Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Młodzi Polacy i Niemcy sprzątali Forsterówkę - czy można mówić o pojednaniu?

Dorota Abramowicz
G. Mehring
Młodzież z Polski i Niemiec porządkuje teren wokół dawnej willi hitlerowskiego zbrodniarza. Dobrze się dogadują, choć trudno mówić o pojednaniu, bo ich historia wcale nie dzieli ani w ogóle nie interesuje - pisze Dorota Abramowicz.

Przed 70 laty ich rówieśnikom wręczano broń i stawiano po przeciwnych stronach frontu. Dziś młodzi ludzie ze Słupska i z Bremy chwycili grabie, łopaty i narzędzia budowlane, by wspólnie posprzątać siedzibę Alberta Forstera na Wyspie Sobieszewskiej. Po dwóch tygodniach ze wzruszeniem mówili o zawiązanych przyjaźniach, nawet uczuciach. O sporcie i o muzyce. I ani słowa o ciążącej nad Forsterówką historii.
Upalne, lipcowe południe. Na ulicach Wyspy Sobieszewskiej pusto - kto może, pędzi na plażę. Kto nie może - kryje się przez słońcem w domu. Tylko w Orlu wre praca. Trzydzieścioro młodych ludzi porządkuje teren wokół dawnego domu wczasowego FWP Mewa. Wywożą gruz, opukują cegły, ktoś kosi trawę. Dziewczęta przygotowują kanapki. Język niemiecki miesza się z polskim, ktoś próbuje mówić po angielsku, padają słowa rosyjskie i tureckie. Istna wieża Babel.

- Raczej Wyspa Świętego Franciszka - poprawia z uśmiechem franciszkanin, ojciec Roman Zioła, dyrektor Domu Pojednania i Spotkań im. św. Maksymiliana Kolbego w Gdańsku. Od 18 lat dom prowadzi w Gdańsku międzynarodową wymianę młodzieży (z Rosji, Ukrainy, Białorusi, Niemiec, Francji i innych państw) oraz wolontariat europejski. Przed miesiącem zakon dostał - odpłatnie - od miasta w użytkowanie trzyhektarową działkę przy ul. Lazurowej. A na działce dawny zespół rezydencji zbrodniczego gauleitera NSDAP Alberta Forstera - człowieka, który był odpowiedzialny za wymordowanie tysięcy Polaków z Pomorza w czasie II wojny światowej. W modrzewiowym domku myśliwskim i byłych koszarach, a także powojennych budynkach postawionych dla potrzeb Funduszu Wczasów Pracowniczych rozpocznie się teraz praca na rzecz przełamywania narodowościowych stereotypów i pojednania między narodami.
- Dużo zła się tutaj działo - tłumaczy o. Zioła. - Chcemy ten niedobry czas symbolicznie zamknąć.

Wojna, czyli film z Iraku

21-letni Thomas z widocznymi sznytami na piersiach odstawia taczkę i ciężko siada na schodach dawnego domu wczasowego. Zaraz będzie przerwa na posiłek. Pytam, czy wcześniej wiedział coś o właścicielu rezydencji na wyspie.

- Wojna? - wzrusza ramionami. - Nie interesuje mnie to. Moja rodzina też o wojnie nie rozmawia. Oczywiście mówią o tym w szkole, ale człowiek nie zawsze chce słuchać. Ten temat już trochę wszystkich męczy... Nam też zrobiono przed przyjazdem do Gdańska pogadankę.
Pogadanka odbyła się w siedzibie niemieckiej organizacji pozarządowej Wabeq, organizującej dla młodzieży odpowiedniki naszych kursów kształcenia ustawicznego.

- Trafiają do nas zagubieni młodzi ludzie, z problemami rodzinnymi, dysfunkcjami społecznymi - nie ukrywa Maik Scheidweiler, pedagog socjalny i opiekun grupy niemieckiej. - Realizujemy z nimi program IDA, co oznacza integrację przez pracę. Kiedy zaproponowaliśmy im przyjazd latem do Polski, początkowo zareagowali bez entuzjazmu. Pytali - po co? Zorganizowaliśmy więc trzy spotkania przygotowawcze. Na pierwszym wytłumaczyliśmy, gdzie jadą i jakie jest tło historyczne. Na drugim powiedzieliśmy, jakie prace będą wykonywać. Trzecie służyło zbudowaniu integracji w grupie.
We wtorek, 6 lipca przyjechali do Gdańska. 12 młodych mężczyzn, cztery dziewczyny. Czekało na nich czternastu Polaków (w tym tylko dwie dziewczyny) - uczniów Zespołu Szkół Budowlanych i Ogólnokształcących w Słupsku. Natychmiast podzielono ich na mieszane czteroosobowe grupy - po dwie osoby ze Słupska i dwie z Bremy.
- Do mojej i Kacpra trafili Thomas i Sebastian - odkłada narzędzia Artur. Artur skończył drugą klasę słupskiego technikum. - Równo pracujemy, choć oni mają lepsze narzędzia - mówi. - Ale gdy trzeba coś pokombinować, to my jesteśmy górą. Niech pani napisze, że ogólnie to nieźli ludzie.
Artur wiedzę o Albercie Forsterze zgłębiał, tak jak Thomas, dopiero przed wyjazdem do Gdańska.
- Tak naprawdę dwa tygodnie temu dowiedziałem się, kim był ten Niemiec - mówi. - Potem poczytałem sobie w internecie. Wojna to dla mnie odległa historia. Rodzice to już pokolenie powojenne, dziadkowie, którzy mogliby coś poopowiadać, nie żyją.
Wacław, kolega Artura ze szkoły, dodaje, że owszem, lubi oglądać filmy batalistyczne. Najchętniej amerykańskie, o tych bardziej współczesnych wojnach, w Iraku i w Afganistanie.

Od Kazachstanu do Ghany i Turcji

Sebastian służy za nieformalnego tłumacza polsko-niemieckiego. Miał 16 lat, gdy rodzice wyjechali z Wałbrzycha do Bremy.

- Za pracą - wyjaśnia. - Niemcem się nie czuję, w Polsce zostawiłem przyjaciół, rodzinę... Myślę, że kiedyś wrócę tu na stałe. Ale o daty historyczne proszę mnie nie pytać. W ogóle mnie to nie interesuje.
Sebastian w czasie rozmowy co chwilę popatruje na Anię ze Słupska. Widać, że dziewczyna wpadła mu w oko.
Drugi Artur ma 21 lat i mieszka w Bremie. Lepiej zna historię od Sebastiana i Tho-masa. Okrągłymi zdaniami opowiada o niemieckiej winie i potrzebie pojednania.
- Czy w twoim domu mówiło się o rodzinnych losach w czasie wojny? - przerywam Arturowi.
Szeroko się uśmiecha.

- Wie pani, tak właściwie przyjechałem do Niemiec przed 18 laty - wyjaśnia. - Tata jest Rosjaninem, mama - Niemką. Urodziłem się w Kazachstanie. Z mojego punktu widzenia trudno identyfikować się z jakąkolwiek ze stron tamtej wojny.
Z Kazachstanu pochodzą także rodzice urodzonej w Niemczech Erny. Erna od czasu do czasu przechodzi na język rosyjski. Twierdzi, że trochę łatwiej wtedy spytać, gdzie można kupić kartę telefoniczną i jak dojść do sklepu.

Ciemnoskóra Daina (mama Niemka, tata z Ghany) woli rozmawiać o tym, jak uczy się na krawcową. O muzyce, jakiej słucha, wrażeniach z Gdańska i o tolerancji. Tłumaczy, że w Bremie to nie jest problemem, ale w niektórych miastach dawnych Niemiec Wschodnich - owszem.
- Za to w Polsce jest OK - mówi krótko. - Pierwszy raz tu jestem, ale podoba mi się.
Krążę wśród młodych ludzi, próbując namówić ich na rozmowę o przeszłości tego miejsca. Czuję się, jakbym wyrywała ich do tablicy. Rozkładanie rąk, przepraszające uśmiechy. Poddaję się, gdy podchodzi do mnie smagły, ciemnowłosy Gokhan.

- Nie wyciągnie pani ode mnie nic o rozliczeniach wojennych - wyjaśnia. - Jestem Turkiem. Tak samo jak trójka moich kolegów i tamta koleżanka w chuście.
Koleżanka w chuście w ogóle nie chciała rozmawiać z dziennikarzem.
Łamanie barier

- Proszę się nie dziwić - tłumaczy ojciec Roman. - Trzeba ich zrozumieć, że nie chcą zanurzać się w przeszłości, dyskutować o tym, co było. Oni patrzą w przyszłość.
Minęło 13 dni pracy ekipy słupsko-bremeńskiej na Wyspie Sobieszewskiej. Wspólnych wycieczek, imprez, rozmów. W tym czasie młodzi ludzie posprzątali nie tylko teren wokół Forsterówki. Przy okazji pogrzebali ideę, w imię której właściciel rezydencji decydował o życiu i śmierci tysięcy Polaków.
- Z dnia na dzień dogadywali się coraz lepiej - mówi Jakub Garsta z Domu Pojednania i Spotkań, germanista i tłumacz grupy. - Niemcy chwytali polskie słowa, Polacy - niemieckie. Do tego dochodził angielski i rosyjski. Z ogromną łatwością łamano bariery językowe, kulturowe, narodowościowe. Zawiązywały się przyjaźnie, mamy też pierwszą parę.
W czasie ostatniego spotkania przed wyjazdem przeprowadzono wśród 30 uczestników obozu ankietę. Zadano im jedno pytanie - czy chcą tu w przyszłym roku wrócić. Wszyscy odpowiedzieli - "tak".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki