Leżenie na trawie w berlińskim Tiergarten. Zdobywamy go w końcu z naszymi dziećmi, zmęczeni turystycznie. Na "dzień dobry", jeszcze w okolicach Bramy Brandenburskiej, Hela odkrywa w krzakach rodzinę szarych królików - my odkrywamy, że i krzaki, i trawa strasznie tu szare, wypalone słońcem i ogólnym (jakże, wydawałoby się, nie niemieckim) zaniedbaniem. My też leżymy. Staszek (chyba zainspirowany wizytą w miejscowym Muzeum Techniki i czymś na kształt gdyńskiego Experymentu - ten berliński dziesięć razy większy) próbuje z patyków i pudełek zbudować nowy rodzaj dźwigni...
Relaks, śmiechy. Nasze polskie i niemieckie, amerykańskie w oddali. W tej prostej czynności zawsze chodzi o to samo. Nawet jeśli ta trawa tak rozczarowująca. Mamy przecież wspomnienie z Paryża. Wyleżany przez turystów trawnik przed Luwrem. Soczysta zieleń, miękko, przyjemnie (a Francja-elegancja)... I tam właśnie ta niespodziewana zabawa dziecięca. Małe oczko wodne, tuż obok starszy pan w liliowej koszuli, który za dwa euro wręcza dzieciom długi kij i drewniany stateczek z kolorowym żaglem. Te stateczki na wodzie popychane radośnie kijkiem cieszą dzieci, rodziców, wszystkich - wzięte jak z XIX wieku.
Kolejna taka kartka z podróży. Będą jeszcze kolejne. Bo podróże kształcą. I wpędzają przy okazji w kompleksy. Niestety.
Jednego jednak kompleksu nie mam. Trawy. Czekam na wylegiwanie się na Kamiennej Górze, na bulwarze i w parku Rady Europy. Czas wracać z wakacji do domu...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?