Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miłość nie wybiera

Irena Łaszyn
W takich krajach jak Francja podobne związki jak Oli i Marcina nie są sensacją. W Polsce - owszem
W takich krajach jak Francja podobne związki jak Oli i Marcina nie są sensacją. W Polsce - owszem G. Mehring
Niektórzy pytali: Po co ten ślub? Zupełnie tak, jakby osoby niepełnosprawne intelektualnie nie miały prawa kochać. O Oli Klauzner i Marcinie Wasilczuku, stworzonych dla siebie nawzajem, pisze Irena Łaszyn

Zaręczyny były w blasku księżyca, w bardzo romantycznym miejscu, na końcu mola południowego. Tam wiele par wyznaje sobie miłość, planuje wspólne życie. Może dlatego że - jak twierdzą gdynianie - są tam dobre fluidy i słychać śpiew trącanych wiatrem metalowych lin masztów? Oczywiście, nocą, gdy miasto zapada w sen.

- Minęła dwudziesta pierwsza, był ciepły wieczór - opowiada Marcin. - Poszliśmy pod pomnik Trzech Masztów, który się znajduje na przedłużeniu Skweru Kościuszki. Stanąłem na baczność i zapytałem Olgę, czy zostanie moją żoną. Zgodziła się, więc dałem jej pierścionek, a właściwie taką obrączkę z kamykami.

Te kamyki to cyrkonie. Marcin sam na nie zapracował.

- Pierścionek kosztował 200 złotych, trochę trwało, zanim te pieniądze zaoszczędziłem - tłumaczy. - Na szczęście, ja teraz mam pracę. Bo z renty socjalnej, po opłaceniu rachunków, prawie nic nie zostawało. A Oldze zależało, żeby był pierścionek i żeby był ślub.

- Bardzo tego chciałam - potwierdza Ola. - Bardzo. Marcin jest miłością mojego życia.
Było więc romantycznie i odświętnie, choć poszli pod ten pomnik tylko we dwoje. Dopiero za kilka dni umówili się z rodzicami.

- Kupiłem bukiet kwiatów i poprosiłem o Oli rękę - wspomina Marcin. - Chyba się tego spodziewali, bo przyjęli to spokojnie i powiedzieli, że nam pomogą.

Rodzice Oli się zgodzili. I rodzice Marcina też.

* * *
Siedli sobie potem i omówili całą logistykę. Żeby było wiadomo, co i jak. Bo gdy osoby niepełnosprawne intelektualnie chcą być razem, nikt wprawdzie nie traktuje tego poważnie, ale jakoś tę bliskość toleruje. Gdy osoby niepełnosprawne intelektualnie chcą się pobrać, wybucha sensacja i pojawiają się przeszkody. Niektórzy pytają: Po co ten ślub? Co innego trzymać się za ręce i patrzeć sobie w oczy, co innego zostać mężem i żoną w majestacie prawa. Czy oni są w ogóle zdolni do małżeństwa? Czy im wolno? Odpowiedź jest prosta: Wolno! Przecież nie są ubezwłasnowolnieni. A artykuł 32, ustęp 2 Konstytucji RP stanowi: "Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny". Z powodu niepełnosprawności - też.
O takich małżeństwach pisał w książce "Mężczyzną i kobietą stworzył ich" Jean Vanier, założyciel wspólnoty Arka i współzałożyciel ruchu Wiara i Światło, gromadzącego osoby niepełnosprawne intelektualnie. O bogactwie uczuć i wrażliwości emocjonalnej, którą przejawiają. O płciowości, seksualności i o tym, co nazwał życiem na poziomie serca. We Francji takie związki nie są sensacją. W Polsce - owszem.

- Dużo było formalności, musieliśmy się nachodzić - wspomina Marcin.

- Sami sobie dali radę - podkreśla Mirosława Klauzner, mama Oli. - Bardzo jesteśmy z nich dumni, bo udowodnili, że potrafią działać bez naszej pomocy. Potrafią więcej niż nam się wydaje. Są samodzielni, zorganizowani, odpowiedzialni. To ci, którym brakuje tolerancji dla inności, są ułomni.
* * *

Ola ma 36 lat, Marcin - 34. Już dawno udowodnili, że nie są dziećmi. Wtedy gdy postanowili razem zamieszkać, wywołując ogólne zamieszanie.

- Najpierw wynajęliśmy im mieszkanie w pobliżu - opowiada pani Mirosława. - Nie wiedzieliśmy, czy znudzi im się po dwóch dniach, czy po dwóch miesiącach. Gdy nie znudziło im się przez pół roku, urządziliśmy im samodzielne mieszkanko w suterenie naszego domu. Bo my mamy duży dom, 220 metrów kwadratowych. Postanowiliśmy, że będą nam za to mieszkanie płacić, a część zakupów robić samodzielnie. Żeby wiedzieli, że nic nie spada z nieba. Że nie ma w życiu nic za darmo.

Niektórzy nazywali ich wyrodnymi rodzicami, gdy to słyszeli. Ale oni wiedzieli, że tak trzeba. Owszem, póki żyją, będą dyskretnie wspierać dzieci. Gdy jednak ich zabraknie, one muszą być samodzielne. Bo zakład opiekuńczy nie jest dobrym rozwiązaniem.

W lutym 2007 roku zmarł dziadek Oli. Pojawiło się samodzielne mieszkanie kilkanaście kilometrów dalej.

- Wyremontowaliśmy je - mówią Klauznerowie. - Przystosowaliśmy do ich potrzeb. Udrożniliśmy. Wyposażyliśmy. Zorganizowaliśmy przeprowadzkę. To był skok na głęboką wodę. A jednocześnie - konieczność. Nie wolno trzymać dziecka pod kloszem. Nawet gdy zewsząd czyhają zagrożenia, przed którymi chcemy je uchronić.

Nie od razu mieli tę wiedzę. Trochę trwało, zanim to zrozumieli. Że życie przy rodzicach to nie ich życie. Że trzeba pozwolić na ten skok.

* * *

Ola i Marcin poznali się w podstawówce, potem razem się uczyli introligatorstwa w Zespole Szkół Specjalnych nr 2 w Gdańsku, uczęszczali na Warsztaty Terapii Zajęciowej Fundacji "Sprawni Inaczej" na Niedźwiedniku, pracowali jako wolontariusze. Twierdzą, że byli sobie przeznaczeni.
- Razem rzeźbiliśmy w glinie, razem pisaliśmy wiersze, razem wyjeżdżaliśmy - opowiada Ola. - No i się w sobie zakochaliśmy.

Bardzo lubią ten swój dom. Lubią ogród, po którym się przechadza kot i jeż. Lubią piwonie, krokusy, niezapominajki, liliowe bzy, porzeczki, wiśnie i starą rozłożystą śliwę. Kiedyś Ola napisała wiersz: Rosło sobie małe drzewko/śliwa w sadzie/ i rozchylała swe gałęzie/dała mi śliweczkę w moje obie ręce/zasnęłam pod tym małym drzewkiem.

Marcin napisał o dziewczynie w kwiatach bzu: Patrzysz na cud-dziewczynę/I widzisz wśród jej ust/tulenie kwiatów w promyku słońca/Tak pachną kobiece usta.

Pokazują swoje wiersze i swoje rzeźby. Jeszcze te z Niedźwiednika, bo od czasu gdy się przeprowadzili do Gdyni, oddają się innym zajęciom.
- Ola chodzi na Warsztaty Terapii Zajęciowej, prowadzone przez Krajowe Towarzystwo Autyzmu - informuje Marcin. - Zanim zacząłem pracę, też tam bywałem. Tam jest pięć pracowni: gospodarstwa domowego, laminowania, obsługi komputera, rzemiosła artystycznego, komunikacji społecznej. Można się podszkolić, jak przygotowywać posiłki, jak gospodarować pieniędzmi, jak robić zakupy, jak wykonać kurczaczka z włóczki i jak wykleić wazon techniką decoupage.

Marcin pracuje w studiu poligraficzno-graficznym, jest pomocnikiem introligatora. Podkreśla, że ma tę pracę dzięki Caritasowi Archidiecezji Gdańskiej i programowi unijnemu "My też możemy się odnaleźć".
- Chodzi o przełamanie barier - tłumaczy.

- Marcin szybko się uczy i każdego dnia stara się udowodnić, że powierzyliśmy córkę właściwemu mężczyźnie - mówi Gustaw Klauzner, tata Oli. - Jest rycerski, poukładany. I jak każdy facet, chce zarobić na dom.

Sami w tym domu sprzątają, piorą, prasują, gotują, opłacają rachunki.

- Rodzice nie pomagają?

- Czasami podrzucają nam jedzenie, ale pieniędzy od nich nie chcemy.

Mama Oli: - Oni się bardzo rozwinęli. Ola, która przedtem nie garnęła się jakoś specjalnie do pomocy w domu, teraz wszystko robi, wszystko potrafi. Bo jest u siebie. Zapytana o najszczęśliwszy dzień w życiu, odpowiada: "Ten, w którym wprowadziliśmy się do naszego mieszkania". Nie lubi, gdy za bardzo ich sprawdzamy. "O, sanepid przyszedł" - komentuje, gdy zaglądamy do lodówki albo łazienki.

* * *

Ślub odbył się w sobotę, 31 lipca, w kościele pw. św. Antoniego Padewskiego w Gdyni. Panna młoda miała długą suknię w kolorze ecru, welon, wysokie obcasy i słońce w oczach. Pan młody - elegancki garnitur i nienaganne maniery.

- Obecność wasza w tej świątyni jest deklaracją, że chcecie, by wasz związek był mocny, by był na całe życie - powiedział ksiądz.

A oni na siebie spojrzeli.

Gdy kapłan zagaił o roli kobiety i roli mężczyzny, stworzonych dla siebie nawzajem, oni się do siebie uśmiechnęli. Gdy wspomniał o potrzebie ciągłego uczenia się tej nowej i innej miłości, zajrzeli sobie w oczy.

Zostali mężem i żoną. Wyznali, że są szczęśliwi. Po to właśnie był ten ślub.

- Pięknie było - podsumowały koleżanki z warsztatów, w których uczestniczy Ola.

- Nie znamy innego takiego przypadku - przyznały ich mamy. - Podobno jakiś ślub osób niepełnosprawnych intelektualnie już się kiedyś odbył, ale młodzi musieli pokonać wiele przeszkód, zanim do niego doszło, protestowali rodzice, nie zgadzał się Kościół.
A potem zawarczały harleye, przystrojone bukietami róż. I poprowadziły weselny orszak w stronę Skweru Kościuszki i pomnika Trzech Masztów, w stronę morza i lokalu, gdzie przygotowano przyjęcie.
Było zupełnie jak w piosence, którą śpiewa Seweryn Krajewski: "Czekasz na tę jedną chwilę/serce jak szalone bije/ zrozumiałem po co żyję/wiem, że też czujesz to co ja". To ich piosenka, Oli i Marcina, dlatego zamówili ją na wesele. Dlatego ich pierwszym krokom na parkiecie towarzyszyły słowa: "Wielka miłość nie wybiera/czy jej chcemy nie pyta nas wcale/ wielka miłość, wielka siła/zostaniemy jej wierni na zawsze".

Mama Oli: - Ich droga życiowa nie musi być tak porywająca jak dzień ślubu. Może być zwyczajna, ale wypełniona bliskością. Żeby jedno drugie mogło wspierać. Żeby jedno drugim mogło się opiekować.

* * *

W podróż poślubną wyjadą do Zakopanego, do ośrodka Marzenie. Sami.

- Tam spędzimy Oli urodziny - wyjawia Marcin. - Zamówię bryczkę, pójdziemy do restauracji na obiad.

- Czy coś się w waszym życiu zmieniło?

Marcin: - Nie wiem. Kochamy się tak samo.

Ola: - Tak. Jeszcze bardziej jestem szczęśliwa.

Seweryn Krajewski (w tle): Kiedy rozum każe zwątpić/czekaj, zadrży świecy płomień/bo po drugiej stronie/ja dobrze wiem, tam ogród jest...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki