Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mł. insp. Janusz Staniszewski z KWP Gdańsk: tam, gdzie stoją fotoradary, jest mniej wypadków ROZMOWA

rozm. Szymon Zięba
Mł. insp. Janusz Staniszewski, naczelnik Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku
Mł. insp. Janusz Staniszewski, naczelnik Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku Adam Warżawa/Archiwum
Z mł. insp. Januszem Staniszewskim, naczelnikiem Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, rozmawia Szymon Zięba

Liczba fotoradarów na polskich drogach przyprawia kierowców o ból głowy. Większość z nich uważa, że to państwowe i gminne sposoby na podreperowanie budżetu. Sądzi Pan, że fotoradar na drodze to konieczność?
To chyba pytanie retoryczne. Oczywiście, że fotoradary są potrzebne, przekonujemy się o tym niemal codziennie. My - jako policjanci i również jako kierowcy.

W jaki sposób?
W ciągu ostatnich lat, od kiedy na pomorskich drogach pojawiły się fotoradary, odnotowaliśmy znaczny spadek wypadków drogowych i kolizji. Do poprawy statystyk doszło zwłaszcza w miejscach, w których urządzenia zostały umieszczone. W niektórych sytuacjach dochodziło do przypadków, że pytano nas: "Po co tu stoi fotoradar, przecież ta droga jest bezpieczna?". Tylko że to bezpieczeństwo wynika właśnie z tego, że został tam ustawiony fotoradar.

A co z zarzutami kierowców, że fotoradarów jest zbyt dużo, że to pułapki czyhające na to, żeby zrobić zdjęcie osobie, która dała się trochę ponieść na drodze?
W odpowiedzi na pierwszą część pana pytania mogę zapytać retorycznie: Dlaczego tak dużo jest kontroli trzeźwości kierowców? Przecież tu chodzi o nasze bezpieczeństwo. Co do drugiej części - główne zadanie fotoradarów, nie polega na liczbie wykonywanych przez nich zdjęć, tylko na uspokojeniu ruchu na drogach. Dzięki nim kierowcy dostosowują prędkość do tej oczekiwanej przez prawodawcę. A efektem tego - jak to już podkreślałem - jest poprawa bezpieczeństwa na ulicach.

Wciąż jednak pozostaje kwestia fotoradarowej skarbonki. Kierowcy narzekają, że gminy i państwo zarabiają na drobnych wykroczeniach.
Nie mogę się z tym zgodzić. Prawdą jest to, że w miejscu, w którym pojawił się nowy fotoradar, na początku liczba rejestrowanych wykroczeń jest bardzo duża. Liczne zdjęcia i kary pieniężne faktycznie generują pewien wpływ finansów do budżetów gmin czy budżetu państwa, jednak wraz z upływem czasu dochodowość fotoradaru znacznie spada, a bezpieczeństwo na drogach przez ten cały czas rośnie.

Twierdzi Pan, że z upływem czasu fotoradar wykonuje mniej zdjęć. Jak to wygląda w liczbach?
Według statystyk, częstotliwość rejestrowania wykroczeń przez "stary" fotoradar w porównaniu do "nowego", spada nawet o 80 proc. Dlatego teorię, jakoby państwo miało najpierw zarabiać na mandatach, a dopiero, gdzieś dalej dbać o bezpieczeństwo na drogach, śmiało można włożyć między bajki.
Zmotoryzowana część społeczeństwa twierdzi inaczej - według nich fotoradary specjalnie ustawiane są w takich miejscach, żeby przyłapać kierowcę.
O to, żeby ustawić fotoradar wnioskować może każdy. Jednak nie można tego uzasadnić własnym widzimisię. Swoją prośbę trzeba uargumentować, np. liczbą wypadków drogowych, do których doszło w tym miejscu w określonym czasie. Należy jednak zaznaczyć, że nie tylko w takich miejscach ustawiane są fotoradary. Często mieszkańcy osiedli, okolic ruchliwych ulic, którymi np. dzieci codziennie chodzą do szkoły, proszą o umieszczenie urządzenia, mimo że nie odnotowaliśmy tam zwiększonej liczby wypadków. Jednak ci ludzie czują się wtedy bezpieczniej, mają pewność, że ich dziecko spokojnie, bez obaw o pędzące samochody, może iść na lekcje. Fotoradary to pewien rodzaj nadzoru drogowego. W końcu nie da się wszędzie ustawić patroli policji. Z tego wynika też pewna niekonsekwencja - z jednej strony ludzie chcą, żeby na drogach było bezpieczniej, z drugiej - narzekają na fotoradary.

Skoro fotoradary na drogach to same zalety - skąd ten strach przed nimi?
Wydaje mi się, że dzieje się tak, dlatego że kiedyś sens fotoradarów został nieco wypaczony. Negatywne opinie w społeczeństwie na ten temat pojawiły się w związku z urządzeniami ukrywanymi w śmietnikach, za krzakami. Takie pospolite ruszenie straży gminnych i miejskich, przekładanie bezpieczeństwa na uzyskanie środków finansowych, do dziś rzuca złe światło na kwestie fotoradarów.

Tym razem kierowcy nie mają się czego obawiać?

Obecnie obowiązujące przepisy w znacznym stopniu ucywilizowały ustawianie fotoradarów. Kwestia umieszczenia stacjonarnego fotoradaru opiniowana jest przez Główny Inspektorat Transportu Drogowego. Miejsca, w których pojawiają się mobilne urządzenia, wyznaczane są po opinii wydanej przez policję. Nie ma mowy o dowolności czy zaskakiwaniu kierowców. Poza tym przecież można znaleźć ogólnodostępną mapę z umieszczeniem fotoradarów. O zapowiedzi kontroli każdy zmotoryzowany informowany jest za pomocą znaków drogowych.

Czyli zmotoryzowani powinni spać spokojnie.

Oczywiście. Jest taka ciekawa akcja na Facebooku "Niech fotoradar zdechnie z głodu". Jeżeli kierowcy będą jeździć zgodnie z przepisami, nie muszą się obawiać mandatów.

Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki