Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Morska obrona Wybrzeża

Kmdr Eugeniusz Koczorowski
Stawiacz min Gryf zatonął 3 września 1939 r. w porcie w Helu po ataku niemieckiego lotnictwa
Stawiacz min Gryf zatonął 3 września 1939 r. w porcie w Helu po ataku niemieckiego lotnictwa Eugeniusz Koczorowski
1 września 1939 r., równolegle z działaniami Lądowej Obrony Wybrzeża, do walki z niemieckim agresorem włączyły się okręty wchodzące w skład Morskiej Obrony Wybrzeża.

Sytuacja operacyjna, w jakiej znalazły się jednostki polskie nie wróżyła najlepiej. Okręty bazujące w Gdyni i Helu znalazły się niejako w matni, osaczone z lądu, morza i powietrza, przy czym szczególnie niebezpieczne okazało się wrogie lotnictwo. Polscy obrońcy byli słabo wyposażeni w artylerię przeciwlotniczą, a i przeszkolenie obsługi nie było najlepsze. Największy jednak mankament stanowił brak systemu powiadamiania, z czym oczywiście wiązał się też brak sprawnego dowodzenia. Taki stan rzeczy miał tragiczne konsekwencje, gdyż pozwalał niemieckiemu lotnictwu atakować polskie okręty z zaskoczenia. Dotyczyło to zresztą nie tylko okrętów, lecz również celów nabrzeżnych, punktów obrony lądowej na całym Półwyspie Helskim, wraz ze znajdującymi się na nim przystaniami i portami.

Pierwszy zmasowany atak lotnictwa niemieckiego, startującego z lotnisk Pomorza Zachodniego i Prus Wschodnich był ukierunkowany na Puck i jego lotnisko, gdzie stacjonowały samoloty Morskiego Dywizjonu Lotniczego. Zaskoczenie Polaków było zupełne. Do tego wszystkie typy maszyn niemieckich górowały nad samolotami polskimi, które były przestarzałe i nie w pełni sprawne. Te, które ocalały z pogromu rozśrodkowano i przeniesiono do brzegów przystani i Helu, ale i one podzieliły los swoich poprzedników. W ten sposób Niemcy już na początku konfliktu pozbyli się ewentualnego zagrożenia ze strony lotnictwa polskiego, które i tak zagrażało im w stopniu niewielkim.

Mając zabezpieczone niebo, Niemcy mogli skierować ataki lotnicze na polskie okręty, które mimo że osaczone stanowiły znaczne zagrożenie. Zwłaszcza gdy chodzi o nowoczesne okręty podwodne Orzeł i Sęp i - w mniejszym już stopniu - niszczyciel Wicher oraz stawiacz min Gryf.

Atak na flotę

Niemieckie kierownictwo operacyjne postawiło za główny cel zniszczenie polskich okrętów nawodnych i podwodnych, gdziekolwiek by się znajdowały. Wprawdzie okręty podwodne wyszły wcześniej do swoich sektorów dozorowania, kryjąc się pod powierzchnią wody, to jednak okręty nawodne z tego rodzaju „kamuflażu” nie mogły skorzystać. Osłonę przed atakami z powietrza stanowiły dla nich jedynie mgły nawiedzające pomorskie wybrzeże oraz mrok nocy. Wprawdzie co bardziej wartościowe okręty zdołały opuścić bazy i rozśrodkować się na redach, to jednak część mniejszych, pomocniczych jednostek, jakie pozostały w portach, stanowiła łatwy cel dla nurkujących bezkarnie niemieckich samolotów. Przykładem może być pojedynek ogniowy szkolnego okrętu artyleryjskiego Mazur, którego załoga wykazała się prawdziwym heroizmem. Mimo że trafiony bombami okręt tonął, a marynarze stali w wodzie po pas, nie zaniechano ostrzału wrogich samolotów.

Los Mazura podzielił okręt do prac podwodnych Nurek, tymczasem rozśrodkowane na Zatoce Gdańskiej: niszczyciel Wicher i trałowce Mewa, Jaskółka, Żuraw, Rybitwa, Czapla, Czajka oraz kanonierki: Komandor Piłsudski i Generał Haller utworzyły zespół, do którego dołączył Gryf, aby zgodnie z planem Rurka skierował się na redę Helu, aby stamtąd przejść do poszczególnych miejsc planowanych zagród minowych. Wobec ciągłego zagrożenia ze strony lotnictwa niemieckiego, był to plan bardzo ryzykowny. Zgromadzić okręty w zespół, to jakby wspomóc nieprzyjacielskie samoloty w obranym celu. Tak też się stało. Celem kolejnego ataku stał się Gryf, którego wprawdzie bomby nie trafiły bezpośrednio, jednak bliskie wybuchy u burt spowodowały uszkodzenia, a co gorsza także straty w ludziach. Zginęli dowódca okrętu kmdr. ppor. Stefan Kwiatkowski oraz dwóch podoficerów. Byli też ranni. Kolejny dowódca w obawie następnego nalotu rozkazał wyrzucić miny do morza i skierował Gryfa do Helu. W nalocie poważnych uszkodzeń doznał trałowiec Mewa, którego do portu przyholowała Rybitwa. Pozostałe trałowce również weszły do Helu, zaś kanonierkom nakazano dozór wzdłuż brzegów półwyspu. Niszczyciel Wicher, którego zadaniem było osłaniać przebieg operacji „Rurka” odszedł za Półwysep Helski obserwując czas jakiś z daleka okręty niemieckie blokujące Zatokę Gdańską. Na skutek braku systemu powiadamiania dowódca Wichra nie został powiadomiony o tym, że operację „Rurka” odwołano.

W zaistniałej sytuacji kadm. Unrug podjął decyzję, aby Wichra przeistoczyć w pływającą baterię. Jego artyleria, a także Gryfa, który dotarł do bazy na Helu, mogła zdecydowanie wzmocnić obronę bazy. Pomysł okazał się trafiony. Przekonały się o tym dwa niszczyciele niemieckie typu Leberecht Maass, które o poranku 3 września próbowały się zbliżyć do Helu. To właśnie działa Wichra i Gryfa odgoniły natrętów, którzy otrzymawszy trafienia skryli się za zasłoną dymną i zrejterowali. Zresztą włączenie się do tego pojedynku dział ciężkich (152 mm) baterii im. Heliodora Laskowskiego usadowionej na cyplu helskim jednoznacznie rozstrzygnęło sprawę. Podobnym rozstrzygnięciem zakończyła się „wizyta” niemieckich okrętów liniowych Schleswig-Holstein i Schleisen, które wyszły w pobliże Helu, aby zaatakować polską baterię cyplową . Tak więc nie okręty, ale lotnictwo niemieckie stanowiło największe zagrożenie dla okrętów polskiej floty. Nie trzeba było długo czekać, aby kolejne fale bombowców nurkowych Junkers pojawiły się nad portem helskim. W efekcie nalotu najpierw zatonął Wicher przewróciwszy się na burtę, a po nim Gryf trawiony pożarem zbiorników paliwa. Nalotom samolotów niemieckich nie oparły się kanonierka Generał Haller oraz trałowiec Mewa.

Dzień 3 września okazał się wyjątkowo tragiczny dla polskiej floty, która z taką determinacją włączyła się do obrony wybrzeżowej reduty.

Próbując zdobyć Półwysep Helski od strony lądu, Niemcy doznali dużych strat w sprzęcie i ludziach. To sprawiło, że stali się coraz ostrożniejsi, przesuwając stopniowo rubież ataku, aż pod Kuźnicę.

Trwający ponad miesiąc opór stał się w końcu daremny. Obrońcom Helu zaczęło brakować amunicji oraz żywności. W tej dramatycznej sytuacji kadm. Unrug podjął rozmowy odnośnie zawieszenia działań militarnych.

Los podwodniaków

Niemcy podjęli swoiste polowanie na polskie okręty podwodne z powietrza i wody przy użyciu okrętów i kutrów trałowych. Zgodnie z planem „Worek”, wraz z rozpoczęciem wojny okręty podwodne odeszły w rejony dozorowania - Sęp, Żbik i Ryś poza wody Zatoki Gdańskiej, Wilk w pobliże cypla helskiego, zaś Orzeł pozostał w Zatoce Gdańskiej. Warstwa wody na kioskiem nie zapewniała im całkowitej osłony. Musiały też wynurzać się z nocą, aby naładować akumulatory. Każda akcja polskiego okrętu podwodnego była natychmiast lokalizowana, po czym następował kontratak. Tak stało się podczas nieudanej akcji Sępa na niemiecki niszczyciel. W odpowiedzi polska jednostka została zaatakowana bombami głębinowymi doznając poważnych uszkodzeń. Również Ryś pozostawiając ślad ropy na powierzchni musiał salwować się ucieczką do portu w Helu, by naprawić uszkodzenia. Wobec fiaska wykonania operacji „Rurka”, Dowódca Floty kadm Unrug postanowił użyć do postawienia minowych zagród trzy okręty podwodne, w tym naprawionego już Rysia oraz Żbika i Wilka. Udało się im postawić zapory, a następnie podjąć zadania patrolowe. Dalsze działania okrętów już nie podlegały - jeśli tak można powiedzieć - rozkazom kierownictwa, albowiem po wyjściu na otwarte morze ich dowódcy sami podejmowali dalsze decyzje. Dowódca Wilka po wysłuchaniu swoich oficerów postanowił się przedrzeć przez gardło Cieśnin Duńskich do Wysp Brytyjskich, na co otrzymał zgodę swoich przełożonych już w drodze do cieśnin. Szczęśliwie, korzystając z ciemności nocy, udało mu się pokonać cieśniny i dotrzeć w dniu 20 września do Szkocji. Do pozostałych okrętów podwodnych wysłano radiogram, aby jeśli to możliwe zaatakować któryś z okrętów niemieckich, bądź skierować się do któregoś z portów neutralnej Szwecji. Jako pierwszy z tego przyzwolenia skorzystał Sęp, który doznawszy licznych uszkodzeń od bomb głębinowych nie miał możliwości podjęcia ryzykownej eskapady przez Cieśniny Duńskie i jego dowódca kmdr. ppor. Salomon zdecydował się wejść na szwedzkie wody terytorialne, gdzie został internowany. W jego ślady poszedł Ryś, a następnie uszkodzony Żbik. Z pięciu okrętów podwodnych wciąż zagrożenie dla okrętów niemieckich stanowił nowoczesny Orzeł, którego brawurowa ucieczka z Tallina po internowaniu budziła wciąż sensację, a zarazem dumę. Orzeł wszedł do Tallina na skutek dość kontrowersyjnego w ocenie zdarzenia, spowodowanego nagłą chorobą dowódcy kmdr. ppor. Kłoczkowskiego. Niemcy zaś tylko czekali na tego rodzaju zdarzenie losowe. Przyjazna jakoby Polsce Estonia uległa jednak presji i naciskom niemieckiej dyplomacji i zmuszona została do internowania Orła w Tallinie. Pod nieobecność Kłoczkowskiego dowódcą Orła został jego zastępca kpt. mar. Jan Grudziński. Przestraszeni Estończycy zaś chyba nadgorliwie zaczęli postępować wobec załogi Orła. Okręt pozbawiono map nawigacyjnych oraz sprzętu i pomocy nawigacyjnych. Pozbawiono go też zapasowych torped. Jednym słowem internowanie przypominało raczej areszt. Fakt ten wzburzył całą załogę Orła, która jednomyślnie postanowiła wyrwać się na wolność. W największej tajemnicy przystąpiono do realizacji tego zamierzenia. Podobnie jak w najlepszym kryminale, opracowano ze szczegółami plan ucieczki z nieprzyjaznego Tallina. Na szczęście, ciemności nocy z 17 na 18 września sprzyjały spiskowcom. Zaatakowali znienacka wartownicy estońscy nie zdążyli nawet wszcząć alarmu. Po przecięciu wiążących Orła cum, okręt odszedł z maksymalną prędkością od nabrzeża i skierował się ku wyjściu z portu. Utknął jednakże na mieliźnie, z której dość łatwo zszedł i pełną mocą maszyn wyszedł wreszcie na otwarte morze. Estońskie jednostki lądowe i morskie postawiono do pełnej gotowości, ale było już za późno. Na nic zdał się ogień artyleryjski, którym próbowano zapobiec ucieczce. Przeczekał więc Orzeł w zanurzeniu, aby po ustaniu pogoni dotrzeć do Gotlandii, gdzie pozbyto się uprowadzonych estońskich strażników. Teraz załogę czekało najważniejsze zadanie - przejście bez map i sprzętu nawigacyjnego przez Cieśniny Duńskie. Co ważne, trzeba było to zrobić skrycie, unikając niemieckich okrętów dozorujących ten akwen. Na szczęście, Polakom to się udało i Orzeł dotarł ostatecznie do szkockiego portu Rosyth.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki