Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie dał pociąć Batorego na żyletki

Dorota Abramowicz
Marzec 1974. Do burty Batorego przybija kuter K-7, który będzie go holować. Łukaszewicz - drugi z prawej
Marzec 1974. Do burty Batorego przybija kuter K-7, który będzie go holować. Łukaszewicz - drugi z prawej
Chcesz poznać człowieka, który nie dopuścił do oddania na złom Batorego? - zapytał Zbyszek Okuniewski, szef sekcji historyczno-eksploracyjnej przy Towarzystwie Przyjaciół Sopotu, miłośnik wszelkiego żelastwa i maszyn wojennych. Batorego? Czyżby chodziło o ten słynny statek pasażerski kursujący między Polską a Ameryką? Ale przecież nasz transatlantyk został przerobiony na żyletki w 1971 roku w Hongkongu... Czyżbym o czymś nie wiedziała?

- Mówię o ORP Batory - wyjaśnia Okuniewski. - Kutrze dozorowym, który jako jedyny przełamał w 1939 roku blokadę Helu i dopłynął do Szwecji. To statek symbol. A człowiekiem, który przed 36 laty uratował go przed zniszczeniem, podnosząc z dna Kanału Żerańskiego i przeprowadzając go Wisłą na Hel, jest Gerard Łukaszewicz. Ostatni dowódca kutra pościgowego Batory.

Szabla zakopana w stodole
Na ścianie pokoju w sopockim mieszkaniu Łukaszewicza wisi skorodowana szabla ojca. Metal prześwituje, bo trudno było zabezpieczyć przed rdzą szablę, zakopaną na początku wojny w stodole, koło domu w Dubrowie, nad rzeką Berezyną. Nie pomogło nawet zawinięcie jej w skóry zwierzęce.
- Ojciec był kawalerzystą z 23 Pułku Ułanów Grodzieńskich - opowiada Gerard Łukaszewicz. - Zamieszkał nad Berezyną jako osadnik wojskowy, ziemię dostał od Piłsudskiego za udział w wojnie polsko-bolszewickiej.

W 1920 roku na wniosek klubu poselskiego PSL Piast Sejm Ustawodawczy uchwalił ustawy o nadaniu ziemi "na wschodnich rubieżach ziem polskich, rozejmem Polsce przyznanych" zasłużonym żołnierzom Wojska Polskiego, powracającym z frontu. Łukaszewicz znalazł się wśród prawie dziewięciu tysięcy osadników wojskowych, którzy zaczęli gospodarować na wschodzie.
- Życie w Dubrowie znam z opowiadań starszego, przyrodniego rodzeństwa - mówi pan Gerard. - Ojciec w 1939 r. ruszył w stronę oblężonej Warszawy, walczył pod Kockiem, potem przeszedł Bug i dostał się do sowieckiej niewoli.

Stanisław cudem uniknął losu tysięcy polskich oficerów, zamordowanych w Katyniu. Opowiadał potem, że uratowała go doskonała znajomość języka rosyjskiego. Wsadzony do wagonu, rozpoczął pogawędkę z jednym z sowieckich żołnierzy. Po chwili poprosił go, by pozwolił mu "wyjść umyć ręce". Znalazł drut, podczas jazdy pociągiem wraz z innymi żołnierzami podważyli blokującą drzwi antabę. Zdołał uciec, przedostać się do rodziny.

Zastał w domu zrozpaczoną, osieroconą dwójkę dzieci. Jego pierwsza żona zginęła postrzelona 18 września w niewyjaśnionych okolicznościach. Stanisław ożenił się z młodszą o dziewięć lat sąsiadką. Miał jeszcze czworo dzieci, w tym urodzonego w 1945 r. Gerarda.

A co z szablą? Szabla wraz z dokumentami, świadczącymi o ułańskiej przeszłości ojca przeleżała prawie pół wieku pod klepiskiem w stodole. Na przełomie lat 80. i 90. do rodzinnych stron na dzisiejszej Białorusi wybrał się przyrodni brat Gerarda, Józef. Odnalazł skrytkę, wykopał szablę. Przewiózł ją przez granicę.
- Weź, interesujesz się historią - powiedział, przekazując rodzinną pamiątkę Gerardowi.
Wołanie o ratunek
Gerarda zawsze ciągnęło do wojska i do morza. W 1963 r. przyjechał do Gdyni, by zdawać do Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej. W sierpniu 1967 r. jako inżynier, podporucznik MW uczestniczył w tragicznym rejsie Błyskawicy, podczas którego wybuchł jeden z kotłów. Łukaszewicz w ostatniej chwili zszedł do innej kotłowni. Zginęło wówczas siedmiu marynarzy, a młody oficer dostał za udział w akcji ratowniczej Srebrny Krzyż Zasługi.

W 1973 r. służył na Helu. Jeden z podchorążych przyniósł mu listopadowy numer miesięcznika "Morze". "Ratujmy Batorego!" krzyczał tytuł artykułu Mieczysława Kuligiewicza.
- Wszyscy wiedzieliśmy, o jaką jednostkę chodzi - mówi dziś Łukaszewicz. - W tamtych czasach wśród starszych i młodszych marynarzy nadal była żywa legenda ucieczki Batorego do Szwecji.
Kmdr Sławomir Kudela, dyrektor gdyńskiego Muzeum Marynarki Wojennej, pytany o ORP Batory, stwierdza krótko: To okręt symbol. Najstarsza jednostka, budowana od początku przez Polaków w Państwowych Zakładach Inżynierii Stocznia Modlińska w Modlinie według projektu prof. Aleksandra Potyrały. Początkowo chcieli go budować Włosi, ale Potyrała przekonał decydentów, że Polacy sobie poradzą.

- Poradzili sobie, i to jak! - opowiada Kudela. - Kuter był niesamowicie szybki, wcielony do Straży Granicznej łapał przemytników na wodach Zatoki Gdańskiej. Nikt nie dał rady mu uciec.
Banderę wojenną Rzeczypospolitej podniesiono na Batorym w przeddzień wojny. Okręt walczył przez pierwsze dziesięć dni września. Potem jego załoga zasiliła obrońców Helu, a okręt, już bez uzbrojenia, zacumował w helskim porcie.

Było ich szesnastu, pod dowództwem kpt. mar. Jerzego Milisiewicza. To on dzień przed kapitulacją Helu, 1 października, zorganizował brawurową ucieczkę z półwyspu. Wyruszyli wieczorem, w ciemnościach, we mgle. Niestety, nad ranem rozpętał się sztorm, który uszkodził Batorego. Uciekinierów ścigał hitlerowski samolot. W ostatniej chwili uruchomiono silniki, a torpedowiec pod szwedzką banderą ochronił niewielki kuter.
Batory wrócił do kraju w 1945 r. Przez 11 lat pływał jako kuter patrolowy po Bałtyku, potem został oddany Lidze Obrony Kraju. Trafił na Zalew Zegrzyński, w 1970 r. zapadła decyzja o jego złomowaniu.
Na swój koniec czekał w Kanale Żerańskim.
Wisłą do Gdańska i na zatokę
Batory na złom? Informacja z gazety o rychłym końcu okrętu wybudowanego od początku przez Polaków wzbudziła oburzenie marynarzy. Gerard Łukaszewicz krążył po jednostce z "Morzem" w ręku, stukał do drzwi przełożonych, zawracał im głowę. Wiedział, że sam niczego nie dokona. Musiał mieć wsparcie. Dostał je od kmdr. Stanisława Wielebskiego, ówczesnego zastępcy dowódcy 9 Flotylli Obrony Wybrzeża w Helu.

- Gerard, jedź do Warszawy - zadecydował dowódca. - Przyprowadź go.
Pojechał. Serce mu się ścisnęło, gdy zobaczył jednostkę zatopioną od sześciu miesięcy w Kanale Żerańskim. Serce, na szczęście, ściskało się nie tylko jemu.

- Nawet sobie pani nie wyobraża, ilu ludzi postanowiło pomóc w uratowaniu Batorego - mówi Łukaszewicz. - Począwszy od nieżyjącego już red. Kuligiewicza, który zaalarmował o ciemnych chmurach wiszących nad okrętem, a potem pisał o naszych staraniach, przez żeglarzy, motorowodniaków, po płetwonurków z Przedsiębiorstwa Budownictwa Wodnego. Wszystko praktycznie robiono za darmo, bo na przeprowadzenie Batorego z Warszawy na Hel nie dostałem ani grosza!

Brakowało środków transportu, materiałów, sprzętu i ludzi. Pożyczali z okolicznych firm prąd i narzędzia, by najpierw wydobyć statek z wody, a następnie doprowadzić go do jako takiego stanu, umożliwiającego podróż drogą wodną.

Batory, bez silników, pod dowództwem Łukaszewicza wracał Wisłą do Gdańska, a potem przez zatokę na Hel od 28 marca do 4 kwietnia 1974 r. Holowały go lodołamacz, holowniki, pchacz, motorówki. Podróż obserwowały setki ludzi. Podczas postojów m.in. w Płocku, Włocławku, Toruniu, Gdańsku tłumy przychodziły oglądać kuter.
- Okazało się, że mimo wielu starań propagandy, dla Polaków historia Marynarki Wojennej nie zaczęła się tworzyć po 1945 r. - mówi ostatni dowódca Batorego.
Skarb w betonie
Batorego uratowano, ale nie było to równoznaczne z podtrzymywaniem legendy okrętu. Zamiast udostępnić go turystom, zwiedzającym Hel, statek na nabrzeżu Portu Wojennego wkopano w ziemię i zalano betonem. Przez lata pamiętali o nim jedynie marynarze i historycy.
W ubiegłym roku do Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni dotarła informacja, że Batory znów jest zagrożony.

- Zainteresowali się nim złomiarze - mówi kmdr Kudela. - Zaproponowałem, że przewieziemy jednostkę do muzeum. Okazało się, że beton poważnie zaszkodził kutrowi. Jego stan był naprawdę bardzo zły.

Tym razem Batory nie mógł już zejść na wodę. Przewieziono go do Gdyni na lawetach, a przed transportem 21-metrowy okręt został przecięty na pół. W maju stanął przed muzeum.
Od tego czasu Batory cieszy się ogromną popularnością wśród zwiedzających.
- Czy wie pani, że coraz więcej osób przyjeżdża specjalnie, żeby go zobaczyć? - mówi kmdr Kudela. - Niby to taki niepozorny kuter, ale przez swoją historię wiele dla nas znaczy.

Gerard Łukaszewicz odszedł z Marynarki Wojennej w 1985 r. Pływał potem na statkach obcych bander, teraz pracuje jako inżynier - specjalista techniczny w Polskim Rejestrze Statków. Tym samym PRS, którym kierował po wojnie prof. Potyrała, projektant Batorego.
- To podobnie jak z szablą po ojcu: mam uczucie, że jestem częścią naszej wspólnej historii - twierdzi Łukaszewicz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki