18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moje własne Westerplatte. Rozmowa z Pawłem Chochlewem, reżyserem filmu "Tajemnica Westerplatte"

Ryszarda Wojciechowska
Z Pawłem Chochlewem, scenarzystą i reżyserem filmu "Tajemnica Westerplatte", o dzieciństwie na poligonie, jak to jest być pod gradem kul i dlaczego nie ciągnie go do Gdańska - rozmawia Ryszarda Wojciechowska

Dlaczego na debiut wybrał Pan film wojenny? I to z tematem, od którego nawet wielcy twórcy trzymają się z daleka?
Odpowiadając pani półżartem - może w Polsce brakuje odważnych ludzi, z temperamentem, siłą i chęcią zrobienia czegoś dla ogółu? A mówiąc już serio - jestem synem oficera Wojska Polskiego, z pułku pancernego im. Bohaterów Westerplatte w Elblągu. Od dzieciństwa interesowałem się wojskiem. Już na trójkołowym rowerku jeździłem między czołgami. Zapach wojaków i sprzętu wojskowego mam chyba wpisany w DNA, jeśli tak można powiedzieć.

Był Pan skazany na film o Westerplatte?
Dorastając, interesowałem się historią II wojny światowej. Z wypiekami na twarzy połykałem książki, filmy i seriale opowiadające o tamtym czasie. A w PRL powstawało tego mnóstwo. Zwłaszcza seriale rozbudzały moją wyobraźnię, świetnie przygotowane batalistycznie. A jak zagrane. Nawet dziś z wielką przyjemnością patrzę na kunszt aktorski Stanisława Mikulskiego w "Stawce większej niż życie" czy na Janusza Gajosa w serialu "Czterej pancerni i pies".

I nie przeszkadza Panu, że były to seriale propagandowe?
Nie, ja po prostu podążałem za historią bohaterów. A dzisiaj, jak to powiedział świętej pamięci Janusz Morgenstern, kino nam skarlało, niestety. Pogoń za pieniądzem i wszechogarniający egoizm sprawiły, że jakość naszych produkcji jest dużo niższa.

Każdy debiut to pot, krew i łzy. A Pan miał podwójnie pod górę przy "Tajemnicy Westerplatte".
Pani mówi jak inni - debiut. OK, przyjmuję to z pokorą, bo rzeczywiście na dużym ekranie debiutuję. Ale nie jestem znikąd. Tymczasem próbuje się mnie wtłoczyć w ramy człowieczka, który wyskoczył niczym Filip z konopi. Jestem absolwentem łódzkiej Filmówki i przez wiele lat grywałem na deskach teatrów warszawskich oraz w serialach. Napisałem kilka scenariuszy, w czasach szkolnych nakręciliśmy z kolegą za własne pieniądze film "Takie życie", z którym zaproszono nas na festiwal do Los Angeles. Pracowałem też jako drugi reżyser przy serialu "Skorumpowani". Więc to nie było tak, że do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej przyszedł całkiem nieznany człowiek, mówiąc: dajcie pieniądze na film. I oni dali.

Niemniej praca przy "Tajemnicy Westerplatte" to były ciągle kłopoty z pieniędzmi, aktorami. Istna droga przez mękę.
W naszej kochanej ojczyźnie wiele wartościowych rzeczy ma swoją drogę przez mękę. Nie chcę się stawiać w roli mentora. Ale słyszę, jak łatwo można kręcić lody przy budowie autostrad. I na to jest przyzwolenie. A jak się chce zrobić coś uczciwie, od serca i dla ludzi, to nagle przeszkadzających jest wielu. Dla mnie koszmar zaczął się 26 sierpnia 2008 roku, kiedy w "Gazecie Wyborczej" napisano, że "Tajemnica Westerplatte" będzie filmem antypolskim i obrazoburczym. Minister Sławomir Nowak odsądzał mnie wówczas publicznie od czci i wiary. Przez siedem dni prowadzono zmasowany atak na mnie ze wszystkich stron. Prześcigano się w tym, kto mi mocniej przyłoży.

No, nie do końca. Filmowcy napisali list w Pana obronie i w obronie wolności sztuki.
I za to im z całego serca dziękuję. Do PISF zaczęły spływać opinie historyków, które były wsparciem dla scenariusza. Odzyskałem nadzieję, że jest jednak szansa na zrobienie tego filmu. Wtedy wiele dni spędziłem w samochodzie. Krążyłem między Mariuszem Borowiakiem - autorem książki "Westerplatte w obronie prawdy", córką kapitana Dąbrowskiego - Elżbietą Dąbrowską-Hojką, Stanisławą Górnikiewicz-Kurowską i Jackiem Żebrowskim - wieloletnim badaczem historii Westerplatte. I oni też uznali, że "Tajemnica.." powinna powstać. Jak pani wie, na Wybrzeżu są dwa, zwalczające się, obozy, dwa różne spojrzenia na obronę Westerplatte. W Polsce ten spór nie jest aż tak żywy. Ale tutaj patrzy się przez pryzmat tego, kto tak naprawdę obroną dowodził, major Sucharski czy kapitan Dąbrowski. Nawet sądzono się w tej sprawie. A ja sobie od razu założyłem, że wejdę klinem między te dwa obozy. Nie po to żeby ich na siebie napuszczać. Ale żeby ich paradoksalnie ze sobą połączyć. Bo w moim filmie ci dwaj bohaterowie są całkowicie równorzędni. Nie mówię, że ten jest be, a tamten cacy. Dla mnie obaj stworzyli mit Westerplatte, bohaterską historię, o której młodzi Polacy uczą się w szkołach do dziś.

Chciał Pan zderzyć ze sobą dwie postawy - czy warto się bić do ostatniej kropli krwi, czy nie warto.
Używając sformułowania zderzenie, miałem na myśli walkę, jaką na Westerplatte toczyły ze sobą te dwie postaci: major Henryk Sucharski i kapitan Franciszek Dąbrowski. Bo w moim filmie oni toczą walkę. Oczywiście nie skaczą sobie fizycznie do oczu, ale między nimi dochodzi do spięć i dużej różnicy zdań.

Odbrązawia Pan swoich bohaterów.
Bohater jest dla mnie wtedy bliższy, kiedy pokazuję go także jako człowieka. Postać wyzbyta ludzkich cech, takich jak strach czy wątpliwości, jest tylko postacią papierową. Dziś w kinie nie prezentuje się bohaterów pomnikowych, ze spiżu, jakich oglądaliśmy w filmie "Westerplatte" Stanisława Różewicza. Żeby widz był blisko bohatera, musi w nim widzieć także człowieka.

Wszyscy pytają o to słynne sikanie na zdjęcie wodza Rydza-Śmigłego. Taka scena była w scenariuszu. Ale w filmie Pan ją nieco zmodyfikował.
Kiedy powstawał scenariusz w 2007 roku, wymyśliłem w nim scenę zwątpienia żołnierza. Szukałem jakiegoś znaku, symbolu, który by to podkreślił. I wpadłem na pomysł, żeby nasikał na obraz Rydza-Śmigłego, który raczej się nie zapisał złotymi zgłoskami. Tak twierdzi wiele osób obeznanych z historią. Chociaż pewnie znajdą się też obrońcy wodza. Jeszcze w 2007 roku producent zasugerował, że ta jedna scena mu nie leży. I że może warto opowiedzieć to inaczej. Niekoniecznie w kontekście człowieka, który był, żył i dziś ma prawdopodobnie potomków. W dodatku ten symbol mógłby być czytelny tylko w Polsce, i to wśród tych, którzy by postać rozpoznali. Pomyślałem, że producent ma rację. I w filmie jeden z żołnierzy, grany przez Mirosława Bakę, sika na hasło propagandowe.

Ale widzę, że ta walka o film, jaką Pan stoczył, mocno w Panu siedzi. Słyszę dużo goryczy w głosie.
Proszę mi wierzyć, nie życzę nikomu takich trudnych chwil. Zaczynając pracę nad "Tajemnicą Westerplatte", nie wiedziałem jeszcze, co znaczy być pod gradem kul, może nie dosłownie, bo nikt do mnie nie strzelał, ale przeszedłem przez wiele stanów emocjonalnych, które oni tam na Westerplatte przeżywali, od strachu i wątpliwości począwszy.

Pracy na planie pewnie nie ułatwiała zmiana w trybie pilnym aktorów. Bogusława Lindę zastąpił Michał Żebrowski.
Zamiana Bogusława Lindy na Michała Żebrowskiego to jedna z lepszych rzeczy, jakie się przy realizacji "Tajemnicy Westerplatte" wydarzyły. O panu Bogusławie nie będę rozmawiał, ale o Michale, owszem. To jeden z naszych najlepszych obecnie aktorów. Ma w sobie dar, jaki mieli aktorzy minionego pokolenia, czyli potrafi zagrać rolę z najwyższej półki. A jak trzeba, to umie trochę odpuścić. Znajduje złoty środek.

Myśli Pan, że uda mu się przesłonić obraz majora Sucharskiego zagranego przez Zygmunta Hübnera w filmie "Westerplatte"?
Jestem o tym przekonany. Film Różewicza jest cenny dla fanatyków i miłośników filmu polskiego. Ale już dla nastolatków jest to takie kino, jakim dla mojego pokolenia było kino przedwojenne. Chociaż uważam "Westerplatte" za bardzo dobry film i doceniam pracę, jaką przy nim włożono, to wiem, że "Tajemnica Westerplatte" mówi językiem najbardziej współczesnym, jakim się posługuje dzisiejsze kino wojenne. Jest bardzo szybki montaż, są latające kule, efekty specjalne, stylistyka, która jest bliska temu pokoleniu, wychowanemu na grach komputerowych. To ich język. A z drugiej strony, mamy bardzo zajmującą psychologiczną historię, jaka się rozgrywa między majorem a kapitanem. I ona jest dla wszystkich tych, którzy od filmu oczekują czegoś więcej niż tylko świszczących kul, strzelających pancerników i latających samolotów.

Ten film wpisuje się w obecne czasy. Bo o słowo patriotyzm toczy się kolejne boje.
On się bardzo wpisuje. Gdyby mnie pani zapytała o to, co jest tą tytułową tajemnicą Westerplatte...

A co nią jest?
Dla mnie tajemnicą Westerplatte jest to, co można zobaczyć w oczach majora Sucharskiego w ostatnim ujęciu filmu. Co major chce nam dzisiaj powiedzieć - to jest dla mnie ta wielka tajemnica.

Niektórzy mieli nadzieję na premierę w Gdańsku.
Na miejsce premiery wybrano Warszawę, Centrum Złote Tarasy. Ale ja nie wiem, czy mógłbym przyjechać do Gdańska. Czy ten zakaz przyjazdu, jaki miałem, został już zniesiony. Przecież pani pamięta, że w 2008 roku gdańscy radni głosowali za tym, żeby Chochlewa i ekipy filmowej nie wpuścić do miasta.

Ale już na początku rozmowy ustaliliśmy, że jest Pan człowiekiem odważnym.
Jednak nie pcham się tam, gdzie mnie nie chcą, jeśli oczywiście nie muszę. Ale to znowu było półżartem. A poważnie mówiąc, dystrybutor wybrał Warszawę.

Polityków zaproszono?
Nie wiem. Politycy to nie jest mój krąg znajomych. Słyszałem, że ten czy tamten chciał przyjść. Ale dystrybutor wykazał się zdrowym rozsądkiem i nie rzucał się w zapraszanie polityków. Bo dzisiaj słowo polityk brzmi trochę tak jak przekleństwo.

Rozmawiała Ryszarda Wojciechowska
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki