Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie ma w Gdańsku ruiny, której nie ruszył Kazimierz Macur

Dorota Abramowicz
Zygmunt Reinhardt, inżynier architekt, i Kazimierz Macur(z prawej)  przy posągu  króla Zygmunta Augusta, który 7 listopada 1950 r. powrócił na szczyt wieży ratusza
Zygmunt Reinhardt, inżynier architekt, i Kazimierz Macur(z prawej) przy posągu króla Zygmunta Augusta, który 7 listopada 1950 r. powrócił na szczyt wieży ratusza Archiwum prywatne
Gdyby nie artysta i architekt Kazimierz Macur, Gdańsk zapewne wyglądałby dziś zupełnie inaczej. O ojcu, który rekonstruował najpierw Troki, a potem gdańskie Główne Miasto, syn napisał książkę, a wnuk nakręcił film.

Zostało po nim 258 prac projektowych, w tym zrekonstruowane hełmy Wieży Więziennej, Ratusza Głównomiejskiego, Domu Przyrodników, kościołów św. Katarzyny, św. Brygidy, św. Bartłomieja i św. Barbary, Zielona Brama, plebania bazyliki Mariackiej z Kaplicą Królewską, piec w Dworze Artusa, gdańskie kamieniczki i elbląskie kościoły. Kiedy zmarł przed 14 laty, ktoś napisał, że bez takich ludzi jak Kazimierz Macur Gdańsk mógłby przypominać współczesny Kaliningrad.

- Niesamowita postać, prawdziwy artysta - twierdzi dr Marek Prusakowski, znany gdański lekarz, blisko spokrewniony z rodziną Macurów. - A w dodatku bardzo skromny. Nie chwalił się swoją pracą. Wystarczy się jednak przejść po Głównym Mieście z listą jego projektów, by zobaczyć, co zawdzięczamy temu wybitnemu człowiekowi. Kiedyś nawet napisałem, że nie ma w Gdańsku ruiny, której by nie ruszył Kazimierz Macur...

Pamięć o człowieku jednak zanika. Kolejne pokolenia nie będą już kojarzyć charakterystycznej sylwetki gdańskiego Żurawia czy Baszty Jacek z osobą , która stworzyła projekt rekonstrukcji zniszczonych zabytków.

Dlatego Andrzej Macur - architekt, syn Kazimierza, napisał książkę o ojcu, a Mateusz Macur, operator filmowy, nakręcił film o dziadku. Książka czeka na wydanie, ale film już przeznaczony jest dla rodziny. - Ojciec miał czworo dzieci, dziewięcioro wnucząt, na świecie są już prawnuki - mówi Andrzej Macur. - Chcieliśmy, by potomkowie Kazimierza wiedzieli, kim był dziadek i pradziadek.

Sierota Kazik pisze do Marszałka

Gdyby ktoś przed sir Hugh Beaverem wymyślił Księgę Guinnessa, pewnie znalazłby się w niej Łuczaj. To miasteczko na Wileńszczyźnie (dziś na Białorusi) było najmniejsze, jeśli już nie w skali światowej, to na pewno w dawnej Rzeczypospolitej. Składało się z kościoła, pałacu i kilkunastu domów. W jednym z nich przed stu laty przyszło na świat czwarte dziecko właścicieli sklepu kolonialnego, syn Józefa i Sabiny - Kazimierz Macur.

Los nie rozpieszczał późniejszego gdańskiego architekta.
- Dziadek zginął na wojnie i nigdy nie zobaczył najmłodszego syna - opowiada Andrzej Macur. - Babcia zmarła, gdy ojciec miał sześć lat. Po jej śmierci sąsiedzi splądrowali sklep, a i krewni też nie zajęli się sierotami, które były zdane tylko na siebie.
Opiekę nad młodszymi dziećmi przejęła najstarsza z sióstr, 17-letnia Angelika, która równocześnie kończyła naukę w szkole i zarabiała na życie szyciem. - Ojciec wspominał, że rodzeństwo otaczało go miłością i troską - mówi Andrzej Macur. - Opowiadał też o kolejnej rodzinnej tragedii - śmierci starszego o kilka lat brata. Willi utonął podczas kąpieli w Jeziorze Łuczajskim...
Gdy Angelika wyszła za mąż za Feliksa Swarcewicza, zabrała brata do siebie, do domu w Postawach. Nie stać jej jednak było na opłacenie dalszej nauki Kazimierza, który ukończył już szkoły powszechne. Wtedy rezolutny nastolatek postanowił sam zadbać o swój los.

W marcu 1933 roku napisał list do marszałka Józefa Piłsudskiego, prosząc o przyznanie stypendium. Do listu dołączył laurkę z własnoręcznie wykonanym portretem Marszałka i życzeniami urodzinowymi. Nie wiadomo, czy większe wrażenie zrobił list, opisujący sierocy los młodego człowieka, czy też doskonale uchwycone na portrecie podobieństwo. Już kilka dni później przyszła odpowiedź, że Kazimierz Macur został zwolniony z opłat za uczęszczanie do Państwowej Szkoły Technicznej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Wilnie.

Konspiracyjny fałszerz

Na uzdolnionego plastycznie stypendystę uwagę zwrócił jeden z nauczycieli - Jan Borowski, który równocześnie wykładał w Katedrze Historii Architektury na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie i był architektem Wileńskiego Urzędu Konserwatorskiego.

W okresie międzywojennym polscy historycy sztuki podjęli próbę rekonstrukcji XV-wiecznego, zrujnowanego zamku wielkich książąt litewskich w Trokach. Plan odbudowy przygotowywał Jan Borowski, który zaangażował ucznia do pracy przy wykonaniu modelu rekonstrukcji zamku. Kazimierz musiał dobrze zdać ten praktyczny egzamin, bo po ukończeniu szkoły został zaangażowany przez byłego profesora do wykonania planów inwentaryzacyjnych i projektu przebudowy budynków klasztornych ss. benedyktynek przy kościele św. Michała w Wilnie.

Następne prace Kazimierz podejmował już - po ukończeniu kursu podchorążych - jako student Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego. Na studia musiał jakoś zarabiać, ale ze zleceniami nie było problemu.
Nadszedł wrzesień 1939 roku. Jako podporucznik, trafił na front w okolicach Łomży. Opowiadał później o starych, niesprawnych karabinach maszynowych, pozostałości po armii carskiej, o nocnym przemieszczaniu się oddziałów, o walce niewalce, która zakończyła się 17 września. Szczęśliwie uniknął niewoli i wrócił do Wilna. Prawie natychmiast nawiązał kontakt ze Związkiem Walki Zbrojnej. - Przez wiele powojennych lat ojciec milczał o swojej działalności konspiracyjnej - wspomina syn Kazimierza. - Nawet wcześniej wydane świadectwo o uczestnictwie w kursie podchorążych trzymał ukryte za obrazem.
Kazimierz Macur robił dla Związku Walki Zbrojnej, a później dla Armii Krajowej to, w czym był najlepszy - genialnie fałszował dokumenty dla podziemia.

"Kontakty konspiracyjne utrzymywał nadal z grupą osób od dawna znanych i wypróbowanych. Charakter pracy był tak niebezpieczny, że trzeba było zachować wyjątkową ostrożność. Dlatego też wielokrotnie musiał zmieniać miejsce pobytu zarówno w Wilnie, jak i okolicy. Ponieważ większość prac graficznych (najtrudniejsze do wykonania były pieczątki okrągłe) wykonywał tuszem, stąd pochodził jego pseudonim - Tusz." - pisze w książce "Kazimierz Macur. Dzieło i życie" syn "Tusza".

Miłość w Trokach

Poznali się prawdopodobnie w Trokach. On musiał znaleźć jakąś pracę - źródło utrzymania, a zarazem pozwalającą na dalszą działalność konspiracyjną. Przyjął w 1940 roku propozycję prof. Borowskiego, by już dla władz litewskich, a później niemieckich kontynuować konserwację ruin zamku w Trokach.

Ona - Helena Prusakowska, córka polskiego policjanta, absolwentka Liceum Pedagogicznego w Wilnie, nie znając języka litewskiego, nie mogła znaleźć pracy jako nauczycielka. Jej ojciec po wejściu Armii Czerwonej zaginął gdzieś na wschodzie. Odnalazł się dopiero w 1947 roku, wracając już z Zachodu, z armii generała Andersa.
W odnalezionych zapiskach Kazimierza Macura można przeczytać, że 1940 rok był czasem szczególnie intensywnych prac konserwatorskich przy zamku w Trokach. Zrekonstruowano m.in. kamienne mury fosy, łącznie z dwoma pomostami, i fragment baszty południowo-wschodniej, podnosząc mury ostatniej kondygnacji, a w sali rycerskiej przystąpiono do rekonstrukcji sklepień gwiaździstych.

Pracując w Trokach, Kazimierz zamieszkał na stancji w domu państwa Prusakowskich. Jak mówiła historia rodzinna, miłości młodych przeciwni byli zarówno rodzina Heleny, jak i siostry Kazimierza. Oni jednak nie pytali już o pozwolenie. Po powrocie Kazika do Wilna dojechała tam Helena. Bez rozgłosu, w obecności obcych ludzi, wzięli ślub najpierw cywilny, a potem kościelny.
Do dziś w domowym archiwum przechowywany jest portret Heleny, wykonany przez Kazimierza rok po ślubie. Piękna młoda kobieta, o mocno zarysowanych brwiach i gęstych, zebranych na szyi włosach, poważnie patrzy w dal.
Helena i Kazimierz przeżyli wspólnie 43 lata. Już po wojnie doczekali się syna i trzech córek.

Tęsknota wyostrza pamięć

W filmie Mateusza Macura poświęconym dziadkowi prof. Wiesław Gruszkowski mówi, żeby nie nazywać ludzi - takich jak on i Kazimierz Macur, którzy po wojnie przyjechali z Wileńszczyzny do Gdańska - repatriantami. To fałszywe określenie, gdyż "obaj zostaliśmy z naszych małych ojczyzn wygnani".

Po wejściu do Wilna Armii Radzieckiej rodzina Kazimierza podjęła niemalże natychmiast decyzję o wyjeździe. Pamiętali jeszcze wywózki Polaków w 1940 roku, rozpoczęły się aresztowania dowódców Armii Krajowej i nikt nie miał złudzeń, że i tym razem nie będzie można uniknąć represji. Kazimierzem zaczęło się interesować KGB, jego nazwisko było na listach przedwojennych uczestników kursów podchorążych...

Jako pierwszy z wnioskiem o wyjazd do Polski wystąpił szwagier Kazimierza, Feliks Swarcewicz, który otrzymał dla siebie i żony karty repatriacyjne z numerami 1 i 2. Załatwił też dokumenty dla Kazimierza i Heleny, która była w ciąży. W lipcu na świat miał przyjść Andrzej.

- Była obawa, że ojca zatrzymają w pociągu, więc wuj Feliks zdecydował się na ryzykowny krok - opowiada syn. - Przekupił jakiegoś rosyjskiego funkcjonariusza i rodzina dojechała do granicy samochodem należącym do... KGB.
Był ostatni dzień grudnia 1944 roku. Na granicy rozgrywały się dantejskie sceny, żołnierze nie chcieli ich przepuścić. Dopiero po północy, gdy upojeni samogonem pogranicznicy zaczęli strzelać na wiwat, udało im się przejść na teren należący do Polski.
Pozostawili swoją małą ojczyznę. Ukochane przez Kazimierza barokowe kościoły Wilna, sukiennice (takie, jak te krakowskie, rozebrane podczas wojny) w Postawach, przydrożne kapliczki, miasteczko Łuczaj.

- Ojciec często powtarzał, że ukształtował go właśnie Łuczaj - twierdzi Andrzej Macur. - Jako dziecko codziennie obcował ze wspaniałą architekturą pałacu i pojezuickiego kościoła Świętego Tadeusza, zbudowanego przez włoskiego architekta Carlo Spampaniego, w stylu przejściowym od baroku do klasycyzmu.

Tęsknota wyostrza pamięć. Kiedy pod koniec życia Kazimierz Macur spisywał wspomnienia, z pamięci wiernie narysował szkic najmniejszego miasteczka Rzeczypospolitej, z zaledwie 13 zabudowaniami: karczmą, urzędem pocztowym, posterunkiem policji, urzędem gminy, szkołą, cerkwią, kościołem z plebanią i przede wszystkim z wczesnoklasycystycznym pałacem z folwarkiem i parkiem, będącym rezydencją magnacką rodów szlacheckich Ogińskich i Mostowiczów.

Człowiek, który lubił piękno

Zanim osiedli w Gdańsku, dokąd ściągnął Kazimierza Macura prof. Borowski, ponad rok błąkali się po kraju - od Białegostoku, przez Bydgoszcz, Grudziądz (tu urodził się Andrzej), po Włocławek. Dopiero 5 lipca 1946 roku Macur został zaangażowany przez konserwatora zabytków w Gdańsku.

Pesymiści wówczas mówili, że w grodzie nad Motławą nie ma co rekonstruować. Rosjanie, po wejściu do Gdańska w marcu 1945 roku, zniszczyli prawie wszystkie budynki w centrum miasta. Günter Grass w "Blaszanym bębenku" pisał: "Główne Miasto, Stare Miasto, Korzenne Miasto, Stare Przedmieście, Młode Miasto, Nowe Miasto i Dolne Miasto, budowane łącznie ponad siedemset lat, spłonęły w trzy dni".

Kazimierz Macur wjeżdżał do miasta od Oruni. Z dala zobaczył kikuty kościelnych wież. I morze ruin. Szybko się okazało, że jego umiejętności, zdobyte w Wilnie, były dla okaleczonego Gdańska bezcenne.
Lista zabytków, przy których do 2000 roku pracował, zajmuje kilkanaście stron. Rok 1946 - kościół Najświętszej Maryi Panny, rok 1947 - Pałac Opatów, Szpital św. Elżbiety, kościół św. Elżbiety, klasztor pofranciszkański przy kościele św. Trójcy. Rok 1948 - Żuraw, Kaplica Królewska, Ratusz Głównego Miasta, na którym Macur odtworzył postać Zygmunta II Augusta, korzystając z ryciny Johanna Carla Schultza z połowy XIX w. Rok 1949 - Dwór Artusa...

- W pracowni profesora Borowskiego był najbardziej doświadczonym, w pełni samodzielnym pracownikiem - mówi Andrzej Macur.
Zamieszkał z rodziną w drewnianym domku na gdańskiej Olszynce, gdzie przychodziły na świat jego trzy córki. Helena wróciła do pracy w szkole, ucząc kolejne pokolenia dzieci.

Kazimierz, pracując, skończył studia na Wydziale Architektury Politechniki Gdańskiej. Kilkuletniego syna, Andrzeja, często zabierał do pracy. Tłumaczył mu, jak dorosłemu, co i dlaczego robi.
Andrzej poszedł w ślady ojca. Jest architektem, konserwatorem zabytków, m.in. jako generalny projektant pracował przy rewaloryzacji cytadeli w Algierze.

"Kazimierz Macur lubił piękno" - napisała Zofia Maciakowska w informatorze o wystawie "Zabytki - moja miłość, architekt Kazimierz Macur", zorganizowanej w 2004 roku.
Tadeusz Chrzanowski, były wojewódzki konserwator zabytków, w filmie mówi do Mateusza, że jego dziadek był człowiekiem nie tylko utalentowanym, ale i bardzo dokładnym, potrafiącym co do centymetra wiernie odtworzyć detale rekonstruowanych zabytków.

Kazimierz Macur zmarł w 2001 roku, w wieku 85 lat, pozostawiając po sobie setki szkiców, rysunków, projektów, garść odznaczeń, dyplomów i tytułów. To jednak nie musi wystarczyć, by zachowała się pamięć o człowieku. Dlatego syn napisał książkę. A wnuk nakręcił film.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki