Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie powiedzieli mamie, że idą na wojnę. Godzinę W widzą spod przymkniętych powiek

Tomasz Chudzyński
Powstanie Warszawskie w obiektywie Joachima Joachimczyka
Powstanie Warszawskie w obiektywie Joachima Joachimczyka Fot: Joachim Joachimczyk/wł. Muzeum Powstania Warszawskiego
To były 63 dni życia na skrawku wolnej Polski - mówi Elżbieta Tatarkiewicz-Skrzyńska o Powstaniu Warszawskim, weteranka zrywu stolicy. - Pod koniec byliśmy zmaltretowani psychicznie i fizycznie, ale nie myśleliśmy o sobie. Baliśmy się, co będzie z ojczyzną.

1 sierpnia 1944 r. do boju o Warszawę ruszyło 32 tysiące Powstańców, 18 tysięcy walczyło w pierwszej linii. Wśród nich byli Elżbieta Tatarkiewicz-Skrzyńska, Janina Suchorzewska, Janusz Preyss i Jerzy Grzywacz. Wówczas byli nastolatkami, harcerzami konspiracyjnych Szarych Szeregów. Dziś tworzą w Trójmieście koło Powstańców, Warszawskich, a wspomnienia o wydarzeniach sprzed 76 lat wciąż są żywe. - Widzę to, gdy tylko zamknę oczy - mówi Janina Suchorzewska.

Żabska
Sanitariuszka, łączniczka Elżbieta Tatarkiewicz-Skrzyńska, ps. Żabska na zbiórkę przed Godziną W, 1 sierpnia 1944 r. dojechała na ramie roweru swojego dowódcy, plutonowego Jerzego Bogdanowicza, ps. Hercuń. Miała 20 lat. Ostatnie dni przed wybuchem Powstania Warszawskiego zapamiętała jako chwile ogromnego napięcia.

- 30,31 lipca cały czas byłam w pogotowiu. Moja siostra, 14 -letnia wówczas, także zaangażowana w konspirację, wyszła wcześniej. Ja nadal czekałam, byłam w ciągłym niepokoju. Wiedzieliśmy oczywiście, że coś się szykuje, więc żadnych, innych planów nie miałam. Wreszcie, 1 sierpnia, przed godziną 15, Hercuń po mnie przyjechał.

2 Harcerska Bateria Artylerii Przeciwlotniczej „Żbik”, w której służyła Żabska, zbierała się przy ulicy Chmielnej, w Śródmieściu.

- Gdy się zaczęło o 17.00, niemal natychmiast pojawiły się w oknach biało-czerwone flagi, ludzie wyszli na ulicę. Entuzjazm był wręcz szalony. Ludność cywilna z zapałem pomagała budować barykadę. Wszyscy w oddziale mieliśmy nadzieję, że Powstanie potrwa krótko i wyjdziemy z niego zwycięsko. Jeszcze w połowie sierpnia nad Warszawą widzieliśmy alianckie samoloty, które prowadziły zrzuty broni i żywności. Ach, cóż to był za widok! Mnóstwo ich było, na bezchmurnym niebie. Myśmy się ściskali, całowali - mieliśmy nadzieję, jakże płonną, że Alianci nas nie zostawią.

Powstanie było już od pierwszych dni brutalnie i bestialsko tłumione przez Niemców. Elżbieta Tatarkiewicz-Skrzyńska podkreśla, że obsadzający Śródmieście Powstańcy nie wiedzieli o masakrze cywilnych mieszkańców warszawskiej dzielnicy Wola. Wieści o ciężkich walkach na Starym Mieście, o przypadkach pędzenia cywilnych mieszkańców przed atakującymi wojskami przez Niemców, przynieśli ci, którzy wycofywali się z oblężonej Starówki do Śródmieścia, kanałami. Już w połowie sierpnia nie było śladu po początkowej euforii.

- Byliśmy głodni, zmaltretowani psychicznie i fizycznie, pozbawieni nadziei. Zdawaliśmy sobie sprawę, że może być źle, że możliwa jest klęska Powstania. Myśmy jednak nie myśleli o sobie - owszem, zastanawialiśmy się, czy Niemcy potraktują nas jak wojsko, zgodnie z Konwencją Genewską, czy z miejsca rozstrzelają. Martwiliśmy się, co będzie z Polską.

Mimo tragicznego finału zrywu stolicy, Elżbieta Tatarkiewicz-Skrzyńska broni decyzji o wybuchu Powstania.

- Nie toleruję tych krytycznych głosów o Powstaniu, że było błędem. Myśmy poszli walczyć z czystego patriotyzmu. Dlatego ja zaangażowałam się w konspirację, chodziłam na tajne komplety, które skończyłam maturą. Polityka nas w ogóle nie dotyczyła. Chcieliśmy wywalczyć wolność, przygotowywaliśmy się do tego od września 1939 roku i nic nas nie było w stanie powstrzymać. Niemcy do dzielnicy Śródmieście nie wkroczyli aż do kapitulacji Powstania. 63 dni żyliśmy wszyscy na skrawku wolnej Polski.

Myszka
Janina Suchorzewska z domu Tatarkiewicz (siostra Elżbiety Tatarkiewicz-Skrzyńskiej) zapamiętała, że 1 sierpnia 1944 r. był upał.

- Na ulicach było pełno młodych mężczyzn w wiatrówkach, w wysokich butach, z wypchanymi kieszeniami kurtek. Wszyscy zmierzali do swoich punktów zbiórki - wspomina. - Z Wilczej na Plac Dąbrowskiego, gdzie miałam się stawić, szłam w sportowych butach, na grubej słoninie, z wybłaganymi od mamy długich skarpetkach mojego ojca. Na miejscu byłam tuż przed Godziną W. Gdy otworzyły się drzwi oficyny, w której stacjonował mój oddział zobaczyłam ludzi w czapkach z orzełkami, w biało-czerwonych opaskach na ramionach. Po latach okupacji, krycia się, ten widok robił wstrząsające wrażenie. Tuż po 17 usłyszeliśmy pierwsze strzały, dobiegające z niedalekiego Placu Napoleona.

1 sierpnia 1944 r. Myszka, taki pseudonim nosiła Janina Suchorzewska, miała 14 lat. Jej zastęp w konspiracyjnych Szarych Szeregach był szkolony do zadań łącznikowych. Janina Suchorzewska wspomina, że powstanie wydawało jej się początkowo harcerską grą terenową, niemal identyczną, jak poprzedzające ją ćwiczenia, w których uczestniczyła na terenie Warszawy od 1942 r.

- 4 sierpnia 1944 r. stałam się przedwcześnie dorosła - wspomina. Tego dnia niemiecka bomba lotnicza zniszczyła budynek PKO przy Placu Dąbrowskiego, w którym znajdował się powstańczy punkt medyczny. Gruzy przysypały 33 osoby zespołu tego szpitala. Myszka była wśród czwórki ocalałych. - Tam zginęła Dr Joanna - Jadwiga Piekarska, szefowa służby sanitarnej obwodu Śródmieście przy I plutonie Wojskowej Służby Kobiet. Bezpośrednio jej podlegałam (Dr Joannę zastąpił po jej śmierci Mjr Bartosz - Lesław Węgrzynowski – red.). Powstanie to nie była gra, a straszna wojna. 4 sierpnia 1944 r. musieliśmy pochować cały stos ciał, wynoszonych z zawalonej piwnicy tego budynku. To bardzo żywe wspomnienie. Zamykam oczy i wciąż to widzę... Ja zawsze w czasie uroczystości przy Gloria Victis stałam samotnie, bo z mojego otoczenia prawie nikt Powstania nie przeżył. Tylko w ten sposób, mogę ich wspominać - mówi Janina Suchorzewska.

14-letnia Myszka była świadkiem słynnych epizodów Powstania Warszawskiego - walki o budynek Past-y, pomagała wychodzić z kanałów ewakuowanym żołnierzom i cywilom z innych dzielnic miasta. Codziennie roznosiła kartki z rozkazami do poszczególnych punktów oporu i wracała z raportami do dowództwa.

- To nieprawda, że nie ma lęku. W takich sytuacjach każdy człowiek się boi. Tylko było coś, co pozwalało nam lęk ograniczyć. To była powinność wynikająca z patriotyzmu, z konieczności obowiązku, gdy była ojczyzna w potrzebie - podkreśla Janina Suchorzewska. - Myśmy z Elą wyniosły powinność, odpowiedzialność ze szkoły, z harcerstwa i wychowania w domu rodzinnym. Nie było zaskoczeniem, że musiałyśmy iść walczyć.

To niewiarygodne, ale siostry spotkały się w końcówce powstania. Udało im się przeżyć ostatnie walki i wspólnie, po upadku zrywu wyjść z Warszawy, uciec z transportu i odnaleźć matkę.

- Gdy ktoś się pyta, czy powstanie było potrzebne, to ja odpowiadam - nas, Powstańców, proszę o to nie pytać. Ja nie znam odpowiedzi. Niech się tym trudzą politycy i historycy - mówi Janina Suchorzewska.

Kowalski - Wierch

Janusz Preyss z Mokotowa, gdzie mieszkał, na zbiórkę przed Godziną W musiał dotrzeć na ulicę Chmielną, do Śródmieścia. - Tramwajem jechał pan na wojnę? - pytamy o 1 sierpnia 1944 r. Janusza Preyssa, ps Kowalski, Wierch.

- Kolega z konspiracji klepnął mnie w ramię i przekazał mi rozkaz o stawieniu się na zbiórkę, właśnie gdy jechałem tramwajem. Musiałem jeszcze po coś wpaść do domu, ale potem rzeczywiście, wypuściłem się na wojnę, tramwajem - mówi pochodzący z Orłowa Preyss.

Służył on, podobnie jak Elżbieta Tatarkiewicz-Skrzyńska w 2 Harcerskiej Baterii Artylerii Przeciwlotniczej „Żbik” (ich spotkanie w czasie Powstania zostało zresztą utrwalone - powstańczy fotograf zrobił słynne zdjęcie, na którym Żabska podaje kromkę chleba z marmoladą Kowalskiemu-Wierchowi).

Zadaniem oddziału było przejęcie i obsługa niemieckich działek przeciwlotniczych znajdujących się na pobliskim dworcu kolejowym.
- Od Niemców dzieliły nas tylko tory. Za nimi był dworzec z tymi działkami, które nasz oddział miał obsługiwać. Tego punktu nigdy nie zdobyto, budynek na Chmielnej, w którym stacjonowaliśmy był cały czas pod ostrzałem Niemców, m.in. z tych działek, które miały być nasze... Z całej naszej grupy, kolegów, których znałem ze szkoły, którzy służyli ze mną, zginęło w czasie różnych akcji w Powstaniu, 17 osób.

Janusz Preyss pamięta jak początkowy entuzjazm Powstania zamieniał się najpierw w bojowe skupienie, w nieodłączne towarzystwo śmiertelnego zagrożenia i w wielki niepokój o najbliższych.

- On narastał. Miałem np informacje, że Niemcy biorą ludzi z ulicy Rakowieckiej, przy której był mój dom, i wykorzystują jako żywe tarcze - mówi. - To są wspomnienia bardzo bliskie, obecne cały czas. Trudno się ich pozbyć. To był najbardziej burzliwy okres mojego życia - pełen zaangażowania w działalność patriotyczną.

Tapir

Jerzego Grzywacza, ps. Tapir, 15-letniego członka Szarych Szeregów, łącznika, do Powstania nie chciała puścić mama.

- Rozkazy o mobilizacji 1 sierpnia 1944 r. do części mojego oddziału nie dotarły - wspomina Jerzy Grzywacz, dziś prezes Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej na Pomorzu. - Gdy o godzinie 17 rozpoczął się atak na niemieckie punkty oporu Zgrupowania Krybar, w którym miałem służyć, gdy zaczęła się strzelanina, byłem zaskoczony. Już wieczorem chciałem iść do oddziału. Jednak matka chciała żebyśmy z bratem przeżyli. Uważała, że cywile będą bezpieczni, a to nie była prawda. 1 sierpnia 1944 r nie chciała mnie puścić z domu, bo ojciec nie zdążył wrócić z pracy i ona nie chciała zostać sama. W końcu gdy wrócił, zdecydował, że mogę iść do swojego oddziału. Dotarłem do niego na piechotę, 3 sierpnia. Krybar (kpt Cyprian Odorkiewicz - dowódca zgrupowania walczącego m.in. na Powiślu - red.), spojrzał na mnie, widać było, że jestem dość młody, i zapytał o zgodę rodziców na mój udział w Powstaniu. Gdy potwierdziłem, ucieszył się i przyjął mnie serdecznie. Powiedział, że ma wielkie zaufanie do harcerzy.

Jerzy Grzywacz pamięta wielką radość nie tylko żołnierzy Armii Krajowej, ale i mieszkańców Warszawy, gdy Powstanie się rozpoczęło.

- Euforia była dlatego, że okupacja niemiecka była czymś strasznym. Poczucie poniżenia, lęku, że się zostanie złapanym, zastrzelonym przez Niemców były tak wielkie, że myśmy na ten zryw bardzo mocno oczekiwali - mówi. - Ta radość była jednak, co trzeba podkreślić, przemieszana z lękiem, z obawą, że Niemcy moga nas zniszczyć już w pierwszych dniach.
Tapir podkreśla, że narastały obawy, czy Powstańcy otrzymają pomoc z Zachodu w postaci zrzutów lotniczych broni i żywności, a także Armii Czerwonej.

- 5,6 sierpnia w całej Warszawie było już wiadomo, że Niemcy są bezwzględni. Uciekinierzy z Woli mówili o ludobójstwie, które urządzili w tej dzielnicy, że rozstrzeliwani byli dosłownie wszyscy - dzieci, starcy, kobiety, nawet kobiety w ciąży - wspomina Jerzy Grzywacz. - Te wieści wywołały wielkie napięcie. My często mówimy przy okazji rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego o bohaterstwie, ale ja myślę, że była to bitwa tragiczna. Zginęło 200 tys. ludzi przecież. Ale innego wyjścia chyba nie było. Myślałem, co bym zrobił na miejscu Bora- Komorowskiego i byłoby mi trudno podjąć inną decyzję. Przesłanie polityczne Powstania Warszawskiego było skierowane do świata. Miało pokazać, że Polska chce być krajem suwerennym.

Powstańcze matki

Elżbieta Tatarkiewicz-Skrzyńska 1 sierpnia 1944 r. miała 20 lat, jej siostra, Janina 14, Janusz Preyss 16. Gdy wychodzili na zbiórkę przed Godziną W nie mówili najbliższym, po co wychodzą z domów. Siostry Tatarkiewicz nawet między sobą nie rozmawiały o konspiracyjnej robocie.

- To była znakomita organizacja, Polskie Państwo Podziemne działało znakomicie. Domyślałam się, że siostra jest w konspiracji, ale ten temat nigdy nie rozmawiałyśmy. Ani ja, ani ona nie mówiłyśmy nic mamie, ale ona to czuła. Zresztą, przed wybuchem Powstania, jej drużynowa przyszła do mamy z pytaniem o zgodę Janiny na udział w walce. Mama odpowiedziała, że nawet gdyby się nie zgodziła, to ona i tak pójdzie. A mama była przecież twardego charakteru.

- Nawet nie wiedziałem, że mama tak powiedziała. Rzeczywiście, byłam raczej niesforna, uparta i pewnie bym poszła - podkreśla Janina Suchorzewska.

Janusz Preyss wspomina pewne konspiracyjne ćwiczenia wojskowe, które jeszcze przed wybuchem Powstania wraz ze swoim oddziałem odbywał w Lasach Kabackich pod Warszawą. - Nie nocowałem w domu i rano wręczyłem mamie bukiet kwiatów zebranych w lesie. Na przeprosiny. Nie pytała gdzie byłem, co robiłem. Wiedziała, że i tak nie powiem. Potem zdradziła mi, że domyślała się, że jestem zaangażowany w konspirację.

Podobnie jak wielu innych żołnierzy Armii Krajowej, Preyss 1 sierpnia 1944 r. nie powiedział mamie i braciom, że idzie do Powstania. Bliskich zobaczył dopiero 2,5 roku później. Po 8 miesięcznej niewoli trafił najpierw do Szwajcarii, a potem do Francji (zrobił maturę w polskim ośrodku dla byłych jeńców wojennych). O matce i braciach w Polsce nie miał żadnych wieści, dopóki w jednej z gazet nie znalazł ogłoszenia Czerwonego Krzyża, w którym rodziny poszukiwały swoich bliskich. Zawierało ono prośbę o kontakt od jego brata. Moment spotkania, po powrocie Janusza Preyssa do Polski, był niezwykły.

- Było już późno gdy przez okno zobaczyłem mamę i braci, przy małym ogarku służącym za oświetlenie, jedzących kolację - wspomina Janusz Preyss. - Zapukałem w szybę... To było bardzo wzruszające spotkanie, pełne łez i radości.

Jerzy Grzywacz jeszcze w czasie walk trafił pod opiekę matki.

- W czasie ewakuacji powstańczych oddziałów z Powiśla do Śródmieścia postanowiłem odwiedzić rodziców w domu - wspomina. - Chciałem chwilę odpocząć, bo całą poprzednią noc spędziłem na barykadzie. Poprosiłem mamę, by mnie obudziła, gdy zasnę, bym zdążył do oddziału. Celowo tego nie zrobiła, chcąc mnie zatrzymać przy sobie. W ten sposób całą rodziną, po wypędzeniu przez Niemców z Warszawy, trafiliśmy do obozu w Pruszkowie.

- 1 sierpnia 1944 r. pożegnałam się z mamą czule. Nie mówiłam dokąd idę - dodaje Żabska. - Wanda Traczyk-Stawska (polska psycholog, uczestniczka Powstania Warszawskiego - red.) powiedziała kiedyś, że prawdziwymi bohaterkami były matki, których dzieci poszły się bić w Powstaniu. Ja się z tym w pełni zgadzam.

- Czuję się zażenowana, gdy robi się nas bohaterów. Bohaterkami były matki Powstańców. Nasza mama była 35 km od Warszawy, u rodziny na wsi. Przyjmowała uchodźców z miasta, opiekowała się nimi, dzieliła się jedzeniem. A wieczorami patrzyła na łunę płonącej Warszawy nie wiedząc, czy ja i Ela żyjemy, nie mając przez dwa miesiące żadnego znaku od nas - mówi Janina Suchorzewska.

Więź i przesłanie

Elżbieta Tatarkiewicz-Skrzyńska podkreśla, że co roku, 1 sierpnia była w Warszawie, m.in. na przejmującym cmentarzu na Woli, na Powązkach, podobnie zresztą jak Janusz Preyss. W uroczystościach uczestniczyli także we wczesnych latach PRL, gdy Powstanie Warszawskie było historią zakazaną. Żabska wspomina, jak próbując zgubić milicjantów, przemykała pod Grób Nieznanego Żołnierza z małym bukiecikiem kwiatów. - Niestety, spotkania z najbliższymi kolegami z oddziały już się skończyły. Oni wszyscy już odeszli - mówi Janusz Preyss.

W tym roku obchody rocznicy Godziny W będą wyjątkowe, z uwagi na pandemię. W uroczystościach w Warszawie udział weźmie tylko 130 Powstańców, którzy spotkają się z prezydentem stolicy Rafałem Trzaskowskim i prezydentem RP Andrzejem Dudą. Elżbieta Tatarkiewicz-Skrzyńska podkreśla, że obejrzy transmisję uroczystości na... Facebooku.

- Mam 95 lat i muszę być ostrożna, dlatego do Warszawy osobiście w tym roku nie pojadę - podkreśla. - Cieszę się, że Polacy pamiętają o Powstaniu, o Powstańcach.

Uczestnicy Powstania Warszawskiego mają dziś ponad 90 lat. Wciąż aktywne Elżbieta Tatarkiewicz-Skrzyńska i Janina Suchorzewska, przed pandemią bardzo często spotykały się z młodzieżą. Dziś podkreślają najważniejsze przesłanie, jakie płynie z powstania.

- Moje przesłanie jest zawsze niezmienne, ono się młodym pokoleniom, od nas, Powstańców należy - mówi Janina Suchorzewska. - Brzmi ono: nigdy więcej wojny, nigdy więcej agresji. To przesłanie, niestety, bardzo na czasie.

- Te 63 dni zbudowały w nas niezwykłą, silną więź, a przecież myśmy wówczas praktycznie się nie znali - mówi Elżbieta Tatarkiewicz-Skrzyńska. - Nawet swoich imion, tylko pseudonimy. Minęło 75 lat, a my nadal staramy się być razem - spotykamy się, telefonujemy do siebie, pomagamy tym, którzy mają kłopoty ze zdrowiem. To powinien być przykład na dzisiejsze czasy, dla wszystkich Polaków.

Gdańskie uroczystości Godziny W

Obchody 76 rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego odbędą się w Gdańsku, 1 sierpnia, o godz. 17.00, na Targu Rakowym, przed Pomnikiem Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej. 2 sierpnia, o godz. 12.00 w Bazylice Mariackiej odbędzie się msza św. w intencji poległych i żyjących Powstańców Warszawskich.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki