Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie będziesz spoczywać w pokoju. W Polsce zapanowała moda na ekshumacje

Dorota Abramowicz, Małgorzata Gradkowska
Dr Arkadiusz Koperkiewicz, podczas prac archeologicznych, nad wiekiem trumny holenderskiego admirała w polskiej służbie
Dr Arkadiusz Koperkiewicz, podczas prac archeologicznych, nad wiekiem trumny holenderskiego admirała w polskiej służbie Grzegorz Mehring
Brzmi to nieco makabrycznie, ale wygląda na to, że w Polsce zapanowała moda na ekshumacje. Zjawisko to opisują Dorota Abramowicz i Małgorzata Gradkowska

Czy Chopin chorował na gruźlicę, czy na mukowiscydozę? Jak wyglądał Daniel Fahrenheit i czy można to ustalić na podstawie wyglądu jego rodziców? Czy Kopernik miał niebieskie oczy? Co można powiedzieć na temat urazów, które odniósł gen. Władysław Sikorski i inni polscy oficerowie tuż przed śmiercią i w jej chwili, w katastrofie gibraltarskiej? A jakie były obrażenia u Stanisława Pyjasa?

Odpowiedź na te wszystkie pytania dotyczące ludzi, którzy żyli kilkadziesiąt-kilkaset lat temu, wymaga przekroczenia pewnego niepisanego tabu - naruszenia miejsca spoczynku zmarłych, odkopania być może większej ilości grobów, a w przypadku Fryderyka Chopina przeprowadzenia testów DNA jego serca spoczywającego w kościele Świętego Krzyża w Warszawie.

Ostatnim pomysłem "z krypty" jest wniosek senatu Politechniki Gdańskiej o ekshumację Concordii i Daniela Fahrenheitów, rodziców znanego naukowca, oraz jego dziadka, spoczywających w bazylice Mariackiej. Na podstawie ich wyglądu (sam Fahrenheit spoczywa w Hadze, prawdopodobnie w zbiorowej mogile i jego ciało jest dla polskich badaczy niedostępne) można byłoby zrekonstruować prawdopodobny portret sławnego gdańszczanina. Po co? Żeby wykonać płaskorzeźbę i umieścić na jednym z dziedzińców PG.

Pomysł pojawił się, gdy członkowie senatu PG postanowili nadać imiona znanych gdańskich uczonych dwóm dziedzińcom uczelni - jeden ma być poświęcony astronomowi Janowi Heweliuszowi, drugi - Danielowi Gabrielowi Fahrenheitowi, twórcy tzw. skali Fahrenheita, stosowanej do dzisiaj w krajach anglosaskich przy mierzeniu temperatury. W oknach wychodzących na dziedzińce mają znaleźć się płaskorzeźby, przedstawiające patronów - Heweliusza z przyrządami i Fahrenheita z termometrami.

- I wtedy okazało się, że nigdzie, dosłownie nigdzie nie ma żadnego wizerunku Daniela Fahrenheita! - mówi prof. Henryk Krawczyk, rektor PG. - Najwyraźniej wielki naukowiec był jednocześnie bardzo skromnym człowiekiem. Pomyśleliśmy więc, że w odtworzeniu jego wyglądu mogłaby pomóc wiedza o tym, jak wyglądali jego rodzice i dziadek. Do tego potrzeba ekshumacji.

Ani centymetr dalej

Najpierw trzeba zdjąć płytę nagrobną. Bardzo ostrożnie, bo wartość płyt z bazyliki jest bezcenna. Wytycza się - co do centymetra - teren wykopalisk. Nie można go powiększyć, bo wejdzie się na sąsiednią kwaterę. Ma on długość jednej trumny i szerokość dwóch. Ot, dwa na dwa metry. Potem zaczyna się kopanie. Też ostrożnie, bo w każdej łopacie ziemi znajdują się wymieszane szczątki tych, którzy musieli ustąpić miejsca nowszym pochówkom. Kości są tysiące... Jeszcze niżej pojawiają się trumny. W nich, w zależności od podłoża, znajdują się szkielety lub galaretowata masa.

Gdańskie kościoły stoją na ludzkich szczątkach. Od średniowiecza do XVIII wieku chowano w nich przedstawicieli znamienitych gdańskich rodów. Potem cmentarze zaczęto tworzyć naokoło świątyń, by wreszcie w XIX wieku wyprowadzić je z dala od domów, tworząc cmentarze komunalne.
Wcześniej zmarłych jednak nikt nie przenosił.

- W bazylice Mariackiej spoczywa ponad 6 tysięcy osób - mówi Tomasz Korzeniowski, konserwator zabytków bazyliki. - To 500 kwater po około 15 osób w każdej.
Przed pięcioma laty historycy odnaleźli w bazylice Mariackiej grób słynnego gdańskiego admirała Arendta Dickmanna, który zginął w bitwie pod Oliwą w 1627 roku. Wraz z nim w kilku warstwach spoczywało 17 osób.

Grób rodziców Fahrenheita znajduje się tuż obok kaplicy z Chrystusem Frasobliwym. Czyj spokój trzeba będzie naruszyć, szukając jego bliskich?

Marketing historyczny?

- Hans Bollner, który zresztą znał Dickmanna, wykupił specjalnie miejsce wcześniejszego pochówku admirała dla swojej rodziny - opowiada dr Arkadiusz Koperkiewicz z Zakładu Archeologii Średniowiecza i Nowożytności UG, uczestnik tamtych badań. - Po wybraniu kilku wywrotek ziemi, w której znajdowały się tysiące ludzkich kości (każda z nich została oczyszczona i zbadana) na głębokości 1,8 metra dotarliśmy do trumien historycznych. Były one mocno sprasowane. Wystarczy powiedzieć, że w dwumetrowej warstwie zmieściło się 17-18 pochówków.

Tablice nagrobne potwierdziły, że kwatera należała do rodu Bollnerów. Żeby dokopać się do Dickmanna, trzeba by było naruszyć później pochowane szczątki, a trumny byłyby już nie do odtworzenia.

- Naszym celem było dotarcie do krypty, a nie epatowanie szczątkami Dickmanna - tłumaczy dr Koperkiewicz. - Wyciąganie Bollnerów, też szanowanych gdańszczan, nie miało sensu.
Według dr. Koperkiewicza, sensu nie ma też zakłócanie miejsca wiecznego spoczynku krewnych Fahrenheita.

- Kwestionuję cel jako bezzasadny - mówi twardo. - Wyciągać szczątki ojca, matki tylko po to, by sporządzić portret syna? A czy wiadomo, do kogo był on podobny?

Wątpliwości ma także Tomasz Korzeniowski. - Ten projekt jest dalece spekulacyjny i nie wróżę mu sukcesu - mówi konserwator bazyliki. - Chodzi tylko o zaspokojenie ciekawości. Poza tym szczątki są sprasowane, trumny zapadnięte. To mi wygląda na marketing historyczny.

- Nie będzie zgody konserwatora na te badania - kończy temat Piotr Matuszewski z biura wojewódzkiego konserwatora zabytków.

Gdzie jest płyta 362?

Dużo przychylniej do pomysłu politechniki podchodzi prof. Andrzej Januszajtis, znawca dziejów Gdańska.
- Oczywiście można by realizację tego pomysłu potraktować w kategoriach zakłócania spokoju zmarłych, ale ja wolę patrzeć na to oczyma historyka - mówi. - Przy okazji można dowiedzieć się czegoś więcej o rodzinie Fahrenheita, bo bardzo niewiele o nich wiemy.

I wylicza: nie wiemy, jak w 1710 roku zginęli rodzice piętnastoletniego wówczas Daniela. Mówiło się o zatruciu grzybami, ale plotkowano też o celowym otruciu obojga. Być może udałoby się rozwikłać tę zagadkę? Tak naprawdę nie wiadomo również, gdzie państwo Concordia i Daniel Fahrenheitowie zostali pochowani - tylko osiemnastowieczne zapiski wskazywały położenie grobu, a płyty w tej części bazyliki mają zatarte numery. Więc gdyby udało się z całą pewnością ustalić, która to płyta, to pojawiłby się na niej wyraźny numer 362 - bo właśnie ten numer ma nagrobna płyta Fahrenheitów.

- Na płycie znalazłaby się plakietka z informacją, że leżą tu rodzice słynnego naukowca Daniela Gabriela Fahrenheita - rozmarza się profesor. - Przypomnielibyśmy o tym fakcie mieszkańcom Gdańska i mielibyśmy w świecie sławę miasta, z którego wywodzi się tak wielka postać.

A co z jego ewentualnym wizerunkiem?
- No cóż, obawiam się, że dowiemy się jedynie, jak wyglądali rodzice Fahrenheita, bo może on sam miał twarz dziadka albo wuja? Ale z drugiej strony - rzeczywiście nie zachował się żaden, nawet najbardziej schematyczny portret Fahrenheita - przypomina profesor. - Więc na podstawie wizerunków rodziców może ktoś pokusi się o stworzenie prawdopodobnego portretu. Już choćby samo to byłoby pewną wartością tego przedsięwzięcia.

Zdaniem profesora Januszajtisa, nie jest jednak do końca pewne, czy rzeczywiście uda się odnaleźć grób rodziców Fahrenheita.

Czy te oczy mogą kłamać

Granica między potrzebą zdobywania wiedzy a normami kulturowymi, nakazującymi szacunek dla zmarłych jest trudna do wytyczenia. Nikt nie potępia odkrywców grobu Tutenchamona (aczkolwiek jako ofiary "zemsty" pomarli na skutek infekcji grzybiczej, której nabawili się w grobowcu), nikt też nie ma pretensji do naukowców, którzy po przebadaniu trzynastu grobów w katedrze we Fromborku w 2005 r. znaleźli szczątki Mikołaja Kopernika. Dowodem miało być porównanie DNA włosa, znalezionego w księgozbiorze Kopernika z DNA pobranego z czaszki mężczyzny zmarłego w wieku ok. 60-70 lat.
- Na 80 proc. Kopernik miał niebieskie oczy - oznajmiono światu w 2006 r.

Nie udało się za to sprawdzić, czy Chopin cierpiał na zwłóknienie mięśnia sercowego. Do Ministerstwa Kultury zgłosili się przed dwoma laty naukowcy, którzy chcieli przeprowadzić testy DNA serca kompozytora spoczywającego w warszawskim kościele św. Krzyża (ciało Chopina złożone jest w Paryżu, tam nikt się nie zgłaszał). Minister Bogdan Zdrojewski odmówił, a jego rzeczniczka przekazała mediom, że "nie wie on, jakie korzyści mogłaby przynieść taka wiedza".
Z nowszych prób zdobywania wiedzy znany jest IPN.

Sens raczej ideowy

Ostatnią ekshumacją, dokonaną zresztą mimo sprzeciwu rodziny, było badanie zwłok Stanisława Pyjasa w celu znalezienia przyczyn jego śmierci w 1977 r. Ostatnie doniesienia wskazują, że biegli nie znaleźli bezpośrednich dowodów zabójstwa krakowskiego studenta.

Wcześniej, ponad rok temu wszyscy obserwowaliśmy, jak IPN prowadzi dochodzenie przyczyn śmierci gen. Władysława Sikorskiego, w skład którego wchodziła ekshumacja ciała generała. Po ekshumacji, której towarzyszyły olbrzymie emocje i wątpliwości, naukowcy ustalili przede wszystkim, że generał nie został uduszony ani nie odniósł obrażeń z powodu postrzału. Te ustalenia wykluczyły więc teorie spiskowe, według których Sikorski został zamordowany.

Aby do tego dojść, trzeba było sporo wysiłku i zaangażowania wielu ludzi. W krakowskim Zakładzie Medycyny Sądowej cały sztab specjalistów - lekarzy sądowych, genetyków, toksykologów i radiologów przez ponad dwa miesiące badał szczątki generała.

Dziennikarzy, pytających o koszty, prokuratorzy IPN zapewniali, że instytut nie płacił za ekspertyzy, bo zrobiono je "pro publico bono", w ramach budżetu Zakładu Medycyny Sądowej. Jednak kilka miesięcy wcześniej ówczesny prezes IPN Janusz Kurtyka przyznawał, że za samą ekshumację zapłacono 100 tys. zł. Ale dodawał - "Ekshumacja miała sens ideowy".

Sens bardziej poznawczy

Prof. Henryk Krawczyk zasadność ekshumacji przodków Fahrenheita widzi raczej w aspekcie merytorycznym i poznawczym.
- Przecież nie chodzi tylko o to, żeby odtworzyć jego twarz, choć oczywiście to będzie wielka wartość - argumentuje. - Dla nauki i dla promocji Gdańska byłoby świetnie, gdyby udało się przywrócić światu wizerunek tego wielkiego naukowca. Zresztą sceptykom i tym, którzy widzą w naszej propozycji naruszenie spokoju zmarłych, mogę odpowiedzieć - zachowamy największą staranność, zaangażujemy do tego najbardziej profesjonalne i najbardziej godne zaufania zespoły naukowców.

A skąd na to środki?
- Nie liczyliśmy, jaki to będzie koszt - przyznaje rektor. - Ale też nie zakładamy, że trzeba przeznaczyć na to jakieś ogromne środki. Uczelnia ma fundusze na promocję, wydaje mi się, że damy radę to sfinansować.

Kilka razy zadano mu pytanie, czy Fahrenheit nie przychodzi do niego w snach.
- Nie przychodzi - mówi stanowczo. - Poza tym uważam, że Fahrenheit byłby zadowolony, że jest dla nas na tyle ważny, że chcemy wiedzieć, jak wyglądał. Ale niczego i tak nie zrobimy bez pełnej akceptacji księdza Bogdanowicza, infułata bazyliki - podkreśla rektor. - A jeśli takiej zgody nie będzie? Na dziedzińcu imienia Fahrenheita na płaskorzeźbie będą termometry.

Nas też będą miareczkować

Są sytuacje, gdy zakłócanie spokoju zmarłym jest uzasadnione. Krzysztof Szwagrzyk, naczelnik biura edukacji we wrocławskim IPN, pomógł m.in. w odnalezieniu miejsca pochówku bosmanmata Stefana Półrula, kancelisty w Sądzie Marynarki Wojennej w Gdyni, straconego w 1953 r. za działalność w antykomunistycznej organizacji.

- Można mówić o tysiącach ofiar komunizmu, których bliscy do dziś nie wiedzą, gdzie są ich groby - twierdzi dr Szwagrzyk. - Korzystamy z dokumentów UB, docieramy do świadków. Wykorzystujemy m.in. georadar, żeby sprawdzić, czy została naruszona struktura ziemi, porównujemy DNA zmarłych z materiałem genetycznym rodzin. Na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie znaleźliśmy kilkanaście osób, których szczątki pochowano w rodzinnych miejscowościach. To może niedużo w porównaniu z liczbą poszukiwanych, ale należał im się uroczysty pogrzeb.
Gdańscy archeolodzy przypominają, że aż 90 proc. eksploracji grobów to badania przedinwestycyjne.
- Większość prac na terenie i w okolicach kościołów w Gdańsku ma charakter ratunkowy - twierdzi Krzysztof Dyrda z Muzeum Archeologicznego. - Przed podjęciem jakichkolwiek inwestycji w świątyni, chociażby pociągnięciem oświetlenia, miejsce muszą zbadać archeolodzy. A w kościele zawsze trzeba się liczyć ze znalezieniem szczątków. Traktowane są one z pełnym szacunkiem. Zawsze wraca myśl, że za kilka wieków nasze groby też może ktoś będzie miareczkować...

Piotr Matuszewski też jest archeologiem. Przed sześcioma laty uczestniczył w pracach na placu przy budynku gdańskiego sądu przed rozpoczęciem budowy biurowca. Cmentarz przy ul. Strzeleckiej istniał od 1846 do 1951 roku.

- Znaleziono nawet rachunki z 1956 roku wystawione przez Miejską Radę Narodową - mówi Matuszewski. - Ktoś wziął pieniądze za ekshumację, a groby przysypał ziemią i zostawił.

Szczątki zostały jeszcze raz pochowane we wspólnym grobie, część zabrały rodziny.
Nie są to ostatni gdańszczanie, którym zostanie zakłócony wieczny odpoczynek w spokoju. W granicach dzisiejszego Gdańska jest 81 parków - byłych cmentarzy, pełnych kości. Requiescat in pace?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Nie będziesz spoczywać w pokoju. W Polsce zapanowała moda na ekshumacje - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki