu rozgrywającemu, a gdy ten już pojawiał się na parkiecie, na ogół zawodził.

Bouziane swój epizod w Trójmieście zakończył już po kilku miesiącach, zdążył jednak poznać miłość swojego życia. Okazała się nią Monika Krauze, córka... Ryszarda Krauzego, głównego sponsora sopockiego klubu. Z tego powodu Algierczyka co jakiś czas można spotkać podczas meczów obecnego Asseco Prokomu Gdynia.

Trefl przegrał w Zgorzelcu z Turowem

Przed sezonem 2007/08 działacze Prokomu Trefla mieli do dyspozycji rekordowo wielki budżet przeznaczony na kontrakty zawodników. Niestety, wobec chaotycznej koncepcji budowy drużyny plan podboju Euroligi zakończył się katastrofą. Transferowymi klapami okazali się przede wszystkim Travis Best i Ruben Wolkowyski - koszykarscy emeryci, którzy najlepsze lata kariery mieli już dawno za sobą. Jednak największym kuriozum tamtego okresu był transfer Harissisa.

O zarobkach greckiego rozgrywającego do dziś krążą legendy. Najłagodniejsze plotki mówiły o rocznym kontrakcie na sumę 300-400 tys. dol., niektórzy twierdzą zaś, że za rok żenująco słabej gry w Sopocie Harissis zainkasował 800 tys. euro!
Kto mógł przyznać tak bajońską sumę 31-letniemu playmakerowi, który nigdy nie uchodził za wybitnego? To pozostaje tajemnicą. O ile w przypadku Besta i Wolkowyskiego można było przynajmniej mieć złudzenia, że zasłużą na swoje gaże, to jeśli chodzi o Harissisa trudno było o jakiekolwiek racjonalne uzasadnienie transferu.

Co gorsza, Grek spóźnianiem się na treningi skutecznie zraził do siebie trenera Tomasa Pacesasa. W połowie rozgrywek w klubie wszyscy mieli już dość niesfornego zawodnika, jednak ten nie godził się na rozwiązanie kontraktu, gwarantującego mu ogromne zarobki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki