Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

My name's Ceynowa. Andrzej Ceynowa

Dorota Abramowicz
Z posiedzenia na posiedzenie sądu prof. Ceynowa powoli pierze błoto, jakim go obrzucono
Z posiedzenia na posiedzenie sądu prof. Ceynowa powoli pierze błoto, jakim go obrzucono Grzegorz Mehring
Czy jest Pan szpiegiem? - Proszę jeszcze spytać jakim. Polskim, amerykańskim, a może angielskim? Profesor Andrzej Ceynowa, były rektor Uniwersytetu Gdańskiego, obecnie dziekan Wydziału Filologicznego, uśmiecha się, ale oczy ma poważne. Na stole stos dokumentów. W szafie kartki z wydrukowanymi - jak twierdzi "w akcie masochizmu" - komentarzami internautów pod informacją, że według IPN miał pod koniec lat 80. współpracować z SB.

Trzy lata, dziewięć miesięcy i 28 dni upłynęło od ukazania się w tygodniku "Wprost" artykułu "Agenci w gronostajach", w którym zasugerowano, że jako TW Lek donosił na amerykańskich dyplomatów, a podczas trzyletniej pracy na George Washington University prowadził działania wywiadowcze na terenie USA. Trzy dni po ukazaniu się artykułu ówczesny ambasador USA w Polsce, Victor Ashe, zaprosił prof. Ceynowę na śniadanie do ambasady. Gości było wielu, ale ambasador to jemu wskazał miejsce obok siebie. Rozmawiali o Yale.

Gdańsk: Dobiega końca proces prof. Andrzeja Ceynowy

- Jesteśmy kolegami z uniwersytetu - zagaił rozmowę ambasador, dyplomatycznie nie nawiązując do rewelacji tygodnika.

"Wprost" już przed rokiem zamieściło sprostowanie artykułu. Przed gdańskim sądem dobiega końca postępowanie w sprawie kłamstwa lustracyjnego, wytoczonego Ceynowie przez IPN. Rzecznik gdańskiego oddziału instytutu Jan Daniluk mówi, że prokurator nie będzie już wnioskował o powołanie dodatkowych świadków.

- Proces wykazał absurdalność zarzutów, opartych jedynie na zapiskach stworzonych przez nieżyjącą już osobę - stwierdza mec. Roman Nowosielski, reprezentujący byłego rektora przed sądem. - Nie ma ani jednego dokumentu podpisanego przez prof. Ceynowę. A to, co mu się przypisuje, chociażby szpiegowanie pod koniec lat 80. dla CIA na terenie Stanów Zjednoczonych, nijak się ma do rzeczywistości. Bo CIA działa tylko poza obszarem Stanów Zjednoczonych.
Trzy lata, dziewięć miesięcy i 28 dni trwa odklejanie maski szpiega z twarzy Andrzeja Ceynowy.
- Czasem mam tego serdecznie dość - mówi profesor.

Proszę rozwinąć temat

Gdańsk, lata 1976-1977. Młody asystent Zakładu Filologii Angielskiej Uniwersytetu Gdańskiego jest pełnomocnikiem rektora ds. amerykańskiego stypendium Fullbrighta. Dla jednego z siedmiorga dzieci gdańskiego listonosza to wstęp do kariery. Wprawdzie syn listonosza nosi nazwisko legendarnego kaszubskiego działacza (i jest w linii prostej potomkiem brata Floriana Ceynowy), ale w tej rodzinie każdy musi na nazwisko sam zapracować. Andrzej Ceynowa postawił na pracę naukową - pisze doktorat na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pewnego dnia otrzymuje wezwanie do Komendy Wojewódzkiej MO w Gdańsku.

- Z anglistyki wszystkich nas po kolei wzywano - wspomina Ceynowa. - Interesowali ich wykładający na UG obcokrajowcy. Esbecy twierdzili, że nic od nas nie chcą. Opowiadali, co wiedzą i prosili jedynie o potwierdzenie swojej wersji. No, ewentualnie rozwinięcie tematu...
Tematu nie rozwijał, więc znów go zapraszano. Inni funkcjonariusze, te same pytania. Wreszcie powiedział, że nie widzi sensu w dziwnych rozmowach. Zaproszenia ustały.
- Dziś łatwo mówić o odwadze - mówi Ceynowa. - Wtedy jednak mało kto spodziewał się zmian. Większość chciała się nie spsić i się utrzymać. Mówiąc "nie", ryzykowałem, że np. utrudnią mi zrobienie doktoratu. Bo w końcu, czy każdy w PRL musi mieć ten doktorat?

Gdańsk: Dobiega końca proces prof. Andrzeja Ceynowy

Nic się nie stało. W 1978 r. mógł już stawiać przed nazwiskiem literki "dr".
Był na tyle dobry, że ambasada USA przyznała mu "profesorskie" stypendium. We wrześniu 1981 r., tuż przed ogłoszeniem stanu wojennego, objął stanowisko Fulbright Visiting Professor na Yale University.

Nie był to jego pierwszy pobyt w USA. Jako student w 1972 r. wyjechał na zaproszenie amerykańskiego nauczyciela z UAM, który wynajął 22-latka do pomocy przy pisaniu rozmówek polsko-angielskich dla uniwersytetu w Kansas. Zaproponował 40 zł albo dwa dolary za godzinę pracy. Andrzej wybrał dolary i spytał, czy... może je wydać w USA. Nauczyciel załatwił promesę wizy i student wyruszył za granicę. Na tydzień przed końcem wakacji odwiedził angielski konsulat w Chicago. Bezczelnie spytał, czy jako osoba, która wcześniej bezskutecznie występowała o angielską wizę, może w drodze powrotnej odwiedzić Wielką Brytanię.

- Niemożliwe - odparł urzędnik. Kiedy jednak usłyszał, że ma do czynienia ze studentem anglistyki w Poznaniu, spytał, kim jest Fisiak.

- Prof. Jacek Fisiak to dyrektor instytutu - odparł zdziwiony Ceynowa. I tak, od ręki, dostał w Chicago brytyjską wizę od Anglika, który z profesorem Fisiakiem współpracował.
- Obywatel komunistycznego kraju otrzymuje w USA w 1972 r. brytyjską wizę! - śmieje się Ceynowa. - Może więc jestem od 40 lat tak naprawdę kolegą Jamesa Bonda z MI6?

Wracam do domu

- Jeśli chcesz, przedłużymy ci stypendium o cztery lata - usłyszał po ogłoszeniu stanu wojennego od Amerykanów. Propozycja była kusząca. W USA zarabiał prawie 2 tys. dolarów, w Polsce - równowartość 25. Z kraju dochodziły wieści o pacyfikacji Wujka i internowaniach.
Problem w tym, że w kraju została żona z półtorarocznym Marcinem. Przedłużył pobyt w USA tylko do lipca 1982 r. Na uczelni przyjęto go bez entuzjazmu. Dlaczego wraca do Polski stanu wojennego?
- Żona, syn - tłumaczył. Nie mogli zrozumieć.
Skoncentrował się na rodzinie - w 1983 r. na świat przyszła córka Magda - i pracy naukowej. Kiedy jednak w 1984 r. zaproponowano mu tłumaczenie rozmów Lecha Wałęsy, nie odmówił. Wyruszał na każde wezwanie na plebanię do św. Brygidy, gdzie organizowano spotkania zagranicznych gości z noblistą.

Gdańsk: Dobiega końca proces prof. Andrzeja Ceynowy

- Były dwa okresy w tłumaczeniu Wałęsy - wspomina. - Początkowo starałem się oddać sens wypowiedzi, ale nikt nie był zadowolony. No to przeszedłem na tłumaczenie dosłowne. Wszyscy byli zachwyceni, tylko czasem prosili, bym wytłumaczył, o co chodzi.

Jeździł też do ambasady USA, spotykał się z obcokrajowcami... Wiedział, że SB za nim chodzi, w słuchawce telefonu czasem coś dziwnie szumiało, nagle przerywano rozmowy. I co?
- W pewnym momencie przestajesz zwracać na to uwagę - odpowiada. - Skoro nic na to nie możesz poradzić, przyzwyczajasz się.

Dzieci podrosły. Złożył kolejne podanie o wyjazd do USA. Nie wiedział, że właściwie nie należy mu się po raz drugi to samo "profesorskie" stypendium. A jednak Amerykanie zdecydowali się jeszcze raz zaprosić Ceynowę do Stanów.

Kogo ty znasz?

W 1989 r., kiedy już było wiadomo, że w Polsce szykują się zmiany, a szefowie CIA po cichu zawierali z gen. Kiszcz

Przed wyjazdem Ceynowy do USA porucznik Tadeusz K., oficer prowadzący od 1988 r. TW Lek, napisał w sprawozdaniu dla przełożonych: "Dotychczasowa współpraca z TW układa się pomyślnie. Informacje przekazuje na piśmie w spotkaniach odbywanych w lokalu kontaktowym. (...) TW za przekazane informacje był dotychczas parokrotnie wynagradzany. Aktualnie Lek przygotowywany jest do realizacji zadań o charakterze ofensywnym".

Porucznik K. nie wymienia nazwiska, ale do charakterystyki Leka pasuje jak ulał osoba Ceynowy. Jednak poza zapiskami porucznika K. nie ma żadnych śladów działalności szpiegowskiej profesora - ani podpisanych przez niego zobowiązań i pokwitowań, ani szkoleń.

- A przecież szpiega, któremu każe się działać w jednym z najpotężniejszych mocarstw, trzeba chyba jakoś podszkolić, a nie wysyłać zaraz po zwerbowaniu?- zastanawia się były rektor UG. I gorzko dodaje: - Poza tym musiałem być niezły: w pojedynkę zwalczałem CIA i wyszedłem z tego z życiem.
Z punktu widzenia szpiega nie mógł lepiej trafić. Jego łącznikiem na uniwersytecie w Waszyngtonie został Clarence Mondale, brat Waltera. Walter Mondale to nikt inny, jak amerykański senator, 42 wiceprezydent Stanów Zjednoczonych za Cartera i kandydat tej partii w wyborach prezydenckich 1984 r. Clarence życzliwie przyjął polskiego wykładowcę - zaoferował mu nocleg we własnym domu i pomógł w nawiązaniu wielu interesujących kontaktów.

Niedługo po przyjeździe Ceynowy do USA, w Toronto organizowano kongres naukowy amerykanistów. W tym czasie Kanada zaostrzyła przepisy wizowe dla naszych obywateli. Skutki odczuli wybierający się na kongres polscy naukowcy.

- Dzwonię do szefowej, pytam, co robić, by dostać wizę - wspomina Ceynowa. - Słyszę, że wizę już mam. Potem spytała: kogo ty znasz? Nie zrozumiał... - Szanuję, że nie chcesz mówić - stwierdziła. - Jesteś lojalny, ale przecież Polska daleko...

Po powrocie do kraju Andrzej Ceynowa został w 1995 r. profesorem UG. Siedem lat później objął stanowisko rektora Uniwersytetu Gdańskiego.

Kiedy rozpętało się piekło

Kwiecień 2007 r. Beata Czechowska-Derkacz zawiadamia rektora, że poseł PiS Jacek Kurski zapowiada zwołanie konferencji prasowej o związkach pracowników naukowych UG ze Służbą Bezpieczeństwa.

Od miesięcy toczy się dyskusja na temat lustracji na wyższych uczelniach. Ówczesny minister szkolnictwa wyższego zameldował prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, że "uniwersytety są gotowe do lustracji", ale kolejni naukowcy deklarują, że nie podpiszą żadnych oświadczeń. Rektor UG wychyla się z pomysłem, nazwanym później "fortelem gdańskim". Mówi, że jeśli zjawi się profesor i powie, że nie chce podpisać oświadczenia, zatrudni go na stanowisku asystenta, który oświadczeń składać nie musi. Cytują go w całej Polsce, nazywają przywódcą antylustracyjnego buntu.

- Nie zastanawialiśmy się czy, ale kiedy zaczną cię sprawdzać - usłyszał kilka miesięcy później od kolegów z Lublina.

Dziennikarka "Wprost" zadzwoniła, gdy był na konferencji w Lizbonie. Spytała, czy był agentem SB. Zaprzeczył. Powiedziała, że są dokumenty w IPN. Powiedział, że to niemożliwe.

- Wracaj szybko do Polski - poradził mu obecny na konferencji wiceminister Stefan Jurga. Zdążył wrócić, by w niedzielę odebrać pierwsze telefony od dziennikarzy, którzy przeczytali w internecie, że jest agentem.
- Następnego dnia rozpętało się piekło - wspomina prof. Ceynowa. - Wozy transmisyjne pod uniwersytetem, telefony, oskarżenia. Złożyłem oświadczenie, zapowiedziałem wytoczenie procesu tygodnikowi.

Nie zrezygnował ze stanowiska, chociaż , jak mówi, był obolały inwektywami, jakie pojawiały się w sieci. Widział cierpienie żony, zdenerwowanie córki. Syn - lekarz mało mówił. Siadał obok ojca, sprawdzał puls. Bał się, że serce nie wytrzyma.

- Jest pan agentem? - pytali studenci. Odpowiadał, że nie.
Znajomi? Jeden z nich, na ministerialnym stanowisku, zastrzegł, że nie mogą ich razem zobaczyć, bo stanowisko straci. Kilka miesięcy później stwierdził, że już się mogą spotykać.
- Niech nie pieprzą - powiedział dosadnie amerykański fotograf Dennis Chamberlain, którego miał inwigilować Ceynowa.
Były też gesty, których się nie zapomina. Kilka dni po publikacji oskarżeń, do sali, w której wykładał dla studentów, wkroczyli prof. Wojciech Kubiński z żoną. Wręczyli mu bukiet kwiatów.
- To był pomysł żony, by zareagować na to, co się działo - mówi prof. Kubiński, który na początku stanu wojennego spędził rok w areszcie na Kurkowej za "nie zaprzestanie działalności związkowej". - Znamy postępowanie prof. Ceynowy z lat 80. Nigdy nie mówiono o nim źle. Pochopne wnioski łatwo wysnuć, ale trzeba mieć niezbite dowody, by oskarżać człowieka.
Inny kolega z uczelni, prof. Marek Wilczyński, twierdzi, że nikt spośród polskich amerykanistów ani przez chwilę nie wierzył w te oskarżenia. - To twardy Kaszuba - mówi o koledze. - Będzie walczył do końca. Nie ma innego wyjścia.

Przykrywka

Jedyny świadek, który mógłby opowiedzieć, jak było - porucznik Tadeusz K.- zginął w 1999 r.
- Dziwny wypadek - mówi Ceynowa. - Doświadczony myśliwy został postrzelony w okolicach Szemudu. Ponoć położył niezabezpieczoną broń na tylnym siedzeniu i kiedy ruszył samochodem, broń pod wpływem wstrząsu wypaliła.

Pozostają więc świadkowie pośredni.
Były szef wydziału II Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku w latach 1987-1990 (jego dane sąd utajnił) zeznał, że nigdy nie spotykał się z Andrzejem Ceynową i nie słyszał jego nazwiska. Dodał też, że SB w charakterze tajnego współpracownika rejestrowało też nieświadome osoby inwigilowane, a w dokumentach nie podawano, kto jest informatorem, a kto podsłuchiwanym.
Generał Henryk Jasik, były wysoki funkcjonariusz SB i szef wywiadu UOP, także stwierdził, że nic nie wskazuje, by prof. Ceynowa został zwerbowany. Na początku 1989 r., po spotkaniu szefów CIA i polskich służb, zawarto między Polakami a Amerykanami "pakt o nieagresji", więc wysłanie naukowca z Gdańska na pierwszy front walki wywiadowczej nie wydaje się realne. Poza tym takich ludzi trzeba do działań szpiegowskich przygotować, a nic nie wskazuje, by Ceynowa przeszedł specjalistyczne szkolenie szpiegowskie. Opowiadał też, że SB często dla "przykrycia" wiedzy uzyskanej podczas podsłuchów i obserwacji, wprowadzała postać TW. I co najważniejsze - brak specjalnych zakreśleń, dotyczących źródła informacji na kartkach poświęconych TW Lek, wskazuje, iż Lek był przykrywką.

- Z posiedzenia na posiedzenie sądu Ceynowa powoli pierze błoto, jakim go obrzucono - mówi mec. Nowosielski.

Lech Wałęsa tylko raz skomentował prawie cztery lata walki byłego rektora UG o dobre imię.
- Teraz wiesz, jak w takiej sytuacji czuje się człowiek - powiedział.
Na pewno nie jak Bond. Tamten James Bond.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki