Najważniejsza jest obserwacja, jak się nam nasz oliwski festiwal stabilizuje i jak się zmienia, utrwala miejscowo i rozprzestrzenia na świat. Wiadomo więc było, że pojawi się po raz kolejny "tańcząca fontanna": popularny pokaz nocny tryskających w rytmie muzyki Mozarta strumieni wodnych. Wiadomo więc też, że festiwal znajdzie swój finał w dostojnej katedrze oliwskiej. Można się było spodziewać, że zakochana w dzieciarni Jadwiga Możdżer przygotuje dla niej ekstraordynaryjny program.
Ale że pojawi się specjalnie dla niej teatrzyk "mozartowski" - przewidzieć nie sposób. A tak się stało: wystąpił dwukrotnie Wrocławski Teatr Lalek z przedstawieniem "Mozart listy pisze", który dzieciarnia oglądała jak przyklejona.
Jan Łukaszewski - dyrektor chóru i festiwalu - nie krył wcześniej programu. Ale to, co ujrzeliśmy - przeszło wszelkie oczekiwania. A więc najpierw - rozmach: od Beskidów po Indie, od Mongolii po Izrael, od Japonii po Ukrainę, oczywiście Unia Europejska, Polska i Gdańsk. Z Beskidów, a dokładniej z Beskidu Śląskiego pochodziła kapela góralska "Wałasi i Lasoniowie".
Kiedy słyszy się tę kapelę w naturze, zwłaszcza w naturze parku oliwskiego, ich muzyka nabiera dodatkowych barw i znaczeń. Czy grają Mozarta, czy swoje ludowe przeboje - zdaje się, że zawsze grają muzykę tęskną i wzruszającą, jak argentyńskie tango. Nawet Potok Oliwski tak się wzruszył, że omal nie wylał z brzegów. Piękny rodzynek muzyczny!
Niezły też w podobnym duchu, choć nie tak pochłaniający, był Lomagos Band z Ukrainy, grający m.in. Mozarta na jazzowo i po cygańsku, a do tego także czyste cygańskie przeboje. Trzy te nurty nie były jednakże ujednolicone, przekształcone we własne, osobne brzmienie, jak u Lasoniów.
Doskonale zaprezentowała się w katedrze w sobotnim finałowym koncercie niemiecka Neue Düsseldorfer Hofmusik pod dyrekcją Jana Łukaszewskiego, a także orkiestra Polskiej Filharmonii Bałtyckiej dwukrotnie prowadzona przez Łukasza Borowicza na wolnym powietrzu przed Pałacem Opatów.
Publiczność przewyższała w każdym przypadku liczbę przygotowanych dla niej miejsc siedzących. Nie tylko dlatego, że oprócz koncertu finałowego, pozostałe imprezy były nieodpłatne. I nie tylko dlatego, że prezentowany był Mozart typu pop, bo to nieprawda.
Był Mozart dla dzieci, Mozart dla ludu i Mozart dla wyrafinowanych uszu, choć te właśnie "uszy" wydały podczas finałowego koncertu w katedrze oliwskiej niemiły zgrzyt, o czym na wstępie wspomniałem.
Stało się tak dlatego, że przerwa pomiędzy dwoma utworami Mozarta "Nieszporami uroczystymi" i "Mszą C-dur (Koronacyjną)", wykonywanymi przez drezdeńską orkiestrę, chór Jana Łukaszewskiego i solistów, została wykorzystana do wręczania jubileuszowych odznaczeń i nagród.
Chór Schola Cantorum Gedanensis uhonorowany został odznaką Zasłużony dla Kultury Polskiej, a jego dyrektor Jan Łukaszewski medalem Gloria Artis; wielu chórzystom prezydent Adamowicz wręczył swoje nagrody. Polski Chór Kameralny zaś zaczął wręczać honorowe statuetki Przyjaciel Chóru, których było chyba tyle, ile chór ma lat. W pewnym momencie jacyś zniecierpliwieni zaczęli wreszcie skandować nazwisko Mozarta, domagając się muzyki.
Mozart przybył, z doskonałymi düsseldorfczykami, z niezmanierowanym nagrodami chórem, z cudowną wreszcie izraelską sopranistką Talią Or, która anielskim, wręcz niebiańskim "Agnus Dei" przykryła przykre zgrzyty, i który pozostanie w pamięci do następnych Mozartianów.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?