Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie wszystkim bohaterom jest dane, by po śmierci mogli spocząć w spokoju

Dorota Abramowicz
Archiwum prywatne
Co łączy złote zęby, koronki i mostki, wydobyte w Katyniu, Miednoje i Charkowie, ze zwłokami ofiar komunistycznego reżimu, dostarczanymi na lekcje anatomii w gdańskiej Akademii Lekarskiej? Być może kwestia braku szacunku dla zmarłych. A może tylko zbyt wysoki poziom wrażliwości niektórych?

O szacunek dla ofiar walczy Witomiła Wołk-Jezierska, córka zamordowanego w Katyniu oficera artylerii Wincentego Wołka. Miejsc pamięci ofiar terroru komunistycznego na Pomorzu szuka w ramach projektu IPN Waldemar Kowalski. Ich ustalenia dla wielu mogą być bulwersujące. Chociaż, okazuje się, że nie dla wszystkich.

Depozyt wartościowy

Witomile Wołk-Jezierskiej trudno zarzucić brak odwagi. Ostatnie lata poświęciła na walkę o rehabilitację zamordowanych oficerów. Wraz z kilkunastoma innymi rodzinami katyńskimi doprowadziła państwo rosyjskie przed Trybunał w Strasburgu.
Teraz pani Wita pisze listy do redakcji w sprawie prac archeologicznych toczących się w latach 90. w stalinowskich miejscach kaźni.

"Czy przedmioty wydobyte w 1995 r. w Miednoje przez zespół archeologów z Torunia to dobro kultury"? - pyta córka oficera artylerii.

Publikujemy tylko 5 proc. treści. Resztę, 95 proc. przeczytasz po zalogowaniu się.

Witomiła Wołk-Jezierska wymienia kilkanaście pozycji z protokołu zdawczo-odbiorczego, podpisanego przez prof. dr. hab. Andrzeja Kolę, który prowadził badania. Na liście znajdują się m.in.: "złota koronka na pierwszym prawym siekaczu szczęki szkieletu ofiary - dół śmierci 26/95, złota koronka na drugim, prawym zębie przedtrzonowym szczęki szkieletu ofiary, mostek z czterema złotymi zębami - szczęka prawa ofiary, złota koronka i złoty ząb - prawe siekacze szczęki ofiary, 2 złote koronki na drugim prawym siekaczu i na kle szczęki szkieletu ofiary".

- Te "dobra kultury" zostały następnie przekazane przez Andrzeja Przewoźnika z Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa jako tzw. depozyt wartościowy, składający się ze złota dentystycznego, dyrektorowi Muzeum Wojska Polskiego płk. Zbigniewowi Święcickiemu - twierdzi Wołk-Jezierska. I dodaje: - Jestem przerażona stopniem profanacji zwłok! Sama mam koronki i wiem, że nie można ich, ot tak, zdjąć z zębów. Trzeba je wyrwać, odpiłować, dłutować. Dla normalnego człowieka taka bezwzględna, podła profanacja szczątków ludzkich to podłość najwyższej miary.

Pytana o dowody, pani Witomiła odsyła do emerytowanego policjanta, kpt. Lechomira Domaszewicza. W 1991 r. Domaszewicz organizował w imieniu policji wyjazd do Miednoje. Po przejściu na emeryturę podjął prywatne śledztwo w sprawie losów szczątków zamordowanych na Wschodzie Polaków.

Pytania z Legionowa

Domaszewicz jest uparty. Z podwarszawskiego Legionowa, gdzie mieszka, od kilkunastu lat płyną listy i wezwania do wielu instytucji, w których żąda udostępnienia informacji o szczątkach ofiar zbrodni katyńskiej, "zdeponowanych" w latach 1991-2010 w Polsce, wyliczenia przedmiotów osobistych ofiar, wskazania miejsc pochówku, przyczyn wstrzymania badań genetycznych oraz ujawnienia okoliczności wywiezienia części tychże szczątków z terytorium Polski do Rosji.

Kiedy prezes Instytutu Pamięci Narodowej odmówił mu udzielenia informacji, Domaszewicz skierował do sądu skargę na bezczynność IPN.

Wygrał we wrześniu ub.r. przed Naczelnym Sądem Administracyjnym, który nakazał odpowiedzieć na pytania emerytowanego kapitana. Prezes IPN dr Łukasz Kamiński w styczniu br. odpowiedział, że ponownie rozpatrzył wniosek i... odmawia udostępnienia informacji zawartej w aktach śledztwa w sprawie zbrodni katyńskiej. Powód - śledztwo nadal się toczy, a Domaszewicz nie jest ani jego stroną, ani przedstawicielem procesowym.

Skąd ten opór?
- Moje pytania są bardzo niewygodne - twierdzi Domasze-wicz. - Dotykają kwestii delikatnej i drażliwej. Spraw etycznych.

Śladem koronek, zębów...

Mimo oporu w udzielaniu odpowiedzi na trudne pytania Domaszewicz dotarł do opracowania IPN z lutego 2012 r., którego autorką jest prokurator Małgorzata Kuźniar-Plota z Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie. Czytamy w nim: "Co do złota dentystycznego, wydobytego w 1991 r. podczas prac ekshumacyjnych w Charkowie i Miednoje, delegaci Stowarzyszeń Rodzin Katyńskich podjęli decyzję, że winno ono zostać zużyte na naczynia liturgiczne, przeznaczone do mszy świętych, celebrowanych na cmentarzach w Katyniu, Charkowie i Miednoje. (...) W materiałach PR I Oz 183/91 brak jest informacji, jaki był los złota dentystycznego po przeprowadzeniu przez biegłych stosownych badań odontologicznych uzębienia pochodzącego z ekshumacji w Charkowie i Miednoje, nie jest wiadomo, czy uchwała delegatów została wypełniona. Kwestia ta w toku śledztwa podlegać będzie dalszym ustaleniom".

Pytam w IPN o ostatnie ustalenia śledztwa. Naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu w Warszawie prokurator Piotr Dąbrowski odpowiada, że złoto dentystyczne, pochodzące z ekshumacji w Charkowie i Miednoje, po przeprowadzeniu badań zostało przekazane początkowo do Muzeum Katyńskiego, a następnie złożone w Katedrze Polowej Wojska Polskiego w Warszawie.

A co się stało ze złotymi zębami i koronkami, wydobytymi w latach 1994-1996, o których pisze Witomiła Wołk-Jezierska? Prokurator Dąbrowski odpowiada, że przedmioty trafiły także do Muzeum Katyńskiego.

...i czaszek

Oprócz złotych zębów były kapitan policji z Legionowa poszukuje także kilkudziesięciu czaszek, przywiezionych po ekshumacjach w 1991 r. do Polski.

- Ustaliłem, że w 2000 r. Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa przejęła 22 czaszki od Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych, które podlegały MSWiA - wylicza Domaszewicz. - Andrzej Przewoźnik powiedział mi, że przewieziono je z powrotem do Rosji i pochowano jeszcze raz w Miednoje. Nie widziałem jednak dokumentów przewozowych, które by to potwierdzały. Jedna czaszka, opatrzona numerem "15", trafiła za zgodą Federacji Rodzin Katyńskich do Katowic, gdzie została umieszczona na pomniku, stojącym na dziedzińcu Komendy Wojewódzkiej Policji.

W 2009 r., po samobójczej śmierci policjanta zatrudnionego w magazynie Centrum Szkolenia Policji w Legionowie, przeprowadzono inwentaryzację i odkryto w jednej ze skrzyń szczątki ludzkie. Okazało się jednak, że 12 czaszek pochodzi z wykopalisk w 1991 r., prowadzonych w Charkowie.

- Co z tymi czaszkami? - pytam w IPN.
Od prokuratora Dąbrowskiego otrzymuję obszerną informację. Śledczy IPN ustalili, że z Katynia, Miednoje i Charkowa przywieziono łącznie 52 czaszki. Z tego 39 zostało kolejny raz pochowane na miejscu kaźni w Rosji, jedna znalazła się w krypcie pod pomnikiem Nieznanego Policjanta w Katowicach, a odkryta w Legionowie skrzynia z zawartością 12 czaszek oraz dwóch luźnych fragmentów kości nadal badana jest przez ekspertów z Zakładu Medycyny Sądowej w Warszawie.

- Ponadto wiosną 2012 r. w toku śledztwa zabezpieczono także do dyspozycji Oddziałowej Komisji w Warszawie ujawnione trzy inne czaszki ofiar zbrodni katyńskiej, pochodzące prawdopodobnie z Katynia - pisze prok. Dąbrowski. - Szczątki te przewieziono do Zakładu Medycyny Sądowej w Warszawie, zlecając biegłym przeprowadzenie ich badań. Po uzyskaniu opinii biegłych podjęte zostaną czynności zmierzające do identyfikacji szczątków ofiar.

Prokurator nie podaje, gdzie owe czaszki zabezpieczono. Warto przypomnieć, że od momentu ich przywiezienia do Polski minęło już 21 lat.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

737 przedmiotów w Kaplicy Katyńskiej

Wróćmy do zębów, mostków i koronek. 16 kwietnia 2005 r. przedstawiciele Federacji Rodzin Katyńskich, Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, Muzeum Wojska Polskiego oraz proboszcz Katedry Polowej WP podpisali protokół przekazania do katedry "737 przedmiotów w postaci fragmentów zębów i szczęk oraz koronek, mostków i protez dentystycznych, wykonanych ze złota i metalu białego wydobytych podczas prac ekshumacyjnych w Katyniu, Miednoje i Charkowie w latach 1991 i 1996". Protokół informuje, że zostały one złożone w łusce metalowej z wizerunkiem orła wojskowego z 1939 roku.

- Dochodziły do mnie sygnały, że w łusce są inne relikwie, a złote zęby, zgodnie z wcześniejszą wolą Stowarzyszeń Rodzin Katyńskich, zostały przetopione na naczynia liturgiczne - mówi Domaszewicz.

- To wytwór fantazji! Wszystkie przekazane przedmioty zostały zachowane w nienaruszonej formie - odpowiada ks. płk Zbigniew Kępa, notariusz Kurii Polowej Wojska Polskiego i zarazem rzecznik prasowy Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego. - Znajdują się one w urnie wewnątrz ołtarza Kaplicy Katyńskiej. Każdy może się o tym przekonać odwiedzając Katedrę Polową Wojska Polskiego. To wyjaśnienie u źródeł jest niezwykle ważne, aby postawić tamę tworzeniu nieprawdziwych i sensacyjnych teorii.

Zostawić na pastwę hien?

Profesor Andrzej Kola, który w latach 1994-1996 kierował ekipą polskich archeologów prowadzących badania w Charkowie, stwierdza z naciskiem: - Nie wyrywaliśmy złotych zębów. Przekazywaliśmy jedynie niektóre znalezione "luźne" szczęki do Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, skąd trafiały do Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie celem badań.
- A co z podpisanym przez pana protokołem "zdawczo-odbiorczym", w którym wymienia się pojedyncze złote zęby i koronki? - pytam. - Same wypadły podczas ekshumacji?

- Wymieniono w nim zęby, znajdujące się w szczękach - odpowiada prof. Kola. - Zresztą w Miednoje badania były ograniczone, nie przeprowadzano tam pełnych ekshumacji.

Profesor niepierwszy raz słyszy o zarzutach profanacji zwłok. Już po powrocie archeologów w 1996 r. w tygodniku "Nie" ukazał się artykuł "Groby, błoto i złoto", w którym zarzucano badaczom "pozyskiwanie" złotych zębów. - Ówczesny zastępca prokuratora generalnego Stefan Śnieżko po publikacji artykułu nakazał wszcząć śledztwo "w sprawie" - wspomina profesor Kola. - Po dwóch latach zostało ono umorzono z powodu braku dowodów przestępstwa. Nie rozumiem, dlaczego po 16-18 latach znów się do tego wraca. Nie znam pani Wołk-Jezierskiej, nigdy się z nią nie spotkałem. Mogę tylko powiedzieć, że staraliśmy się uszanować szczątki zmarłych, a przedstawiciele Rodzin Katyńskich, którzy przyjeżdżali na miejsce prac, byli pozytywnie zaskoczeni sposobem ekshumacji.

O pracach w połowie lat 90. profesor Kola mówi, że były to pierwsze ekshumacje na wielką skalę. Przeprowadzano je na obszarze, który wcześniej był przekopywany przez lokalne hieny cmentarne. - Na bazarach można było natrafić na złote obrączki, należące do polskich oficerów, rabowano też złote zęby - wspomina. - W pracach uczestniczyli też miejscowi robotnicy. Widzieli, co odkryliśmy i co zabieramy. Czy myśli pani, że rabusie nie wróciliby na mogiły po naszym odejściu na wieść, że zostawiliśmy tam złoto?

Podobnie argumentuje Aleksander Załęski, fotograf, który na początku lat 90. był członkiem ekipy ekshumacyjnej w Miednoje, Charkowie i Katyniu. - Nie można mówić o jakiejkolwiek profanacji - twierdzi Załęski. - Nad szczątkami modlił się ksiądz, a wszystkie przedmioty znalezione przy ciałach były zabezpieczane. Pilnowali nas żołnierze rosyjscy. Jeden z nich eksplorował teren podczas naszej nieobecności. Za karę został wysłany na front do Czeczenii.

Załęski sugeruje, że dziś o wiele bardziej bulwersujące jest to, co dzieje się w białoruskich Kuropatach. Tam Łukaszenka nie wpuścił żadnych ekip naukowców, więc hieny cmentarne rabują do woli.

Znika człowiek, znika pamięć

Przenieśmy się na Pomorze, gdzie Waldemar Kowalski z Muzeum II Wojny Światowej, wiceprzewodniczący Stowarzyszenia Nasz Gdańsk, szuka grobów ofiar terroru komunistycznego lat 1944-1956.

- Badam imienne wykazy zmarłych i straconych w więzieniach w Gdańsku, Wejherowie, Słupsku, Chojnicach, Malborku, Sztumie i Starogardzie Gdańskim - wyjaśnia Kowalski.

Tylko w gdańskim więzieniu przy ul. Kurkowej w latach 1945-1956 zmarło i zostało straconych aż 1470 osób! Wielu zmarło wskutek epidemii tyfusu, pozostali to zbrodniarze wojenni, kryminaliści oraz ofiary systemu.
- Na razie ustaliłem 25 nazwisk osób skazanych z powodów politycznych, na których wykonano w Gdańsku wyroki śmierci - opowiada Waldemar Kowalski.

Te nazwiska to 25 dramatycznych historii ludzi, uwikłanych przez historię. Pediatra i położnik z Akademii Lekarskiej dr Norbert Lirman Imbery próbował uciec z komunistycznej Polski. Wraz z grupą przyjaciół zorganizował porwanie samolotu z lotniska we Wrzeszczu. Wsypała go żona kolegi. Skazany na śmierć dowiedział się, że zabrana do przytułku po aresztowaniu rodziców jedyna córeczka, zmarła na zapalenie ucha. Adam Dedio, dzielny marynarz i bohater wojenny, był oficerem wywiadu w organizacji podziemnej. Wśród straconych była także Danuta Siedzikówna - "Inka" i Feliks Selmanowicz - "Zagończyk".
- Komuniści wyznawali zasadę, że wraz ze śmiercią wroga politycznego powinna zginąć pamięć po nim - mówi Kowalski. - Stąd pochówek w mogiłach opatrzonych jedynie tabliczką z numerem. Najtrudniej znaleźć groby ofiar na cmentarzu Garnizonowym, skąd kilka lat temu skradziono księgi cmentarne. Wiemy jedynie, gdzie został pochowany Dedio. Tajemnicą pozostają groby "Inki", "Zagończyka", dr. Imbery'ego i wielu innych.

W anonimowych mogiłach chowano kolejnych zmarłych. Dr Kowalski, który ustalił już numery tabliczek nagrobnych z cmentarza Garnizonowego, m.in. "Inki" (136 lub 138), "Zagończyka" (137) Imbery'ego (3/50), apeluje do gdańszczan, by przejrzeli stare zdjęcia. Jeśli jest na nich grób z cmentarza Garnizonowego, to być może w tle widać bezimienną mogiłę opatrzoną numerem.
Jednak nie wszystkie ciała ofiar zostały pogrzebane.

Materiał do ćwiczeń i maceracji

Gdy 1946 r. ukazały się "Medaliony" Nałkowskiej, do Zakładu Anatomii gdańskiej Akademii Lekarskiej zaczęły trafiać pierwsze zwłoki z więzień Gdańska, Starogardu Gd. czy Sztumu.

- Między kwietniem 1946 a listopadem 1952 r. z więzienia przy ul. Kurkowej przekazano ciała 152 zmarłych i straconych - mówi Waldemar Kowalski. - Tylko w 33 przypadkach odnotowano pełne dane personalne zmarłych. Z rzadka podawano daty urodzenia i zgonu oraz wiek. Ze wszystkich więzień województwa do Zakładu Anatomii przekazano co najmniej 246 ciał.
Większość ciał służyła studentom medycyny do nauki anatomii. Niektóre przekazywano do maceracji - po wygotowaniu tkanek miękkich pozostawał szkielet. Część szczątków trafiała do formaliny, a następnie na półki w salach ćwiczeń.

W przypadku osób skazanych na śmierć decyzję o wydaniu ciała rodzinie mógł wydać jedynie prokurator w porozumieniu z UB. Bliskich nie powiadamiano. Tak było m.in. w przypadku Wiktorasa Janczaukasa, Litwina, który ukrywał się w obawie przed wywiezieniem na Sybir, a następnie wstąpił do oddziału partyzanckiego Walka o Niezawisłość, Niepodległość, Wiarę i Ojczyznę. Złapany i skazany został rozstrzelany 28 lipca 1951 r. w Gdańsku.

"Kwituję odbiór zwłok Janczaukas Wiktoras celem odstawienia do Akademii Lekarskiej w dn. 28 lipca 51 r.". Dokument podpisał niejaki Woźniak. W akademii wydano pisemną dyspozycje, by ciało jeszcze tego samego dnia wyłożyć do ćwiczeń.
Co działo się z pokrojonymi szczątkami ofiar systemu? Część była palona, część grzebana w pobliżu akademii. Niektóre czaszki i szkielety przez kolejnych kilkadziesiąt lat służyły, a może jeszcze służą, do nauki studentom.

- Nie potępiam Akademii Lekarskiej - mówi Waldemar Kowalski. - Takie było podówczas prawo. W przeciwieństwie do prof. Rudolfa Spannera, który wręcz skarżył się Albertowi Forsterowi, ze dostaje za mało "materiału", polscy lekarze nie naciskali na nikogo.

Kwestia wrażliwości

Czy ma rację córka oficera artylerii Wincentego Wołka, która mówi o profanacji podczas prac w Miednoje? Czy kilkudziesięcioletnia tułaczka czaszek z Katynia to rzecz normalna? Czy kogoś bulwersuje informacja o dostawach ciał straconych więźniów do Akademii Lekarskiej w Gdańsku?

"Ciała zmarłych powinny być traktowane z szacunkiem i miłością wypływającą z wiary i nadziei zmartwychwstania" mówi Katechizm Kościoła Katolickiego.

- Szacunek dla ciała ma motyw religijny - tłumaczy ks. dr Krzysztof Niedałtowski, antropolog kultury, który przypomina, że godność człowieka zależy od Boga. A od momentu, gdy Bóg stał się człowiekiem, nasze ciało stało się materią wcielenia.
Jako ludzie różnimy się od zwierząt stosunkiem do zmarłych. Nie zostawiamy ich tam, gdzie padli, nie rzucamy na kompost.
- Jako antropolog i religioznawca byłem w szoku, gdy w Afryce usłyszałem o żyjącym na południu Etiopii plemieniu, które miało porzucać swoich zmarłych - mówi ksiądz Niedałtowski.- Okazało się to nieprawdą - członkowie owego plemienia według własnego rytuału pogrzebowego najpierw wlewali zmarłym mleko do ust, potem wkładali ich w pozycji embrionalnej do grobów. Sposobów postępowania ze zwłokami jest bardzo wiele. Niektóre mogą szokować - wyznawcy zoro- astryzmu uważali, że martwe ciało jest rytualnie nieczyste i może skazić ziemię i ogień. Zostawiali je więc na żer ptakom na tzw. wieżach milczenia.

Człowiek, niezależnie od tego, czy i jaką religię wyznaje, ma potrzebę pożegnania. Jeśli ciało osoby bliskiej nie zostało w rytualny sposób pożegnane, pojawia się syndrom niezakotwiczonej żałoby. Tajne pochówki, zniknięcie ciała traktowane są jako niezasłużona kara. Dlatego, tłumaczy ksiądz Niedałtowski, opisanych tu przypadków nie należy rozpatrywać w kategorii prawnej. Raczej w kategorii etycznej, moralnej, religijnej. Albo też potraktować to jako kwestię indywidualnej wrażliwości.

Dorota Abramowicz
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki