Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Mój Stary" na festiwalu w Gdyni. Krystyna Łubieńska wspomina film Nasfetera i podróż do USA

Gabriela Pewińska
Krystyna Łubieńska
Krystyna Łubieńska Archiwum DB
Plan filmowy obrazu Janusza Nasfetera "Mój stary" z 1962 roku i filmową podróż do Ameryki wspomina Krystyna Łubieńska.

Kto Panią wymyślił do tego filmu?
Nie tak dawno moja przyjaciółka, aktorka Zosia Czerwińska, przypomniała mi, że to sam reżyser Janusz Nasfeter powiedział, że wyglądam tam jak Michéle Morgan! Napisał mi to na karteczce! Szukam tej kartki od rana. No, jak kamień w wodę!

Michéle Morgan, gwiazda francuskiego kina lat 30. i 50., zniewalająca piękność, próbowała robić karierę w Hollywood. Pani, z filmem "Mój stary", też pojechała do Ameryki...
Ale do Hollywood nie wstąpiłam. Jakoś mi nie było po drodze. (śmiech) Choć namawiał mnie na filmową karierę w stylu amerykańskim jeden aktor polskiego pochodzenia. "Musisz tam pojechać!" - zachęcał. "Jestem za mała na Hollywood" - odparłam, mając na myśli "za wysokie progi". A on mi na to: "Ależ nie przejmuj się, one tam wszystkie są twojego wzrostu".

"Mój stary" to obraz Janusza Nasfetera z 1962 roku. Przypomni go w środę gdyński festiwal filmowy w ramach pokazów specjalnych pod hasłem "Klasycy mniej znani". Będzie Pani gościem tego pokazu.
Co najważniejsze dla mnie w tej filmowej historii to fakt, że mego męża grał Adolf Dymsza i że była to jego pierwsza dramatyczna rola...

Filmowa, w każdym razie pierwszoplanowa, bodaj ostatnia. Miał 62 lata. Jeszcze w 1967 roku zagrał starego klauna w radzieckim filmie "Arena".
Grany przez Dymszę bohater zostawia mnie, czyli młodziutką, ciężarną żonę i wyjeżdża za granicę. Po latach wraca, stając się obiektem rozczarowania swego kilkuletniego syna. Nasfeter angażując mnie do tego filmu, kręcił nosem: "Ona chyba jednak jest za młoda do tej roli". No, ale jakoś tę moją młodość przełknął, a potem nawet trzasnął komplement, porównując mnie do Michéle Morgan. Gdzie ja mam u licha tę kartkę? Gdy robiliśmy tamten film, byłam przede wszystkim aktorką Teatru Wybrzeże, a mówimy o czasie, gdzie w teatrach grało się trzydzieści razy w miesiącu. Zdjęcia kręcono w Gdyni, ale głównie w Toruniu. Z planu filmowego z Torunia latałam do Gdańska helikopterem. Żeby zdążyć na spektakl.

Pani filmowy mąż Adolf Dymsza...
Był dla mnie, młodej aktorki, szalenie serdeczny. Otwarty, prostolinijny, żaden tam aktorski filozof. Poza tym on nie grał, on po prostu był. Wzruszała mnie jego postać. To była osobowość. Niestety słabo słyszał. Ukrywał to idealnie. Reżyser dziwił się, że lekceważy jego polecenia: "A co mi tu pan będzie mówił" - prychał Dymsza na reżyserskie uwagi. - "Sam wiem lepiej, jak mam to grać". I zawsze miał rację.

O kreacji w "Moim starym" mówił: "Zdawałem sobie sprawę, że rola w tym filmie będzie bardzo niewdzięczna. Dorośli bohaterowie filmu są bowiem widziani oczami dzieci. Dotyczy to zwłaszcza postaci Starego, którego oglądamy przez pryzmat rozczarowania, jakie wywołała jego osoba. Wydawało mi się, że potrzebna tu będzie postać charakterystyczna, w pewnym sensie groteskowa, nie mająca jednak nic wspólnego z komizmem. Możliwości gry były zresztą w tym filmie minimalne. Stwarzało to tym większe trudności, że postać Starego jest zupełnym przeciwieństwem mojej osobowości. Prywatnie jestem bliższy moim bohaterom komediowym" - pisze Roman Dziewoński w książce "Dodek Dymsza".
I może dlatego film nie zrobił furory w Polsce, bo wszyscy chcieli Dymszę, który nas zawsze bawił.

Synka Pani, Pawełka, zagrał Tadzio Wiśniewski.
Tak mi smutno, że mając 20 lat, chłopak ów popełnił samobójstwo. Dopytywałam ludzi, dlaczego?! Z jakiej przyczyny?! Dociekałam, co się stało. Ale nikt nie potrafił mi na to odpowiedzieć. Niezwykle utalentowane dziecko. Była między nami na planie ogromna zażyłość.

Jednym z bohaterów jest też pies, czarny pudel.
Mój filmowy mąż, były zapaśnik cyrkowy, wraca z Francji, by założyć w Polsce szkołę dla psów. I ten nasz Pawełek strasznie wstydzi się takiego ojca. Szkolni koledzy mu dokuczają. Powrót mego filmowego męża do Polski kręciliśmy na nabrzeżu w Gdyni. No, że też ja nie mogę znaleźć tej kartki od Nasfetera... W mojej szafie znalazłam natomiast sukienkę, w której objechałam USA podczas podróży promującej film.

Premiery, polska i światowa, odbyły się tego samego dnia, 5 września 1962 roku.
Amer-Pol Enterprises Film Corporation kupiło ów obraz, a mnie wybrano na jego ambasadorkę. Zjechałam z dziełem Nasfetera 26 stanów, wyobraża pani sobie?! Moja amerykańska przygoda trwała rok. Luksusowe hotele, limuzyny, drogie restauracje, sen, który się spełnił. Oczywiście nie zarabiałam na tym ambasadorowaniu, otrzymywałam jedynie małe diety.

Rozpisywały się na Pani temat amerykańskie gazety. Na pierwszej stronie pani zdjęcie, a obok - mniejsze Jacka Lemmona.
A tak reklamowano obraz "Mój stary" amerykańskiej publiczności: "Jest to najnowszy film polski z niezapomnianym komikiem Adolfem Dymszą oraz młodą gwiazdą sceny i ekranu polskiego Krystyną Łubieńską w rolach głównych. To melodramat przedstawiający życie zapomnianej żony i syna, pozostawionych w Polsce przez emigranta, który po latach powraca na łono rodziny".

Napisali tu też, że przed projekcją wystąpi Pani w wesołym skeczu...
Pewnie żeby przyciągnąć publiczność. (śmiech) Byłam gościem amerykańskiej Polonii w Bayonne w stanie New Jersey. Witano mnie tam jako wielką polską aktorkę szekspirowską. Otwierałam też wystawę "Skarby kultury polskiej" w Chicago. Mer miasta powiedział: "Będziemy musieli czekać pewnie jeszcze sto lat, zanim przy tych stolikach usiądą tak wielkie nazwiska Ameryki". A wśród tych wielkich nazwisk aktorka z Polski.

Tu nagłówek na pierwszej stronie: "Krystyna Łubieńska przyjeżdża do Chicago!"
Noszono mnie na rękach, wręczano klucze do miast. Wszyscy we frakach, w szumiących krynolinach, etolach, a ja w króciutkiej czarno-złotej sukience... Pokażę ją na gdyńskim festiwalu filmowym. Nie włożę jej, tylko ją przyniosę.

Mimo że figurę ma Pani tę samą, co 52 lata temu?
A dlaczego miałaby być inna, skoro ja jadam tylko twaróg. (śmiech)

Właśnie.
Pamiętam, że podczas tamtych spotkań z dziennikarzami amerykańskimi powiedziałam, że lubię miód. Po jednym z seansów podchodzi do mnie starszy pan i wręcza ogromny słój. "Bo pani lubi miód..." - wyszeptał wpatrzony. Ten film dla Polonii był szczególnie ważny, w artykułach podkreślano, że: " ... ukazuje trudne życie emigranta wracającego do kraju. Już tylko ostatnie trzy dni w kinie Grand". Ostatnie trzy dni, da pani wiarę! Publiczność rzeczywiście waliła drzwiami i oknami. Po projekcji podpisywałam zdjęcia. Kolejki ludzi, którzy chcieli uzyskać mój autograf, nie miały końca! To był niezwykły czas mojego życia. Bajka! Na tych spotkaniach z publicznością opowiadałam o Polsce. Byłam tak zwaną dumną Polką. Nikt się takiej postawy nie spodziewał. W tych wywiadach dla prasy opowiadałam przeróżne rzeczy... Podczas podróży do Polski jeden z prasowych wycinków schowałam pod piętą, w bucie. Bałam się, z ktoś to znajdzie.

A co tam Pani naopowiadała?
Że Amerykanie są podobni do Rosjan. Czułam, że mogą być z tego kłopoty.

W Polsce nie spodziewano się, że Pani wróci.
Z Florydy musiałam uciekać, bo zakochał się we mnie pewien milioner, a co ja bym poczęła z amerykańskim milionerem! Poza tym w Polsce czekała na mnie mama. I scena.

"Mój stary", mimo że w Ameryce zrobił furorę, w polskiej historii kina jakoś specjalnie się nie zapisał.
Dziwne, bo przecież wymowa tego filmu była, by tak rzec, po linii politycznej. Facet wraca ze "zgniłego Zachodu", gdzie mu się nie udało. Ledwo przyjechałam do Polski, natychmiast wezwali mnie do "białego domu". Sekretarz od kultury miał pretensje za wywiady dla "Voice of America", które wyemitowała później Wolna Europa. Powiedziałam mu tylko: To, że ja się dla "Voice of America" wypowiadałam, to nic, ale że pan słucha Wolnej Europy, to się dziwię.

Tak jak wtedy była Pani jedyną ambasadorką tego filmu po Ameryce, tak i teraz będzie w Gdyni.
Zostałam jedyna z całej mojej filmowej rodziny. Nie ma już na tym świecie ani reżysera, ani Adolfa Dymszy, nie ma Tadzia. Zadzwoniła do mnie organizatorka gdyńskiego pokazu, młoda panienka, dla której, jak sobie pewnie obliczyła, muszę być stara jak wieża Mariacka. Mówi: "Operator tego filmu, pan Jerzy Wójcik, czy będzie mógł przyjść, nie wiadomo jeszcze... A pani? Pani będzie mogła?". Bardzo mnie to ubawiło. Dymsza też by się uśmiał!

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki