Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Muzeum II Wojny Światowej. Przyzwoici historycy i metoda na wnuczka…

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
- Kilka osób uzurpuje sobie prawa do decydowania o wystawie muzeum wzniesionego za publiczne środki - mówił w 2018 r. Aleksander Masłowski, ówczesny rzecznik MIIWŚ
- Kilka osób uzurpuje sobie prawa do decydowania o wystawie muzeum wzniesionego za publiczne środki - mówił w 2018 r. Aleksander Masłowski, ówczesny rzecznik MIIWŚ fot. Przemysław Świderski
Współczesne muzea mają w sobie coś z teatru, galerii sztuki albo fotoplastykonu. Mają edukować i jednocześnie wywoływać emocje zwiedzających. Ale przede wszystkim powinny opowiadać przeszłość zgodnie z prawdą historyczną, a ta nie zawsze idzie w parze z poprawnością polityczną, zwłaszcza tą progresywną. Przypadek gdańskiego Muzeum II Wojny Światowej jest doskonałym tego przykładem.

Spis treści

Muzeum to przedstawienie. To spektakl audiowizualny dla masowego widza. Rozrywka i nauka w jednym. Ale często też okazja dla władzy, aby przy pomocy odpowiedniej selekcji treści i artefaktów, przekazać zwiedzającym swoją wizję historii. Pokusie tej nie oparli się twórcy koncepcji Muzeum II Wojny Światowej - prof. Paweł Machcewicz, dr. Janusz Marszalec, prof. Rafał Wnuk i dr. Piotr M. Majewski, mianowani na stanowiska dyrektorskie przez Bogdana Zdrojewskiego, ministra kultury w rządzie Donalda Tuska.

W największym skrócie ich przesłanie miało polegać na pokazaniu „tragedii milionów ludzi różnych narodowości, których życie zostało zniszczone przez agresję totalitarnych dyktatorów”. Miało także nasuwać refleksję nad tym, że „ludzkość mimo hekatomby II wojny światowej, wciąż nie wyzbyła się skłonności do przemocy”.

Przesłanie to brzmi równie szlachetnie, co ogólnikowo. I być może właśnie z powodu braku precyzji prof. Machcewicz i jego ludzie kompletnie zapomnieli o „polskim punkcie widzenia”, na co już w czerwcu 2013 roku zwrócił uwagę Jarosław Kaczyński.

Historia konfliktu

Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku powołane zostało w 2008 roku przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W tym czasie był nim Bogdan Zdrojewski z Platformy Obywatelskiej. Placówka została otwarta dziewięć lat później, dokładnie 23 marca 2017 roku. Wkrótce, w wyniku połączenia MIIWŚ z Muzeum Westerplatte, dr Karol Nawrocki zastąpił dotychczasowego dyrektora. Wraz z prof. Machcewiczem odeszli pozostali twórcy pierwotnej koncepcji Muzeum.

Decyzja wicepremiera prof. dr. hab. Piotra Glińskiego o połączeniu i skoordynowaniu ekspozycji obydwu instytucji muzealnych wywołała „spontaniczny” protest polityków liberalno-lewicowej opozycji. Już 5 kwietnia przed siedzibą MIIWŚ zebrało się ok. 30 osób, w tym wicemarszałek senatu Bogdan Borusewicz.

- To muzeum nie jest własnością żadnej władzy, jest własnością narodu polskiego - mówił Borusewicz. - Nie pozwolimy, aby niszczyć naszą historię, by ją kształtować według własnego widzimisię.

- Pracowałem dla muzeum, żeby Polacy mogli oglądnąć wystawę i tak się stało. Dotrwaliśmy wspólnie do tego momentu i teraz najważniejsze, aby wystawa przetrwała w niezmienionym kształcie, żeby te tysiące zwiedzających z Polski i z zagranicy mogły ją obejrzeć i samodzielnie ocenić - wtórował mu prof. Machcewicz.

Wkrótce spór o koncepcję wystawy przerodził się w otwarty konflikt polityczny. W jednym z wywiadów dla „Gazety Wyborczej” prof. Machcewicz powiedział, że casus MIIWŚ to sprawa bezprecedensowa w historii Polski po roku 1989. Jego zdaniem stawką konfliktu „jest autonomia nauki i kultury oraz wolność nauki i debaty historycznej”. Temat podchwyciły natychmiast liberalno-lewicowe media. Odtąd sprawę Muzeum przedstawiano jako „najważniejszy spór o historię w Polsce w ostatnich latach” i „zamach na wolność nauki”.

Równolegle rozgorzała debata medialna, w której naukowcy - polscy i zagraniczni - związani z tzw. opozycją demokratyczną zaczęli lansować tezy, jakoby Prawo i Sprawiedliwość i zdominowany przez prawicę IPN, promowały „historię alternatywną” oraz „nacjonalistyczny tryumfalizm, prymitywną i symplistyczną wizję dziejów”. Część politologów mówiła otwarcie, że problem jest polityczny - że polityka historyczna prawicy „trwale uszkadza polską świadomość historyczną”, zatruwając umysły polskich uczniów, a więc przyszłych wyborców. I że IPN należy natychmiast zlikwidować.

Wreszcie 18 lipca 2017 roku przed Sądem Okręgowym w Gdańsku ruszył proces dotyczący praw autorskich do wystawy głównej Muzeum II Wojny Światowej i dóbr osobistych jej autorów. Pozew złożyli byli dyrektorzy MIIWŚ. Pozwanym został nowy dyrektor placówki dr Karol Nawrocki.

Manipulacja dziejami

Głównym zarzutem autorów pozwu były „nieuprawnione” zmiany kształtu i wydźwięku wystawy. Prof. Machcewicz w oświadczeniu wysłanym do PAP twierdził skromnie, że „wystawa Muzeum II Wojny Światowej jest dobrem ogólnonarodowym i ogólnospołecznym. Bronimy jej przed ingerencją polityczną, która prowadzi do niszczenia wystawy stworzonej w ciągu ośmiu lat pracy przez najwybitniejszych polskich i światowych historyków”.

Zdaniem nowej dyrekcji Muzeum, argumenty użyte w pozwie były „kuriozalne”.

- Kilka osób uzurpuje sobie prawa do decydowania o wystawie muzeum wzniesionego za publiczne środki. Tych kilka osób przypisuje sobie efekty pracy kilkunastoosobowego zespołu, który tak naprawdę opracował koncepcję ekspozycji - skonkludował oświadczenie ówczesny rzecznik prasowy Muzeum II Wojny Światowej Aleksander Masłowski.

Nowa dyrekcja wprowadziła do ekspozycji głównej zaledwie kilkanaście zmian, z których część była korektą błędów i manipulacji popełnionych przez jej autorów, a pozostałe - uzupełnieniem faktów pominiętych, być może nieświadomie, przez ekipę prof. Machcewicza. Co istotne, zmiany te podyktowane były nie przyczynami politycznymi, jak sugerowali poprzednicy dr. Nawrockiego, lecz zawartą w statucie Muzeum, misją opowiedzenia prawdy „o ofiarach II wojny światowej, a także jej bohaterach - często zapomnianych i zepchniętych na margines historii”.

Wystawa została uzupełniona o szereg ważnych, z punktu widzenia historycznej prawdy, elementów. Na przykład o tzw. operację antypolską NKWD, przeprowadzoną w latach 1937-1938 na rozkaz jednego z najokrutniejszych sowieckich zbrodniarzy, Ludowego Komisarza Spraw Wewnętrznych ZSRR, Nikołaja Jeżowa - w jej wyniku Rosjanie skazali 139 835 Polaków, z tego strzałem w tył głowy zabili ponad 111 tysięcy osób.

Kolejną zmianą było rozbudowanie opowieści o rotmistrzu Witoldzie Pileckim, którego bohaterska historia do tej pory eksponowana była w Muzeum w sposób nader skromny. A przecież rotmistrz Pilecki był nie tylko ojcem konspiracji w niemieckich obozach koncentracyjnych, lecz także działał przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości, w okresie międzywojennym, w czasie II wojny światowej i po jej zakończeniu, o czym prof. Machcewicz najwyraźniej zapomniał.

W Muzeum pojawił się także wątek traktujący o losach świętego Maksymiliana Marii Kolbe. Męczennik ten stał się nie tylko „symbolem złamania obozowego terroru”, ale również jednym z najdrastyczniejszych przykładów eksterminacji polskiego duchowieństwa przez Niemców. Rozbudowaniu uległ również przekaz o Cichociemnych. Skorygowano też liczbę ofiar II wojny światowej, aby pokazać procentowy stosunek liczby zabitych do całej populacji danego państwa.

Dr Karol Nawrocki zdecydował o wyeksponowaniu informacji na temat odznaczeń „Sprawiedliwi wśród Narodów Świata”. Do chwili odwołania prof. Machcewicza dane te były wręcz ukryte. Po zmianie dyrekcji informacja o tym, że najliczniejszą grupą narodową wśród ratujących Żydów przed zagładą byli Polacy, znalazła się w widocznym miejscu.

Najtrudniejsza do przełknięcia dla gdańskich polityków opozycji była korekta dotycząca przywrócenia pamięci o polskich ofiarach w Wolnym Mieście Gdańsku - do wystawy poświęconej prześladowaniom Żydów, dodane zostały elementy ilustrujące eksterminację przez Niemców pomorskiej Polonii.

Polskość solą w oku

Jak już wspomniano, 17 kwietnia br. zapadł prawomocny wyrok w procesie dotyczącym zmian wprowadzonych na wystawie głównej w Muzeum II Wojny Światowej. Sąd Apelacyjny w Warszawie oddalił w całości odwołanie byłej dyrekcji MIIWŚ. Uwzględnił natomiast w części apelację wniesioną przez Muzeum. Zdaniem sądu, działania nowej dyrekcji, w tym zmiany wprowadzone po roku 2017, co do swego charakteru, formy i treści przekazu, były i są zgodne z polskim prawem. Nie nastąpiło tutaj naruszenie praw autorskich.

Podczas konferencji prasowej, zwołanej po ogłoszeniu wyroku przez obecną dyrekcję gdańskiej placówki, jej szef, dr hab. Grzegorz Berendt przypomniał żądania powodów. Prof. Machcewicz i jego zastępcy chcieli, aby z wystawy głównej MIIWŚ zostały usunięte m.in.: portrety o. Maksymiliana Marii Kolbego, rotmistrza Witolda Pileckiego oraz zdjęcie rodziny Ulmów wraz ze stanowiskami multimedialnymi poświęconymi ich postaciom; ekspozytor poświęcony Marianowi Rejewskiemu, polskiemu kryptologowi, który w grudniu 1932 r. złamał szyfr „Enigmy”; statystyki strat osobowych wybranych państw w wartościach względnych i bezwzględnych; zdjęcie powstańców warszawskich składających przysięgę wojskową; maska pośmiertna bł. ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego (ofiary KL Dachau) wraz z ekspozytorem poświęconym kaźni duchowieństwa w obozach koncentracyjnych; spis pomordowanych Polaków w KL Dachau; polska flaga narodowa ocalona w okupowanym przez Sowietów Lwowie, a na jej miejsce przywrócona miała zostać makata przedstawiająca powitanie przez mniejszość białoruską Armii Czerwonej, wkraczającej na ziemie polskie po 17 wrześnie 1939 r.; ekspozytor poświęcony mjr. Henrykowi Dobrzańskiemu „Hubalowi”; rewolwer nagant, ilustrujący typ broni, z której w latach 1937-1938 stalinowscy kaci mordowali Polaków w Związku Sowieckim, a zamiast niego żądali przywrócenia gry planszowej pt. „Plan Pięcioletni”; rysunek Matki Boskiej i fragment pasiaka z numerem obozowym wykonanych przez więźnia KL Mauthausen.

Powodowie chcieli także usunięcia tablic: „Piętno wojny, Związek Sowiecki. Komunistyczne państwo masowego terroru” oraz „Operacja (anty)polska NKWD 1937-1938. Sowieckie ludobójstwo na Polakach”, a w sekcji poświęconej ruchowi oporu, wyrzucenia nowych fragmentów treści umieszczonych we wprowadzeniach do tematyki partyzantki sowieckiej, polskiej, francuskiej i jugosłowiańskiej. Próbowali również przywrócić pierwotną formę scenografii wystawy w części poświęconej Polskiemu Państwu Podziemnemu, w tym jej niemal niewidocznego przed rokiem 2017 fragmentu, poświęconego Irenie Sendlerowej.

Pacyfistyczna puenta

Sąd Apelacyjny w Warszawie nakazał pozwanym jedynie wstrzymanie wyświetlania animacji stworzonej przez IPN zatytułowanej „Niezwyciężeni”. Film ten zastąpił „Dyptyk”, będący - zdaniem powodów - „pacyfistyczną puentą całej wystawy”. Dzieło to ilustrowane było utworem grupy „The Animals” zatytułowanym „House Of The Rising Sun”, co w tradycyjnych brytyjskich i amerykańskich piosenkach ludowych oznacza dom publiczny, czyli po prostu burdel.

Co do animacji „Niezwyciężeni” to, zdaniem Janusza Marszalca, byłego doradcy Donalda Tuska, a jednocześnie jednego z zastępców prof. Machcewicza, była ona dziełem pełnym „infantylnych tez tak zwanej polityki historycznej. W skrócie: nikt nie był tak świetny i bohaterski, jak Polacy. Nikt inny też tak dużo nie wycierpiał, jako ofiara zdrady mocarstw. Jednak wiara w ‘Boga, Honor i Ojczyznę’ sprawiły, że Polacy odzyskali niepodległość i świecą światu przykładem. Mówiąc delikatnie, to stek uproszczeń, pod którymi nie podpisze się żaden przyzwoity historyk”.

Dziwna to opinia. Zwłaszcza w kontekście zachowań prof. dr. hab. Pawła Machcewicza, pragnącego za wszelką cenę zablokować zmiany w Muzeum II Wojny Światowej… Jego działania jako żywo przypominają bowiem metody cwaniaczków stosowane wobec seniorów, znane jako „metoda na wnuczka” - posługujący się tym wybiegiem oszust, przedstawiający się zazwyczaj jako „wnuczek”, poprzez szantaż moralny próbuje wyłudzić od ofiary np. kosztowności. W przypadku prof. Machcewicza nie doszło oczywiście do jakiegokolwiek wyłudzenia, ale o nacisku moralnym można już chyba śmiało mówić.

Podczas posiedzenia komisji parlamentarnej, poświęconej próbie „odzyskania” Muzeum, prof. Machcewicz przyprowadził do Sejmu starszą panią, sanitariuszkę z batalionu „Zośka”, walczącą w Powstaniu Warszawskim, a prywatnie przyjaciółkę nieżyjącej już mamy prof. Piotra Glińskiego. Jej zadaniem było zawstydzenie wicepremiera i zasugerowanie mu, że robi coś, co na pewno nie podobałoby się jego mamie. Na rozprawę apelacyjną były dyrektor przybył z kolei w towarzystwie własnej matki, która okazała się sędzią i byłą nauczycielką osoby prowadzącej proces.

Prof. dr hab. Paweł Machcewicz i jego ludzie na pewno w budowę gdańskiego Muzeum włożyli sporo energii. Temu nikt nie zaprzecza. Wątpliwości nie ulega jednak również fakt, że placówka ta nie jest ich własnością. Skąd zatem ten upór? Ta walka do upadłego o wątpliwe przecież z punktu widzenia historii pryncypia?

Czy pod takim szantażem moralnym podpisałby się jakikolwiek „przyzwoity historyk”? Jakikolwiek uczciwy człowiek? Jak Państwo myślicie?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki