Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie wylewajmy sieci z kąpielą

Artur Kiełbasiński
Artur Kiełbasiński
Artur Kiełbasiński
Przez media przetacza się dyskusja wywołana raportem tygodnika "Polityka" o chamstwie w polskim internecie. W tekstach publicystów (m.in. Jacek Żakowski w "Gazecie Wyborczej") pojawiają się tezy o szczególnie niskim poziomie dyskusji na internetowych forach, o niszczeniu ludzi (siatkarka Dorota Świeniewicz wycofała się z gry w reprezentacji po fali ataków na nią w internecie), o narastającej agresji, o szczególnie niewybrednym języku, jakim posługują się rzekomo internauci

Analizując niektóre (podkreślam - niektóre) wpisy na internetowych forach, można taki właśnie obraz internetu przedstawiać. Problem jest jednak inny. Po pierwsze - brutalne, chamskie wpisy to margines treści powstających w internecie. Ludzie szokujący wulgaryzmami są na marginesie internetowych dysput. Realny pozostaje natomiast problem agresji i personalnych ataków. Tyle tylko że w tym przypadku internet jest wyłącznie lustrem, w którym odbijają się zachowania społeczne. Bo agresja - nie tylko wirtualna - ogarnęła całe nasze społeczeństwo z niezwykłą siłą.

Co mówią "elity"

Nie chcę iść na łatwiznę, ale agresja w relacjach międzyludzkich nie zrodziła się w internecie. Ta agresja wyłącznie skolonizowała internet. A zaczęło się od "politycznej elity". Jak bowiem prominentny polityk określił kilka lat temu żołnierzy, którzy przypadkowo ostrzelali afgańską wioskę? "Banda durniów". Poszło w eter, wprawdzie poza główną rozmową, ale pokazało język kulturalnego pozornie polityka. Obecny szef polskiej dyplomacji wzywał w czasie kampanii przedwyborczej do "dorżnięcia watahy". O co chodziło? O watahę wilków? Tatarski zagon pod Przemyślem, przeniesiony z Sienkiewiczowskiej prozy? Nie, chodziło tylko o politycznych przeciwników. Takie określenia, jak "Spieprzaj, dziadu!" czy "porno-grubas" nie zostały wymyślone przez internautów. One padały w realnym życiu. Czemu oburzamy się tak bardzo na internautów, gdy zdarzy im się przeklinać, a z uśmiechem przyjmowaliśmy wypowiedzi marszałka Sejmu, który jako przerywnika używał słowa określającego osobę uprawiającą rzekomo najstarszy zawód świata?

Gdzie padały słowa o "posyłaniu w kamasze" protestujących lekarzy, o "wykształciuchach"? One padały bezpośrednio z ust polityków. Czy to w internecie porównywano połowę społeczeństwa do "zomowców"? Nie, to były słowa "polskiej elity". Przyjmowano je z radosnym uniesieniem, co najwyżej z drobną dezaprobatą. Czemu zatem dziś tak irytują nas agresywne wpisy internautów, którzy do żadnej "elity" nie aspirują? Czy rzeczywiście w zbiciu z "porno-prezydentem" w ustach polityka, internetowy wpis o "lizaniu rowa Ukraińcom" jest tak dramatycznie gorszy? Oba określenia są haniebne i kulturalnie niedopuszczalne. Problem w tym, że autor jednego chodzi w glorii "politycznego wojownika", a autora drugiego traktuje się jak skończonego łajdaka. Znowu politykom wolno więcej?
Dziennikarzom też radzę zastanowić się najpierw nad własnym środowiskiem. Określenie "niezły jebaka", którego użyto poza anteną w stosunku do jednego ze szczególnie szanowanych europosłów, pokazuje, jaki jest codzienny język niektórych przedstawicieli tej grupy zawodowej.

Nie popieram agresji w internecie. Ale zrzucanie winy za jej istnienie na samo medium jest nieporozumieniem. To społeczne napięcia i polityczne spory doprowadziły nasze społeczeństwo do obecnego poziomu agresji. Internet i fora internetowe są wyłącznie termometrem pokazującym poziom i zaciekłość dyskusji wśród naszych rodaków. Obwinianie termometru o rosnącą temperaturę jest nieporozumieniem.

Czy to znaczy, że mamy to chamstwo tolerować? Zdecydowanie nie. Wprowadzać cenzurę? Bzdura - internetu nie da się cenzurować. Chamstwo przegonione z jednego miejsca osiada w innym, trudniejszym do namierzenia. Skutecznym rozwiązaniem problemu agresji w internecie będzie walka z agresją w ogóle. Edukacja, podnoszenie poziomu kultury w debatach publicznych. Agresywny i wulgarny internauta nie znajdzie wówczas akceptacji. A nic nie wychowa go równie skutecznie, jak obojętność potencjalnych adwersarzy.

Większe zagrożenia

Wulgaryzmy i agresja nie są głównymi wadami internetu. Medium to niesie inne - dużo poważniejsze zagrożenia. Po pierwsze, internet zaciera różnicę między błyskotliwością a wiedzą. Bohaterami internetowych społeczności nie są analitycy obdarzeni realną wiedzą, ale "błyskotliwi cynicy", sprowadzający trudne problemy (społeczne, ekonomiczne, nawet naukowe) do ciętych ripost. Niestety, nie odzwierciedlających rzeczywistości i częściej wykpiwających problem, niż go rozwiązujących.

W internecie nikt nie oczekuje realnego porównania poglądów, dochodzenia do prawdy. W internecie liczy się humor sytuacyjny i błyskotliwość krótkiego wpisu. Riposta - zdecydowana, błyskotliwa - nie wulgarna. Ale realnie - bezwartościowa. W tym medium często nie liczy się realna wiedza, liczy się wspomniana błyskotliwość z nutką prowokacji. I nie jest to dobre środowisko - szczególnie dla młodych ludzi - do budowania poglądu o realnych problemach i sposobach ich rozwiązywania.
Po drugie, Polacy nie mają świadomości zagrożeń wynikających w ujawniania swoich danych w internecie. I nie będę tu pisał o Naszej-klasie. Bo Nasza-klasa to tylko jedno z setek miejsc, gdzie te dane zostawiamy bez zastanowienia. Ale służbowe adresy e-mailowe wpisujemy w dziesiątkach miejsc: na czatach, na forach. Dane teleadresowe podajemy praktycznie "na zawołanie". W ankietach ujawniamy nasze dochody, marki ulubionych samochodów, oczekiwania zakupowe. Te zachowania mogą powodować skutki znacznie groźniejsze niż przeczytanie o sobie na niszowym forum internetowym jakiegoś niekulturalnego wpisu.

Kto słowem wojuje...
Oczywiście, jest jeszcze aspekt ludzi. Czy nie szkoda wybitnej siatkarki, która na skutek krytyki rezygnuje z kariery? A czy ta reakcja nie wydaje się przesadzona… Wszystkim polecam dystans do "błyskotliwych wpisów na forach". Ale nie sposób nie zwrócić uwagi na jedną rzecz. W trakcie sporu wokół reprezentacji siatkarek Dorota Świeniewicz nazwała ówczesnego trenera kadry "kawałkiem gówna". Internauci szaleli. Oczywiście zachwyceni "celnością riposty". Dla mnie to określenie jest nieakceptowalne. I chociaż nie popieram uszczypliwych komentarzy na temat wieku i formy naszej siatkarki, to nie sposób nie sparafrazować znanego powiedzenia: "kto słowem wojuje, od słowa ginie…". Oczywiście. Można twierdzić, że to wina internautów. Tylko, czy to cała prawda…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki