Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Muzeum Narodowe w Gdańsku zaprasza na wystawę z okazji 100. urodzin Mariana Kołodzieja

Gabriela Pewińska
Gabriela Pewińska
Wystawa, którą otwieramy, jest symboliczną ekspozycją, krótkim wspomnieniem o wielkim artyście teatru, niezwykłym człowieku, przyjacielu naszego muzeum, Marianie Kołodzieju - mówi Małgorzata Abramowicz z Działu Teatralnego gdańskiego Muzeum Narodowego.

Od czego powinnyśmy zacząć?
Może od powtarzanej od lat legendy, jakoby Marian Kołodziej w czasie pobytu w obozie Auschwitz-Birkenau przyjął czyjeś nazwisko. Historia rodziny i dokumenty, do których dotarliśmy jeszcze podczas przygotowywania wystawy pośmiertnej w kościele św. Jana w 2011 roku, udowadniają, że to nieprawda.

I tak życiorys artysty to niemal filmowa opowieść.
Urodził się 6 grudnia 1921roku w Raszkowie koło Ostrowa Wielkopolskiego. To mała miejscowość, spokojna, z ratuszem na środku małego ryneczku. Przyszedł na świat w rodzinie mieszczańskiej, ojciec był piekarzem, prowadził sklepik z piekarnią. Rodzina przeniosła się do Ostrowa, gdy Marian zaczął naukę w tamtejszym gimnazjum, szkole z do dziś silnymi tradycjami w kultywowaniu polskości, placówce na bardzo wysokim poziomie. W tym to gimnazjum przyszły wielki scenograf rozpoczął swoje pierwsze próby artystyczne. W szkolnej gazetce „Promień” zamieszczał ilustracje. Opublikował tu też swoje pierwsze karykatury, ten rodzaj twórczości upodobał sobie zresztą na całe życie, choć z nią powszechnie nie jest kojarzony. Publikował karykatury kolegów, ale i nauczycieli. Kreska tych wczesnych prac przypomina już te późniejsze.

Gimnazjum to też pierwsze doświadczenia teatralne.
Działał tam teatr szkolny. Do jednego ze spektakli - bodaj coś Fredry - Kołodziej przygotował dość awangardową, jak na tamte czasy, scenografię, powstawała na oczach widzów. Na białych płótnach - w trakcie przedstawienia - rysował jej elementy. Po latach taki teatr rysowania uprawiał Franciszek Starowiejski...

Wszystko już było.
W czasie tworzenia tych dekoracji Kołodziej narysował karykatury dwójki pedagogów, między innymi nauczycielki języka francuskiego. Traf chciał, że akurat tych dwoje w ogóle nie miało poczucia humoru. Natychmiast zażądali, by wyrzucić śmiałka ze szkoły. Tu w życiorysie artysty pojawia się postać wielce ukochanego nauczyciela, polonisty Józefa Jachimka, który wystąpił wtedy w jego obronie. Trzeba też wspomnieć, że ciotka Kołodzieja była bibliotekarką. Dzięki niej chłopak miał swobodny dostęp do wszelkich książek, najbardziej upodobał sobie albumy, zwłaszcza malarstwa. Opowiadał potem, że ta pamięć obrazów pozwoliła mu uciec od scen, które prześladowały go na co dzień w obozie. Dzieła wybitnych artystów - w tym świecie znalazł schronienie.

Wśród ważnych postaci jest kolega ze szkoły.
Przyjaciel Marian Kajdasz. Zachowały się fotografie ich obu. Obaj we wrześniu 1939 roku próbowali dostać się do wojsk polskich na Zachodzie. W Krakowie zostali aresztowani, trafili do pierwszego transportu jadącego do Auschwitz. Kajdasz, numer obozowy 179, zginął w obozie. Kołodziej zmuszony do segregowania ciał przeznaczonych do spalenia w krematorium, wśród stosów zwłok rozpoznał przyjaciela. Inaczej niż nakazali oprawcy, zaniósł je do krematorium na własnych rękach. Tylko tak, w tamtych warunkach, mógł oddać mu honor, zaświadczyć o przyjaźni. Gdyby nie cykl prac „Klisze pamięci”, o Marianie Kajdaszu nikt by się nie dowiedział. Dzięki tym rysunkom i opowieściom już dojrzałego artysty ów tragicznie zmarły, niespełna dwudziestoletni chłopak żyje, jak żyje wspomnienie o nim.

Ten obóz zdarzył się w życiu Kołodzieja, między jedną a druga szkołą... Po wojnie został studentem krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych.
Chciał być malarzem. W Krakowie ciężko mu się wiodło. Profesor, w którego pracowni terminował, wymagał dość grubej faktury na płótnie, Kołodziejowi brakowało pieniędzy na jedzenie, a co dopiero na farby, w które w tamtych czasach studenci musieli zaopatrywać się sami. Z tych bardzo prozaicznych względów zmuszony był zmienić pracownię, i tak na jego drodze pojawił się Karol Frycz, reformator polskiej scenografii, mistrz wielu wybitnych scenografów, potem także Kołodzieja. Dostawał wtedy groszowe stypendium, mówiąc o tym warto wspomnieć, o Leonie Pietrzykowskim, sekretarzu Jerzego Szaniawskiego, pisarza i dramaturga, który mieszkał w Krakowie w tym czasie. Ów sekretarz też był w tym pierwszym transporcie do Auschwitz, miał numer 413. Dzięki niemu nasz biedny student ASP, odżywiający się na co dzień kaszą i kartoflami, zapraszany był na niedzielne obiady do domu autora „Dwóch teatrów”... Wystawa, którą dziś otwieramy, jest symboliczną ekspozycją, krótkim wspomnieniem o wielkim artyście teatru, niezwykłym człowieku, przyjacielu naszego muzeum, panu Marianie. Na niewielkiej przestrzeni chciałam opowiedzieć o mniej znanym okresie jego życia, tym przed Teatrem Wybrzeże, gdzie trafił w 1950 roku. Pokażemy więc zdjęcia rodzinne, szkolne, pamiątki, które dostałam od jego bliskich, także nie prezentowane jeszcze karykatury, które rysował w ASP. Z Krakowa dostaliśmy jego studenckie arkusze ocen.

Jakieś dwóje?
(śmiech) Nie miał dwój. A wracając do czasu studiów, warto wspomnieć jeszcze o innej niesamowitej historii. Razem z nim na roku był student, który nazywał się... Marian Czesław Kołodziej, w dokumentach z ASP - „Marian Kołodziej I”.

Jak potoczyły się jego losy?
Został malarzem, ale nie zrobił wielkiej kariery. Próbowałam go odnaleźć, jednak nie udało mi się. O ile Marian Czesław był od początku pełnoprawnym studentem, o tyle Marian Kołodziej zaczynał jako wolny słuchacz...

Dlaczego?
Za późno złożył dokumenty. Związane jest to z jego pełnym komplikacji powrotem do Polski. Kiedy obóz koncentracyjny w Ebensse, w którym przebywał do końca wojny, został wyzwolony przez Amerykanów pod dowództwem gen. Pattona, młody artysta rysował wyzwolicielom portrety, machnął nawet kilka Pattonowi, swoją drogą ciekawe, co się z nimi stało? Musiały spodobać się modelowi, bo wziął go pod osobistą opiekę. Chciał nawet wysłać chłopaka do brata, który w Paryżu prowadził firmę reklamową. Mógłby tam pracować i, przy okazji, studiować malarstwo. Ale Kołodziej chciał wracać do Polski, co mu też generał ułatwił. Tak oto jeep amerykański podwiózł dwudziestolatka pod samą granicę, gdzie natychmiast aresztowali go sowieccy żołnierze.Trafił do Opola, do tego samego wiezienia, w którym swego czasu przetrzymywali go Niemcy. Na szczęście wkrótce go wypuścili, ale już papierów do ASP nie zdążył złożyć w terminie. Dopiero po interwencji Józefa Cyrankiewicza, którego spotkał na krakowskich Plantach stal się pełnoprawnym studentem... Znali się z Auschwitz. Wtedy na Plantach, gdy zdruzgotany nie wiedział co ze sobą zrobić usłyszał głos: Co ty tu robisz? To był właśnie. Cyrankiewicz. Pomógł mu.

Kolejna filmowa historia. Tak jak dwóch Marianów Kołodziejów na jednym roku.
Jest karykatura autorstwa Mariana Kołodzieja, na której obaj jadą na kole, bardzo kolorowa praca. Jest coś niesamowitego, gdy zderzy się lata, które przeżył w Auschwitz z tym jak barwne, wręcz wesołe są jego prace studenckie. Zresztą mówił o tym nie raz, że chciał usunąć z pamięci lata obozowe, może dlatego wspomnienia tamtego czasu nie prześladowały go całe życie. Nawet w scenografiach teatralnych trudno znaleźć jakieś elementy koszmaru, który przeżył. Do tych wspomnień wrócił dopiero po udarze, nagle jakby lawa wylała się z jego serca. Tak powstały „Klisze pamięci”, które można oglądać dziś w Harmężach. Podczas pracy nad tymi rysunkami jakby na nowo wrócił do obozu. Mocno to przeżył.

Teatr, któremu poświęcił twórczość też był dlań formą terapii?
Na pewno. Ale zaczęłyśmy od legendy i może nią zakończmy. Są wśród wielbicieli jego talentu ludzie, którzy wciąż wierzą, że Marian Kołodziej przejął imię i nazwisko więźnia KL Auschwitz. To taka sensacyjna opowieść, taka teatralna. Powstała jeszcze za życia Kołodzieja, znał ją i nigdy nie prostował. Pewnie świetnie się bawił. Sprawę komplikuje jeszcze jeden Marian Kołodziej, krawiec, także więzień Auschwitz. Zginął i być może to jego imię i nazwisko przejął Marian Kołodziej i dzięki temu dostał się do pierwszego transportu likwidującego obóz i przeżył.

Wystawa w Pałacu Opatów, oddziale Muzeum Narodowego w Gdańsku od 16 lipca do 31 grudnia

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki