Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mirosław Wądołowski: Beata Sawicka błagała, żebym się spotkał z Tomkiem [REPORTAŻ]

Dorota Abramowicz, Piotr Niemkiewicz
Mirosław Wądołowski
Mirosław Wądołowski Piotr Niemkiewicz
Zatrzymany po prowokacji CBA, wraz z Beatą Sawicką, burmistrz Helu Mirosław Wądołowski, po ostatecznym oczyszczeniu z zarzutów opowiada, co przeszedł w ciągu ostatnich sześciu lat.

Dzień po decyzji Sądu Najwyższego, utrzymującego w mocy wyrok uniewinniający, burmistrz Helu trafił do szpitala. Kroplówka, nakaz leżenia.
- Kiedy zeszło ze mnie wszystko, zastrajkowało zdrowie - mówi Mirosław Wądołowski. - To pewnie reakcja na długotrwały stres.

Stres pojawił się jesienią 2007 roku. Programy informacyjne na okrągło pokazywały film przedstawiający szpakowatego mężczyznę z zamazaną twarzą, wsadzanego przez agentów CBA do samochodu na gdyńskim skwerze Kościuszki. Na zbliżeniu widać wysypujące się paczki stuzłotówek. W tle głos funkcjonariusza biura Marka Frątczaka, mówiącego o teczce "wypchanej banknotami", znalezionej przy Mirosławie W.

Przeczytaj więcej artykułów o burmistrzu Helu, Mirosławie Wądołowskim i "aferze gruntowej"

Burmistrz stanowił zaledwie tło dla Beaty Sawickiej, wtedy parlamentarzystki PO. Na filmie CBA posłanka, siedząc w pokoju hotelowym, paliła nerwowo papierosa i słuchała zarzutów przyjęcia łapówki. Potem, przed kamerami, płakała na sejmowym korytarzu. Temat "ustawionego przetargu w Helu" zdominował ówczesną kampanię wyborczą, a szef CBA Mariusz Kamiński mówił, że teraz Polacy powinni wiedzieć, na kogo mają głosować.

- Sześć i pół roku od momentu zatrzymania przez Centralne Biuro Antykorupcyjne Sąd Najwyższy uznał, że Mirosław Wądołowski został bezpodstawnie wmanewrowany w akcję CBA - twierdzi mec. Jacek Potulski.
Wmanewrowany to dobre słowo. Mieszczą się w nim i polityka, i interesy służb, i brak ostrożności w poczynaniach samorządowca, który nie zachował należytej czujności w kontaktach z polecanymi przez posłankę Sawicką "biznesmenami".
Dlatego trzeba opowiedzieć tę historię, by stała się lekcją dla innych.

Kuszenie burmistrza

- Nie znałem Beaty Sawickiej - mówi dziś Mirosław Wądołowski. - Przed tamtą akcją spotkałem ją tylko dwa razy.
Wybierany na burmistrza od 1998 roku Mirosław Wądołowski zna innych polityków. Prezydencki ośrodek w Helu to dobre sąsiedztwo. Można się było przejść po ulicach miasteczka z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, pokazać w towarzystwie kolejnych pierwszych dam, ministrów, uścisnąć rękę ludziom, od których zależały losy Polski i świata...

Wśród takich znajomych jest Marek Biernacki, były wicemarszałek pomorski, poseł PO, a dziś minister sprawiedliwości.
- Od niego Sawicka dostała mój numer telefonu - mówi Wądołowski. - Nie mam do niego pretensji. Naciskany przez posłankę, działał w dobrej wierze.

Latem 2007 roku burmistrz słyszy od Beaty Sawickiej, że firma Avantis chce wybudować w Helu nowoczesne SPA, jedne z dwóch w Europie. Zatrudnić 150 osób, co pozwoli na całkowite zlikwidowanie bezrobocia w miasteczku.
Na spotkanie do Urzędu Miasta przyjeżdża silna ekipa. Amerykanin, przedstawiający się jako Lou DeFranco, to naprawdę agent FBI. Jest też tłumaczka Krystyna, w gabinecie burmistrza rozsiadają się "biznesmeni" Tomasz i Marek. Pytają o działkę przy ul. Leśnej. Wądołowski odpowiada, że miasto może ją sprzedać tylko na drodze przetargu.

- A może chce pan zarządzać tym SPA? - dopytują. Odpowiada, że chętnie, ale na emeryturze. Do emerytury zostało mu jednak kilka kadencji i apetyt na władzę, więc może za 20 lat...
- Żartowałem - mówi dzisiaj.
Stąd pierwsza lekcja - nigdy nie należy żartować.
Amerykanin na pożegnanie dostaje cenny album, wydany przez miasto wspólnie z prezydentem Kwaśniewskim. To ostatnie spotkanie z DeFranco, który zwątpił w powodzenie prowokacji.

23 sierpnia 2006 roku dzwoni agent Marek, naciska na rozmowę. Wądołowski nie ma czasu, ale po kolejnym telefonie ulega. Spotykają się w Kuźnicy. Agent Marek straszy - jeśli Avantis nie dostanie bez przetargu działki, prezes Lou wybuduje SPA w Chorwacji. - To niech buduje - odpowiada Wądołowski. I dopytuje, dlaczego tak zależy im na tej działce bez przetargu. Nie chcą innej?

Kiedy pół roku później, już po zwolnieniu z aresztu, przeglądał materiały sprawy i zapisy podsłuchów, nie znalazł stenogramu z tamtej rozmowy. Zapisy są zresztą z lekka dziurawe. Zamiast odpowiedzi burmistrza, często pojawiają się adnotacje "śpiew ptaków", "szum wody".

Stąd druga lekcja - trzeba zawsze rozmawiać w obecności świadków.
Wtedy, w Kuźnicy, burmistrz dostaje, w zamian za album, prezent od prezesa Lou. To markowy zegarek z wygrawerowaną nazwą firmy. - Potraktowałem to jako gadżet reklamowy - mówi Wądołowski, prywatnie - kolekcjoner zegarków.
Stąd trzecia lekcja - trzeba uważać na gadżety.

Burmistrz miał, mimo wszystko, dużo szczęścia. Trzy lata po zatrzymaniu go nad taśmami CBA pochylił się wyjątkowo pracowity sędzia sprawozdawca warszawskiego Sądu Okręgowego Hubert Gąsior. I znalazł to, na co nie trafił prokurator Rafał Maćkowiak, twórca aktu oskarżenia, który twierdził, że przesłuchał wszystkie taśmy. Agent Marek, po rozmowie w Kuźnicy, nie wyłączył aparatury nagrywającej. Dzięki temu zarejestrowano jego telefon do szefa i słowa: "K...a, to nic nie da! On nie chce wziąć pieniędzy".

24 sierpnia, w Helu, zastępca burmistrza, Jarosław Pałkowski, poproszony przez Wądołowskiego, kolejny raz tłumaczy agentowi, że działki bez przetargu nie dostanie. Ta rozmowa nie została zarejestrowana.
- Było jeszcze jedno odnalezione przez sędziego nagranie - twierdzi mec. Potulski. - Niestety, ze względu na objęcie tajemnicą państwową nie można go zacytować.

Nagrania ze sprawy to temat na odrębne opowiadanie. Raczej obyczajowe. Posłanka chwali się przed "biznesmenami" swoimi możliwościami i znajomościami. Sprawia wrażenie osoby, która jest w stanie sprzedać im pół Helu. Obiecuje, że za kierowanie SPA burmistrz ustawi przetarg. Rozmowy toczą się przeważnie przy alkoholu, który rozwiązuje języki. Agenci też nie są trzeźwi, słychać, że Tomaszowi alkohol szkodzi na żołądek.
Na jednym z nagrań padają słowa Sawickiej: "Macie go ścisnąć za gardło, nie ma prawa się ruszyć. Musi nam coś dać".

Akcja pod Różą Wiatrów

Jesień 2007 roku. Sawicka błaga o kolejne spotkanie. Wądołowski nie ma czasu - 1 października do Helu przyjeżdża Zbigniew Brzeziński, doradca prezydenta Cartera, plan spotkań jest bardzo napięty. Burmistrz znajduje dla posłanki 10 minut. Sawicka pokazuje kartkę z punktami do załatwienia. - Bzdury - punkt po punkcie pokazuje burmistrz. - To sprzeczne z ustawą, to niemożliwe, tu konieczny jest przetarg.

Wtedy Beata Sawicka... klęka przed Wądołowskim. Błaga, by ostatni raz spotkał się z biznesmenami i wszystko im powtórzył. Bo jej nie uwierzą.

Dlaczego się zgodził? Może zrobiło mu się żal kobiety, która sprawiała wrażenie mocno zainteresowanej jednym z "biznesmenów"? Może nie chciał się narażać znajomej Marka Biernackiego? Może...
- I tak musiałem tego dnia jechać do banku w Gdyni - mówi burmistrz. - Sprzedałem auto, więc pożyczyłem samochód od sekretarza, Marka Dykty. Obiecałem na 10 minut wpaść do Róży Wiatrów...
Pamięta każdą minutę tego popołudnia.

Agenci wraz z posłanką spóźniają się. Wądołowski dzwoni do żony, by wstawiła kurczaka na obiad. Jest głodny i coraz bardziej zły. W końcu przyjeżdżają, ciągną na piętro kompletnie pustego lokalu. Nie zgadza się. Zamawiają wódkę dla Tomka, whisky dla Marka i piwo dla Sawickiej. Wądołowski bierze kawę.
- Spytałem, zdziwiony, kto będzie prowadził. Nie ma problemu - odparli. Wyciągnąłem więc kartki Sawickiej i powtórzyłem, że nie rozumiem pytań. Że to bzdury.

Po chwili Sawicka odbiera telefon, mówi, że jedzie do Jarka Wałęsy. Za nią wychodzi Tomasz. Burmistrz dopija kawę, kończy papierosa. Agent Marek zagaduje go, pyta o rodzinę. Wądołowski jest zmęczony. Żegna się, wychodzi na korytarz.
- Mam coś dla pana - agent Marek dogania go i podaje teczkę.
Teczka jak teczka. Konferencyjna, przypominająca skórzaną, z logo. Na pierwszy rzut oka - na papiery reklamowe.
- Nie - macha ręką burmistrz. Jednak Marek jest uparty. Z determinacją wciska teczkę Wądołowskiemu. Ten w końcu bierze ją ("czułem, że się nie odczepi"), otwiera samochód, wrzuca na siedzenie.

Nagle auto otacza 15 uzbrojonych mężczyzn.
- Jest pan zatrzymany - jeden pokazuje legitymację CBA. Dlaczego? Nikt nie udziela odpowiedzi.
Przez kolejne 40 minut zdezorientowany Wądołowski czeka w zaparkowanym w pobliżu aucie. Kiedy pojawia się ekipa z kamerami, doprowadzają go pod samochód sekretarza Dykty. Każą patrzeć na siedzenie. Ktoś otwiera teczkę, wysypują się pieniądze. Zbliżenie na twarz. Stąd lekcja czwarta - zawsze trzeba wcześniej zaglądać do teczek z dokumentami.

Więzienny blues

Wądołowski czuje się jak Józef K., bohater dzieła Franza Kafki. Nie rozumie, co się wokół dzieje, choć wie, że dzieje się źle.
Jest późny wieczór. Sześć aut CBA na sygnale pędzi z Gdyni do Helu. Inne samochody zjeżdżają na pobocza, kierowcy patrzą ze zdziwieniem. Przed wjazdem do miasta prosi agentów, by wyłączyli "gwizdki", bo ludzi pobudzą. Część ekipy przeszukuje urząd, druga część mieszkanie burmistrza. Nie znajdują dokumentów świadczących o ustawieniu przetargu.
W domu żona pyta, czy może dać Mirosławowi kurczaka. Nie zgadzają się. Zmienia marynarkę od garnituru na bluzę, zostaje w spodniach. To błąd, bo te niedługo przetrą się na więziennych "meblach". Dostaje na drogę kosmetyczkę z pastą, szczoteczka, mydłem.

Kosmetyczka ginie na trasie do Poznania. Jadą nocą w trzy samochody, co jakiś czas każą mu się przesiadać. Pilnują go młodzi ludzie, którzy chwalą się bronią i używanymi w akcjach samochodami.
- To może irracjonalne, ale bałem się, że mnie zastrzelą - wspomina burmistrz.
W czasie jazdy w radiu słyszy o zatrzymaniu Beaty Sawickiej. Agenci szybko wyłączają radio.

Trafia do celi. Łóżko, materac, koc. Cały dzień nic się nie dzieje. Klawisz ma dobre serce - trzy razy wyprowadza go do toalety i pozwala zapalić papierosa.
Drugi dzień. W celi pojawia się młody człowiek. Mówi, że jest tu przez pomyłkę, dużo pyta. Wądołowski prosi, by zawiadomił żonę. Facet wychodzi, do żony nie dzwoni.

Trzeci dzień - rozprawa. W metalowej klatce czeka na posiedzenie sądu. Zapada decyzja o trzymiesięcznym areszcie.
Przesłuchanie w prokuraturze. Prokuratora Maćkowiaka interesuje jedno nazwisko: Marek Biernacki.
- Jak jesteście blisko? - pyta.
- Znam go jak samorządowiec samorządowca - odpowiada Wądołowski.
Prokurator nie wierzy: - Znacie się bliżej, przecież był pan na jego ślubie.
Jakim ślubie? Wądołowski wie, że Biernacki jest od dawna żonaty, ale nie spotykali się na gruncie prywatnym. Okazuje się, że śledczy błędnie przypisali politykowi SMS wysłany na telefon burmistrza. Informacja o ślubie dotyczyła innej osoby.

Burmistrz wraca do 15-osobowej celi. W porze nadawania wiadomości współwięźniowie podkręcają głośność telewizorów.
- Słuchaj, Mirek, o tobie będą mówić! - wołają. Każdy dziennik zaczyna się od informacji na temat posłanki Sawickiej i "skorumpowanego" burmistrza.

Jednak ci "spod celi" nie są tacy źli. Pieniądze wysłane przez żonę nie dochodzą i kiedy kończą się papierosy i papier toaletowy, kupują mu wszystko w kantynie.

Pierwsze spotkanie z żoną i córką. Szyba z pleksi, strażnik obserwujący każdy ruch.- Przez godzinę ściskałem dłoń żony. Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Dostałem spazmów. Łzy same ciekły z oczu.

Wstawanie z kolan

Po dwóch miesiącach prokurator godzi się wypuścić podejrzanego po wpłaceniu 100 tys. zł kaucji. Po sprzedaży auta mają 80 tys. zł. Konto im zablokowano, ale zgłaszają się rodzina, przyjaciele i znajomi.

Poniedziałek. Wstaje o 5 rano, nagrzewa wiadro wody, goli się, myje, ubiera. I nic. Powtarza rytuał od wtorku do piątku. W sobotę pojawia się żona z informacją, że wysokość kaucji wzrosła do 150 tys. zł. Pociesza, że jeszcze są ludzie gotowi pomóc.
Następny tydzień - pobudka o 5 rano, mycie, golenie, czekanie. W piątek wzywa go prokurator i oznajmia, że kaucja wzrosła do 200 tys. zł.
- Żona nie będzie miała już od kogo pożyczyć - prosi aresztant.
- Nie obchodzi mnie to - oznajmia prokurator. I dodaje, że zawiesza podejrzanego w czynnościach burmistrza.
- Zostałem bez niczego - mówi Wądołowski. - Żona na emeryturze, zablokowane konto, brak pensji, komornik na mieszkaniu, długi.
Wychodzi po dwóch miesiącach. Nie wraca do Helu, gdzie przed domem koczują paparazzi. Jedzie z rodziną do matki, do Zambrowa.
Z tamtych dni pamięta samotne spacery po lesie.
- Nie szukałem grzybów - mówi. - Tylko...
- Gałęzi?
Kiwa głową.
- Na szczęście nie znalazłem odpowiedniej. Mam dla kogo żyć.
Przez sześć lat wstawał z kolan.

Przyjaciel poradził zarejestrowanie na żonę emerytkę firmy dostarczającej warzywa, owoce, chemię i plastiki do restauracji na półwyspie. Udostępnił bezpłatnie magazyn. Od córki z USA dostali 5 tys. na 15-letni samochód, porozmawiali z odbiorcami. Nocą wyruszał na giełdę, brał towar. Sąd kazał się meldować co tydzień w komisariacie w Pucku, więc w każdy czwartek o godzinie 3 w nocy, wracając z giełdy, wstępował na policję. Przyzwyczaili się.

Firma działa do dziś, prowadzi ją małżonka burmistrza.
- CBA zrobiło z żony bizneswoman - mówi.
Sprawa przed sądem zaczęła się dopiero po dwóch latach. I jak twierdzi Wądołowski - skończyłaby się dla niego o wiele wcześniej, gdyby była rozpatrywana w oderwaniu od bardziej złożonego oskarżenia Sawickiej. Agenci zeznają w kominiarkach. Na większość pytań obrony odpowiadają: Tajemnica państwowa. Twierdzą, że pieniądze przekazano Wądołowskiemu przy stoliku, a akcje ubezpieczał agent stojący za kotarą. Jaką kotarą? - pyta. Tam nie ma żadnej kotary!
53 razy jeździł na rozprawy do Warszawy. Pomagają mu prawnicy z kancelarii Tomasza Kopoczyńskiego: prof. Jarosław Warylewski i mec. Jacek Potulski. Po jakimś czasie agenci zdjęli kominiarki, a "biznesmen" Tomek zamienił się w posła Tomasza Kaczmarka.

Podczas jednej z ostatnich rozpraw przed Sądem Okręgowym były agent CBA Tomasz Kaczmarek podszedł do Wądołowskiego i rzucił życzliwie: - Niech pan się nie denerwuje, panie burmistrzu, przecież pan jest niewinny.

Patrzył, osłupiały, nie skomentował. Bo co miał zrobić? Wyzwać od najgorszych? Ruszyć z pięściami?
Wygrał kolejne wybory, został na czwartą kadencję burmistrzem. W maju 2012 roku Sąd Okręgowy wprawdzie wyłączył odpowiedzialność burmistrza za wzięcie zegarka i aktówki z pieniędzmi, ale uznał, że Wądołowski za pośrednictwem Beaty Sawickiej zażądał od Tomasza Kaczmarka korzyści majątkowej w postaci kierowania kompleksem SPA. Wyrok - dwa lata w zawieszeniu.

Prawnicy złożyli apelację od wyroku. Mec. Jacek Potulski przypomniał o braku wiarygodności informacji przekazywanych przez Sawicką agentom. O tym, że nawet na nagraniach Wądołowski mówi, że żartował, twierdząc, że za 20 lat może zacząć kierować SPA. I że nie zamierzał oddawać działki bez przetargu.

Sąd Apelacyjny, a za nim Sąd Najwyższy potwierdziły: Mirosław Wądołowski jest niewinny.
Siedzimy na ławce przed urzędem, w pobliżu figury Piotra Rybaka. Przechodnie pozdrawiają burmistrza, pytają o zdrowie. Robimy krótki bilans zysków i strat z ostatnich sześciu lat. Po stronie zysków - wspaniała rodzina i przyjaciele, którzy nie zwątpili. Zaufanie mieszkańców Helu. Wnuki, dla których warto żyć.

Straty trudno policzyć. Najłatwiej pieniądze, które utracił przez zawieszenie w pracy, wydane na dojazdy do sądu, na obronę.
Jak jednak policzyć wagę upokorzenia, bezsilności, łez? Jak cofnąć czas? Głęboko tkwi w nim żal, że matka, do końca wierząca w uczciwość syna, zmarła przed wydaniem uniewinniającego wyroku.
Dlatego pytany, co by dziś powiedział ludziom, którzy go wmanewrowali, Mirosław Wądołowski milknie.
- Jeszcze mam w sobie tyle złości - rzuca po chwili.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki