Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Misja ratownika: Pamiętaj, że możesz uratować komuś życie. „Każdy świadomy człowiek powinien być przygotowany w udzielaniu pierwszej pomocy”

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
– Warto pomyśleć, gdy będziemy chcieli odwrócić wzrok od nieprzytomnego człowieka, leżącego na ulicy, że być może kiedyś pomocy będzie wymagało nasze dziecko, brat, babcia lub dziadek. Każdy świadomy człowiek, czujący się częścią społeczeństwa, powinien być przygotowany w udzielaniu pierwszej pomocy – mówi Adam Walikowski, policjant ratownik, Naczelnik Służby Ratowniczej Poszukiwawczego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Gdyni. W tym roku ta jedyna w Polsce jednostka tego typu obchodzi swoje XX-lecie.
– Warto pomyśleć, gdy będziemy chcieli odwrócić wzrok od nieprzytomnego człowieka, leżącego na ulicy, że być może kiedyś pomocy będzie wymagało nasze dziecko, brat, babcia lub dziadek. Każdy świadomy człowiek, czujący się częścią społeczeństwa, powinien być przygotowany w udzielaniu pierwszej pomocy – mówi Adam Walikowski, policjant ratownik, Naczelnik Służby Ratowniczej Poszukiwawczego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Gdyni. W tym roku ta jedyna w Polsce jednostka tego typu obchodzi swoje XX-lecie. Archiwum POPR
Warto pomyśleć, gdy będziemy chcieli odwrócić wzrok od nieprzytomnego człowieka leżącego na ulicy, że być może kiedyś pomocy będzie wymagało nasze dziecko, brat, babcia lub dziadek. Każdy świadomy człowiek, czujący się częścią społeczeństwa, powinien być przygotowany w udzielaniu pierwszej pomocy – mówi Adam Walikowski, policjant ratownik, Naczelnik Służby Ratowniczej Poszukiwawczego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Gdyni. W tym roku ta jedyna w Polsce jednostka tego typu obchodzi swoje XX-lecie.
  • Adam Walikowski, policjant ratownik, Naczelnik Służby Ratowniczej Poszukiwawczego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Gdyni, mówi, dlaczego każdy powinein być przygotowany do udzielania pierwszej pomocy.
  • „Część osób uważa, że nie może udzielić pomocy potrzebującemu bo, nie ma na to czasu, bo spieszy się do pracy, do domu, na spotkanie. Dlatego wolą udawać, że nie widzą kogoś, kto potrzebuje pomocy. Nie zatrzymują się”.
  • Kursy pierwszej pomocy to wyższa świadomość niesienia pomocy.
  • Na czym polega misja ratownika?
  • „W tym roku odnotowaliśmy bardzo dużo prób samobójczych u dzieci do 18. roku życia – w województwie pomorskim od stycznia do maja około 120. W porównaniu do roku 2020, gdy było ich 30, oznacza to wzrost o prawie 400 proc.
  • Gdyński POPR obchodzi w tym roku XX-lecie działalności. To jedyna taką grupa w kraju

***

Jest pan w stanie oszacować liczbę poszkodowanych, którym pomagał pan na ulicy? Nie tylko jako policjant, ratownik, ale i „w cywilu”...

Było ich wielu. Dokładnej liczby nie znam, chyba nigdy nie liczyłem swoich interwencji. Pomocy udzielałem ludziom w czasie codziennej służby w policji, w czasie akcji Poszukiwawczego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, w czasie różnego rodzaju zabezpieczeń medycznych. Także w czasie, gdy miałem wolne, bo wyznaję zasadę, że bez munduru też jestem na służbie.

Wielu przechodniów nawet nie spojrzy na człowieka, który leży na ulicy, po którym widać, że ma kłopoty ze zdrowiem. Mam takie doświadczenia…

Bardzo często się to, niestety, zdarza. Myślę, że ludzie boją się udzielać pierwszej pomocy – obawiają się, że spotka ich odpowiedzialność, jeśli coś poszłoby nie tak. A źródłem tego strachu jest po prostu brak umiejętności. I jeszcze jedna ważna rzecz – wszyscy jesteśmy też w dzisiejszych czasach obarczeni trudami życia w pośpiechu.

Część osób uważa, że nie może udzielić pomocy potrzebującemu bo, nie ma na to czasu, bo spieszy się do pracy, do domu, na spotkanie. Dlatego wolą udawać, że nie widzą kogoś, kto potrzebuje pomocy. Nie zatrzymują się. Zgodzę się, że wiązałoby się to z poświęceniem swojego czasu, pół godziny, godziny, może dłużej. Dość niski jednak koszt, gdyby udało się dzięki temu uratować komuś zdrowie lub życie.

Odwracamy wzrok, bo brakuje społecznej solidarności, wrażliwości, empatii?

Tak, niestety. Pamiętam nawet takie hasło sprzed lat, że „jak ktoś leży na ulicy, to pewnie jest pijany”. Ono już dawno nie powinno obowiązywać.

A fakt, że się komuś pomogło na ulicy byłby mocnym uzasadnieniem spóźnienia w pracy…

Sądzę, że każdy szef byłby dumny, że ma takiego pracownika.

Na kursach pierwszej pomocy uczą, że czasem wystarczy kogoś okryć kurtką, spróbować nawiązać z nim kontakt, sprawdzić, czy oddycha i zadzwonić pod 112… To nie są poważne działania...

Całe mnóstwo zgłoszeń, które trafiają na policję, pochodzi od osób, które przy osobie leżącej na ulicy się nie zatrzymały, nie podeszły, nie zaczekały na przyjazd służb. Są też zgłoszenia niepełne. Mieliśmy np. informację o człowieku leżącym pod przystankiem ZKM w Gdyni przy ulicy Władysława IV. Tyle, że tam jest z piętnaście takich przystanków! Patrol musiał najpierw poszkodowanego zlokalizować, przejechać całą ulicę, sprawdzić każdy przystanek, a w ratownictwie liczy się czas. Nie tak to powinno wyglądać.

Przy poszkodowanym na ulicy trzeba się zatrzymać, sprawdzić jego stan, zawołać pomoc, zostać przy nim do przyjazdu ratowników. Ze służbami należy być też w kontakcie, w razie potrzeby doprecyzować lokalizację zdarzenia.

Wiadomo jednak, że osoby, które udzielą pomocy, np. w czasie wypadku drogowego, mogą być wzywane do złożenia zeznań przed sądem. To nic przyjemnego.

O tym m.in. mówiłem, mając na myśli odpowiedzialność. Ludzie boją się „ciągania” po sądach. A tymczasem rola świadka procesowego jest bardzo ważna. To też jest forma pomocy. Zapewniam, że gdybyśmy byli na miejscu poszkodowanego w takim wypadku, to chcielibyśmy, żeby jak najwięcej osób zeznawało, by wyjaśniły okoliczności zdarzenia.

Załóżmy, że ktoś przechodzi przez przejście dla pieszych, na zielonym świetle, prawidłowo. Zostaje potrącony przez samochód, traci przytomność, nawet nie wie, co się wydarzyło. Czy będąc na jego miejscu, chcielibyśmy, by wszyscy nagle się odwrócili? Taki człowiek zostaje sam. Jaką nieprzyjemnością, w porównaniu do tej sytuacji, są zeznania przed sądem w roli świadka? Żadną. Wbrew pozorom to nic strasznego.

Wydaje mi się, że każdy, kto przeszedł solidnie kurs pierwszej pomocy, będzie miał wyższą świadomość niesienia pomocy...

Jestem zdania, że każdy świadomy człowiek, czujący się częścią społeczeństwa, powinien znać zasady pierwszej pomocy. Mało tego, powinien takie umiejętności posiadać i je regularnie ćwiczyć. Nie wiemy, kiedy będziemy musieli tę wiedzę i umiejętności wykorzystać. Być może okoliczności będą wymagały, byśmy pomogli osobie nieznajomej, ale może zdarzyć się, że pomocy będziemy musieli udzielać swojemu: dziecku, babci, dziadkowi, mamie, tacie, bratu. Warto o tym pomyśleć, gdy następnym razem będziemy chcieli odwrócić wzrok od człowieka leżącego na ulicy.

Z drugiej strony, może się też rzeczywiście okazać, że jeden czterogodzinny kurs pierwszej pomocy, który przeszliśmy kilka lat temu, nie wystarczy. Mówimy tu o ważnej rzeczy – kwestii edukowania społeczeństwa. To rzeczywiście jest istotne, choćby w przypadku zeznań świadków przed sądami. Sądzę, że wystarczyłoby trochę wiedzy, a stres przed wezwaniem do sądu przestałby być istotnym czynnikiem, który blokowałby niesienie pomocy.

Natomiast aktywność w zdobywaniu umiejętności i wiedzy na temat pierwszej pomocy ma ogromne znaczenie. Sam kurs jest wstępem, ma zaciekawić, zainteresować ratownictwem. A im więcej ćwiczymy poszczególne procedury ratownicze, tym jesteśmy bardziej pewni siebie.

I łatwiej jest opanować stres w czasie akcji ratunkowej.

Tak. Bo to jest zawsze sytuacja stresowa, wypadek, ranny leżący na ulicy… Trening pierwszej pomocy to jest wyrobienie tzw. pamięci mięśniowej. Często powtarzany, sprawi, że nie zapomnimy w czasie akcji procedur, że je pomylimy. Nie będę się zastanawiał, widząc rannego, czy najpierw trzeba zrobić wdechy, potem ucisk, czy podnieść nogi poszkodowanego itp. Pamięć mięśniowa podpowie, co robić po kolei.

Umówmy się jednak, że nie każdy w taki sposób będzie chciał się zajmować ratownictwem. A nam brakuje często choćby takiej bazowej wiedzy...

Pierwsza pomoc jest bardzo intuicyjna – gdy jest zimno, trzeba człowieka okryć, gdy leci krew, zatamować krwawienie, gdy jest złamanie, unieruchomić kończynę. Ludzie o tym wiedzą, zapewniam, choć często nie zdają sobie z tego sprawy.

Na kursach, które prowadzimy w Poszukiwawczym Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym, uczymy wykorzystania wszystkich dostępnych pod ręką środków pierwszej pomocy, przy tej wiedzy, którą każdy z nas ma chyba od urodzenia. Weźmy złamanie ręki – każdy wie, że trzeba ją usztywnić. A my pokazujemy, jak to zrobić, np. za pomocą chusty trójkątnej lub innych metod.

Na czym polega misja ratownika? Skąd się bierze chęć niesienia pomocy, nawet u laików? To musi chyba być wrodzone...

Wydaje mi się, że bierze się z empatii, współczucia, wrażliwości. To jest źródło. Ale zaraz za tym idą poczucie obowiązku, profesjonalizm, kondycja fizyczna, gotowość do ciężkiego wysiłku, bo poszukiwania oznaczają przeważnie wiele kilometrów w nogach. Do tego dyspozycyjność.

Jak już wspominałem, ratownictwo wymaga czasu, poświęcenia – to są godziny treningu metod pierwszej pomocy, obsługi sprzętu.

Poszukiwawcze Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe skupia ochotników. Ludzi z pasją, którzy poświęcają swój wolny czas, by ratować życie, by nieść pomoc, by trenować i stawać się jak najlepszymi w tej służbie. To swego rodzaju spełnienie.

Co czuje ratownik, gdy uda się poszkodowanemu przywrócić puls, gdy ten otworzy oczy, odzyska przytomność, gdy uda się znaleźć osobę zaginioną?

To jest największa nagroda. Ludzie z POPR nie otrzymują za swoją działalność wynagrodzenia – to wolontariat, służba – ochotnicza. Natomiast gdy ktoś przyjdzie po szczęśliwie zakończonej akcji, podziękuje, powie: „dobrze, że przyjechaliście w nocy, że pomogliście odnaleźć moją babcię”…, to jest to bardzo wysoka wypłata, która jest w stanie zaspokoić naszą potrzebę niesienia pomocy.

Bywają zapewne jednak i nieudane akcje.

W ubiegłym roku prowadziliśmy 51 akcji poszukiwawczo-ratowniczych. Bardzo często zaginionych nie udaje się znaleźć od razu, w trakcie bezpośrednich działań, co oznacza wiele godzin wysiłku fizycznego. Ratownik musi nie tylko umieć posługiwać się środkami opatrunkowymi i sprzętem, być sprawny fizycznie, ale także musi być sprawny psychicznie. I, podobnie jak w przypadku technik pierwszej pomocy, pomagają szkolenia. Współpracujemy z psychologami z zespołu wsparcia Nie ma nie z Gdańska, którzy uczą ratowników, jak radzić sobie w sytuacjach kryzysowych, np. gdy znajdujemy zwłoki osoby zaginionej. Nie jest to codzienność dla osób cywilnych, zdarza się, że pierwszy raz mają styczność z ciałem martwego człowieka dopiero w trakcie naszych działań. Przygotowujemy ich na to. Odnalezienie zwłok zaginionej osoby jest zdecydowanie przykrym doświadczeniem. Ale nie jest porażką. Zawsze idziemy po żywego człowieka, oczywiście, ale jeśli odnajdziemy ciało, to rodzina może się ze swoim bliskim pożegnać, przeżyć żałobę.

Często bierzemy udział w akcjach, np. rok po zaginięciu, gdy trzeba sprawdzić kolejny obszar, w którym ta osoba mogła być. Rodzina prosi nas: znajdzie go, a najgorsza informacja, o tym, że nie żyje, będzie lepsza od niepewności. Słyszymy to niemal cały czas. A są rodziny, które żyją całe lata z brakiem wiedzy o losie swoich bliskich. Niewyobrażalne jest napięcie w oczekiwaniu na telefon...

Którą z akcji poszukiwawczo-ratowniczych szczególnie pan pamięta?

Każdą zakończoną sukcesem, ale szczególne były poszukiwania mężczyzny, który zaginął w Rumi kilka lat temu. To była jesień. Ten człowiek wracał do domu leśną ścieżką, późnym wieczorem, gdy spłoszyło go stado dzików. Zszedł ze ścieżki, potknął się i spadł ze stromej skarpy, do dość głębokiej jamy. Odniósł obrażenia – złamał nogę, uszkodził kręgosłup, nie mógł się ruszyć. Leżał tam dobę. Tego mężczyznę udało się odnaleźć. Jednak wydostać musieliśmy go przy zastosowaniu technik linowych, przy pomocy specjalistycznych noszy – teren był trudny, skarpa stroma, padał deszcz, było ślisko. Ewakuowaliśmy go i przekazaliśmy ratownikom medycznym. To była akcja wymagająca pod względem kondycyjnym, ale mogliśmy też pokazać nasze umiejętności i przygotowanie. Najważniejsze, że finał był pozytywny.

Jak wiele jest zaginięć?

Przede wszystkim martwić się należy tym, że statystyka zaginięć rośnie. Wydaje nam się, że wynika to z pandemii. Sytuacja wielu polskich rodzin jest niepewna, napięta – bardzo wiele osób straciło pracę, wciąż zmieniają się przepisy. Młodzież nie może „przepracować” swoich problemów w szkole, z powodu lockdownów spotykać się ze znajomymi. Jest depresyjnie.

W tym roku odnotowaliśmy bardzo dużo prób samobójczych u dzieci do 18. roku życia – w województwie pomorskim od stycznia do maja około 120. W porównaniu do roku 2020, gdy było ich 30, oznacza to wzrost o prawie 400 proc. Wielokrotnie byliśmy wzywani do prób samobójczych dzieci. Część z nich była, niestety, skuteczna.

Kto tworzy gdyński POPR?

Jesteśmy ochotnikami – w sumie 60 kobiet i mężczyzn. Są wśród nas żołnierze, strażacy, policjanci, ale także wiele osób, których praca zawodowa nie jest związana z mundurem. Dzięki POPR mogą ubrać nasz czerwony mundur, posmakować ratowniczego życia. Jego trudów, ale też i satysfakcji z akcji zakończonej sukcesem – czyli odnalezienia osoby zaginionej, całej i zdrowej.

Gdyński POPR obchodzi w tym roku XX-lecie działalności. To jedyna taką grupa w kraju…

Rzeczywiście POPR w Polsce jest jeden. Ten nasz, w Gdyni. Jest kilka grup poszukiwawczych działających przy Państwowej Straży Pożarnej i Ochotniczych Strażach Pożarnych, m.in. zaprzyjaźniona SGPR OSP Gdańsk, oraz stowarzyszenia o podobnym profilu działalności do naszego, ale zlokalizowane głównie w południowej części kraju. Są to doskonale wyszkoleni, pełni poświęcenia ludzie, natomiast wciąż jest ich, w skali kraju, za mało.

POPR powstał, by uzupełnić lukę w działaniach poszukiwawczych. Policja, straż pożarna nie zawsze mają siły i środki, które mogą skierować do poszukiwań zaginionych osób, choćby do przeczesania kilku hektarów lasu. Wtedy wkraczamy my. Dysponujemy odpowiednim sprzętem: wskaźnikami gps ustalającymi pozycję ratowników, stałą łącznością radiową, plecako-apteczkami. Do ewakuacji rannych mamy quada z przyczepką transportową, sprzęt linowo-wspinaczkowy. Nasi ratownicy są odpowiednio umundurowani, mają stosowne obuwie i kondycję do pokonania 20 km lasem, pieszo.

Od dwóch dekad POPR trzyma wysoki poziom, nikt tu do niczego nikogo nie zmusza. Jesteśmy ludźmi z pasją i doświadczeniem. Zapowiada się, że będziemy funkcjonować jeszcze długo.

Zabiegi resuscytacyjne trzeba rozpocząć natychmiast, ponieważ już po około 4-5 minutach dochodzi do nieodwracalnych zmian w mózgu   KLIKNIJ W STRZAŁKĘ I ZOBACZ KOLEJNE KROKI

Pierwsza pomoc w czasie pandemii. Jak postępować, by uratowa...

Masz informacje? Redakcja Dziennika Bałtyckiego czeka na #SYGNAŁ

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Te produkty powodują cukrzycę u Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki