Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Morderstwo w Kwidzynie: Lektura akt budzi wątpliwości? [NASZE ŚLEDZTWO]

Tomasz Słomczyński
Ruiny domu. Tuż obok doszło do zbrodni
Ruiny domu. Tuż obok doszło do zbrodni As/Archiwum
Tu nie chodzi o to, żeby dziennikarz bronił oskarżonego. Jednak trudno jest milczeć, gdy ktoś już został skazany przez wstrząśnięte zbrodnią powiatowe miasto - pisze Tomasz Słomczyński

Wysoki Sądzie, nie jestem adwokatem Huberta K., którego przed trzema tygodniami sąd skazał na 25 lat więzienia. Nie zamierzam go bronić. Nie wiem, czy on zabił Nikolę, czy nie zrobił tego. Nie jestem prawnikiem, jestem dziennikarzem. Dlatego nie interesuje mnie linia obrony przyjęta przez adwokata.

Interesuje mnie prawda. Wy, prawnicy, nazywacie ją prawdą materialną. Ja nazwę ją prawdą zwyczajną. Najzwyczajniejszą w świecie.

Wysoki Sądzie, jednak zacznę jak prawnik, ostrożnie, asekuracyjnie. Otóż: jestem przekonany, że istnieją poważne wątpliwości co do wersji wydarzeń przedstawionych przez prokuraturę w akcie oskarżenia. I dalej się będę przez chwilę tłumaczył: Piszę ten tekst, bo nikt na sali sądowej nie podnosi kwestii, które - jak mi się wydaje, mają w tej sprawie kluczowe znaczenie. Jakie to kwestie? Już odpowiadam: Wiele wskazuje na to, że może nie być narzędzia zbrodni, że zeznania świadka, które mogą być kluczowe dla sprawy, zostały pominięte, a ostatnie słowa tragicznie zmarłej Nikoli - były jakby nieusłyszane.

Wysoki Sądzie,przypomnijmy więc, co się stało w Kwidzynie nocy z 4 na 5 lipca 2011 roku. Przyjmijmy wersję prokuratury.
Jest już po ognisku. Dochodzi północ. W pobliżu Kauflandu w Kwidzynie rozmawiają Nikola i Hubert. To nie jest łatwa rozmowa - od paru dni ze sobą zrywają, dokładniej rzecz ujmując: Nikola zrywa z Hubertem. Dziewczyna żegna się ze swoimi znajomymi, którzy stoją pod kolejowym wiaduktem, Hubert ze swoimi znajomymi, którzy nieopodal siedzą na ławce.
Nikola w zasadzie się nie pożegna, tylko usprawiedliwi krótką nieobecność, która ma nastąpić - powie: "Będę za 10 minut, z zegarkiem w ręku". Chwyci torebkę i pobiegnie w stronę Huberta, który będzie czekał przy Kauflandzie.

Odchodzą. Potem Hubert zezna na sali sądowej: "Nikola zawróciła i poszła po torbę ze swoimi rzeczami. Czekałem na nią. Wróciła na miejsce i poszliśmy dalej w stronę mojego domu. Nie pamiętam, musiało dojść do jakiejś kłótni, bo rozmowa normalnie nie przebiegała. Pamiętam pierwsze uderzenie nożem z tyłu w plecy. Nie wiem, co się wydarzyło po zadaniu tego pierwszego ciosu, mam przemykające obrazy i nie jestem w stanie tego opisać. Po tym całym zdarzeniu odbiegłem kawałek w krzaki, może 20 metrów, i zadałem sobie ciosy w pozycji stojącej, wbiłem sobie nóż, to był ten sam nóż, którym zadałem ciosy Nikoli. Nie wiem, dlaczego. Byłem przerażony. Ja byłem przerażony, bo wiedziałem, że mogłem jej zrobić krzywdę. Położyłem się na ziemi, raczej padłem. Spałem. Poszedłem w to miejsce, gdzie się to wydarzyło, tam stała policja."
Z aktu oskarżenia: Działając w zamiarze bezpośredniego pozbawienia życia, dokonał zabójstwa Nikoli ze szczególnym okrucieństwem, w ten sposób, że nożem kuchennym zadał jej bardzo liczne rany kłute klatki piersiowej, brzucha i kończyn".
Sekcja zwłok Nikoli wykazała blisko 40 ran kłutych, z których dziewięć było śmiertelnych. Z dokumentacji medycznej Huberta wynika, że doznał czterech ran kłutych jamy brzusznej.

Hubert został przesłuchany przez prokuratora dwa dni po śmierci Nikoli, jeszcze w szpitalu, kiedy dochodził do siebie po samookaleczeniu. Powiedział wtedy: "Przyznaję się do sprawstwa tych obrażeń ciała... Skoro jest ten nóż, którym to robiłem, to nikt inny tego nie zrobił... Ja raczej tego nie kwestionuję".
Wysoki Sądzie, zatrzymajmy się przy nożu. Po pierwsze: dwa dni po śmierci Nikoli, kiedy Hubert jest po raz pierwszy przesłuchiwany, nie ma żadnego noża. Śledczy odnajdą coś, co nazywają "narzędziem zbrodni", dopiero 14 lub 15 sierpnia (różne daty widnieją na dokumentach zgromadzonych w aktach), więc około 40 dni po jej śmierci.
Po drugie: Hubert powiedział: "Skoro jest ten nóż...".

W aktach sprawy są dwa zdjęcia: komplet noży w drewnianym stojaku, pochodzący z domu Huberta, i pojedynczy nóż, bardzo podobny, znaleziony w miejscu zdarzenia.

Prokurator ustalił, że Hubert wziął nóż z kompletu w kuchni w swoim domu, z tym nożem poszedł na ognisko. Miał ten nóż po ognisku, kiedy szedł z Nikolą koło Kauflandu, tym nożem zadał pierwszy cios, potem nic nie pamięta, dalej zeznaje, że następnie sam sobie zadał ciosy, potem stracił przytomność. Kiedy się ocknął, o nożu nie pamiętał.
Można domniemywać, że tam, gdzie upadł na ziemię, nóż wypadł mu z ręki.
Policja zabrała z kuchni w mieszkaniu Huberta komplet noży, w którym brakowało jednego. Potem przez wiele dni nie mogła na miejscu zdarzenia odnaleźć tego jednego brakującego. A jednak nie sprowadzono na miejsce Huberta, żeby pokazał, w którym miejscu stracił przytomność. Nie przeprowadzono tzw. wizji lokalnej. Zamiast tego zamówiono (za 7380 zł) specjalistyczną firmę, która za pomocą wykrywacza metalu odnalazła nóż. Po 40 dniach od zabójstwa prokurator miał już narzędzie zbrodni.

Przekazano je biegłym do analizy - nie znaleziono na nim odcisków palców, co więcej - nie ma tam żadnych śladów biologicznych, które nadawałyby się do identyfikacji przez biegłego genetyka. Czy możliwe jest, żeby bez niczyjej pomocy zniknęły one, przecież tym nożem miało być zadanych kilkadziesiąt ran kłutych... Okazuje się że, przynajmniej teoretycznie - tak. Doświadczeni śledczy mówią, że takie rzeczy, bardzo rzadko, ale się zdarzają. Warunki atmosferyczne, miejsce, w którym leżał, to wszystko może spowodować, że ślady znikną.

Tak czy inaczej, znaleziony nóż został przez prokuratora uznany za narzędzie zbrodni, następnie trafił do akt, potem na salę sądową.

Na sali sądowej matka Huberta, kiedy sąd pokazał jej znaleziony i zabezpieczony nóż, stwierdziła:
- Nóż jest podobny do takich, które miałam, noże zabrała mi policja. Jak policja zabierała, brakowało jednego, ale tamten nóż, którego brakowało, był większy [niż ten okazany na sali sądowej - przyp. red.].
Akta mają kilka tomów, to są setki, jeśli nie tysiące stron. I jedno zdanie, napisane na jakimś kwitku, jakby mimochodem. Biegła, przyjmując do analizy znaleziony na miejscu zdarzenia nóż, opisała go w ten sposób: "Nóż o całkowitej długości 22,5 cm, z metalową rekojeścią i ostro zakończonym brzeszczotem. Na jednej ze stron brzeszczota znajduje się wizerunek ptaka oraz napis: Condor Quality".
Policjanci, którzy tuż po zabójstwie zabezpieczyli wybrakowany komplet noży, napisali na pokwitowaniu: "4 sztuki noży kuchennych ze stojakiem wykonanym z drewna z napisem: Chef Master".

W internecie można kupić zarówno noże Condor Quality, jak i Chef Master. Są do siebie łudząco podobne. Różnią się jednym szczegółem: napisem właśnie. Wszystko wskazuje na to, że są to noże różnych producentów, z różnych kompletów.
Hubert mówi, że nóż, którym zabił, wziął z domu, ze stojącego w kuchni kompletu. W domu nie było innego kompletu noży niż Chef Master. Znaleziony nóż to Condor Quality.

Jeśli prokurator przyjmuje wersję, którą podaje sam oskarżony - że wziął z domu nóż z kompletu (Chef Master), to dlaczego przyjmuje, że nóż znaleziony na miejscu (Condor Quality) to jeden i ten sam nóż?

Wysoki Sądzie,skontaktowałem się z człowiekiem, który za pomocą wykrywacza metali odnalazł nóż. Powiedział:
- Nóż znajdował się kilkanaście metrów od miejsca zdarzenia. Był wbity po rękojeść w ziemię, starannie przykryty gałęziami. Nie mam wątpliwości, że ktoś próbował go ukryć. Bez wykrywacza metalu byłby nie do odnalezienia.

Po pierwsze: Hubert nie mówi nic o ukrywaniu noża. Zeznaje: "Upadłem". "Spałem". W tym czasie policja go poszukiwała. "Obudziłem się". "Poszedłem". "Tam stała policja". Przyjmując, że nóż leżał w miejscu, w którym Hubert dokonał samookaleczenia, dochodzimy do wniosku, że leżał potem zemdlony kilkanaście metrów od miejsca zabójstwa. Jak to możliwe, że przez kilka godzin policja go tam nie odnalazła?

Po drugie: Dlaczego w aktach nie ma słowa o tym, że nóż był ukryty, co stoi w sprzeczności z zeznaniami oskarżonego? Musiałby, po zadaniu sobie czterech ciosów w brzuch, starannie ukryć nóż. W aktach sprawy nie ma o tym ani słowa. Hubert pamięta, że wbijał sobie nóż, pamięta, że zemdlał, nie pamięta natomiast, że chował nóż i miejsce przykrywał gałęziami.

Wysoki Sądzie,nie mam możliwości zadawania pytań. Gdybym mógł, zapytałbym prokuratora, czy sprawdził, w jaki sposób na miejscu zdarzenia pojawił się nóż łudząco podobny do tego, jaki zginął z kuchni w mieszkaniu Huberta? Czy to zwykły przypadek? Czy prokurator wierzy w takie przypadki?
I jeszcze nawiązałbym do słów Huberta, który powiedział: "Skoro jest ten nóż... to ja się przyznaję". Zapytałbym go teraz: "A jeśli nie ma tego noża - to też się przyznajesz?"

Wysoki Sądzie,zostawmy nóż. Przyjrzyjmy się zeznaniom świadków. Zanim to jednak nastąpi, zwróćmy raz jeszcze uwagę na słowa oskarżonego: "poszliśmy dalej w stronę mojego domu. Nie pamiętam, musiało dojść do jakiejś kłótni, bo rozmowa normalnie nie przebiegała. Pamiętam pierwsze uderzenie nożem z tyłu w plecy". Pierwszy telefon na policję informujący o krzykach Nikoli na ścieżce zadzwonił o godz. 00.20. Więc atak nastąpił około godz. 00.15.
Dzień po zabójstwie zeznaje jeden ze świadków: "W dniu wczorajszym do północy oglądałam program telewizyjny, odbiornik ustawiony mam na automatyczne wyłączanie o godz. 23.58. Po wyłączeniu się telewizora usiłowałam zasnąć, ale przeszkadzały mi odgłosy osób rozmawiających w pobliżu okna mojej sypialni, okno było otwarte, słyszałam głosy rozmowy młodej dziewczyny z inną osobą lub osobami, nie potrafię określić płci tej osoby lub osób, ani powiedzieć jakie słowa padały, bo w większości były to wybuchy śmiechu młodej dziewczyny. Rozmowa ta była dość głośna, na pewno nie sprawiała wrażenia kłótni, czy awantury, miałam wrażenie, że jest to rozmowa młodych, rozbawionych osób wracających z imprezy. Osoby te przez dłuższą chwilę - kilka minut, stały w okolicy mego balkonu, potem było słychać, że odchodzą. Przez kilka minut była cisza, potem rozległ się krzyk młodej dziewczyny. Był to głos tej samej osoby, która wcześniej wybuchała śmiechem".
Świadek ten mieszka w sąsiedztwie Huberta, na osiedlu przy ul. Sybiraków.

Po pierwsze: Według wersji prokuratury, atak nastąpił, kiedy Nikola szła ścieżką z Kauflandu, koło ruin, w stronę bloków. Jeśli tak, to nigdy nie doszła do budynku przy ul. Sybiraków, nie mogła więc stać pod pobliskim balkonem.

Po drugie: Z tego, co mówi sam Hubert, w tej akurat sytuacji nie było mowy o śmiechu, nie było rozbawienia, "musiało dojść do jakiejś kłótni, bo rozmowa normalnie nie przebiegała".

Może więc świadek jest niewiarygodny, może ma urojenia lub wprowadza w błąd organa ścigania?
Kobieta, która opowiedziała śledczym o głośnej rozmowie pod balkonem, jest prokuratorem w czynnej służbie. Tak się złożyło, że wśród świadków zdarzenia - sąsiadów, którzy słyszeli nocne hałasy, akurat znalazła się śledcza. Świadek ten więc doskonale wie, co grozi za składanie fałszywych zeznań. Doskonale wie, jaka jest waga jej zeznań w takiej sprawie jak ta - o zabójstwo.

Wysoki Sądzie,w aktach sprawy nie znalazłem informacji, z których by wynikało, żeby prokurator próbował ustalić, kto tuż przed śmiercią Nikoli stał pod balkonem pani prokurator, w miejscu oddalonym od miejsca zbrodni zaledwie o kilkadziesiąt metrów.

Wysoki Sądzie,to nie wszystko. Przypatrzmy się teraz temu, co działo się zaraz po ataku. Krzyki Nikoli: "Ratunku!" i "On chce mnie zabić!" obudziły sąsiadów. Ci wezwali policję. Po kilku minutach funkcjonariusze zjawili się na miejscu. Zapytali: "Kto ci to zrobił?". Nikola, która w tym momencie była ciężko ranna - otrzymała 40 ran kłutych, zdołała powiedzieć trzy słowa: "Hubert", "K... [wymieniła nazwisko Huberta, do wiadomości redakcji - przyp. red.]", "Staszica". Następnie straciła przytomność i już nigdy jej nie odzyskała.
W tym czasie Hubert - jeśli wierzyć temu, co sam mówi -z czterema ranami kłutymi jamy brzusznej, nieprzytomny, leżał nieopodal.

Można oczywiście zakładać, że słowa "Hubert" i "K..." były odpowiedzią na zadane przez policjantów pytanie. Wówczas nie pozostałoby nic innego, jak stwierdzić, że sama ofiara wskazała sprawcę.

Jeśli tak, to dlaczego powiedziała: "Staszica"?
Wszystko się działo na ścieżce w pobliżu bloku Huberta, przy ul. Sybiraków (kilkadziesiąt metrów). Nikola w ciągu ostatniego roku bywała tam niemal codziennie. Czy mogła pomylić nazwy ulic? Dlaczego do głowy przyszła jej ulica Staszica, z którą Hubert nigdy nie miał nic wspólnego?

Z tym pytaniem zwróciłbym się do prokuratora. Zapytałbym również: Czy ktoś ze znajomych Nikoli mieszka przy ulicy Staszica? Czy śledczy badał ten wątek? Z akt sprawy nie wynika, żeby to zrobił.

Wysoki Sądzie,tylko jedna rzecz mnie interesuje: prawda.
***
Matka Huberta pokazała powyższy tekst Hubertowi na widzeniu w areszcie śledczym. Po skończeniu widzenia zadzwoniła, żeby zrelacjonować rozmowę z synem.
- Powiedział, że nic nie pamięta. Zapytałam, czy - skoro się przyznał, jest pewny, że zabił Nikolę. Odpowiedział: "niczego nie jestem pewny".

***
Pytania dotyczące tej sprawy wysłałem do Prokuratury Rejonowej w Kwidzynie. Odpowiedzi nie otrzymałem. Jak poinformował prokurator rejonowy Piotr Jankowski, śledcza prowadząca sprawę jest na urlopie. Ma wrócić w przyszłym tygodniu, wtedy odpowie na wszystkie pytania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki