Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miłość musi być, inaczej książka się nie sprzeda. Sprawdźcie, o czym opowiada „Mennonitka i hrabia” Sylwii Kubik

Anna Szade
Anna Szade
Sylwia Kubik przez ostatnie 17 lat znana była jako samorządowiec, bo najpierw była radną w swojej gminie, a teraz w powiecie sztumskim, albo jako nauczycielka ze szkoły w Barlewiczkach
Sylwia Kubik przez ostatnie 17 lat znana była jako samorządowiec, bo najpierw była radną w swojej gminie, a teraz w powiecie sztumskim, albo jako nauczycielka ze szkoły w Barlewiczkach fot. Justyna Krupa
„Mennonitka i hrabia” Sylwii Kubik miała swoją premierę w minioną środę. Książka jest reklamowana jako pierwsza powieść obyczajowa o mennonitach. Skąd wzięła się ta historia?

Ta opowieść mogła właściwie nigdy nie powstać, gdyby nie skrupulatność pewnego historyka.

- „Wrzucam” na swoim profilu w mediach społecznościowych różne informacje na temat Powiśla i Żuław. Pod zdjęciem domów podcieniowych napisałam, że byli z nimi związani mennonici, bo tak wyczytałam w dostępnych materiałach - wspomina Sylwia Kubik, pisarka.

Arkadiusz Ciszewski, historyk z Cedrów Wielkich - bo o nim mowa - grzecznie obalił ten mit, którym od zawsze karmieni są wszyscy, nie tylko obecni mieszkańcy Żuław.

- „Pani Sylwio, Pani troszkę się myli”, zaczął w prywatnej wiadomości. Nie mogłam uwierzyć, że jestem w błędzie. Wysłałam na dowód moje źródła - opowiada autorka powieści.

Po dłuższej korespondencji nie skończyło się tylko na edycji wpisu. Temat mennonitów wydał się tak interesujący, że Sylwia Kubik całkowicie weń wsiąkła. Później korzystała ze wsparcia Łukasza Kępskiego, który zgłębia historię tej osadniczej społeczności.

Mennonici w roli głównej

Najnowsza książka, jak zapewnia pisarka, nieprzypadkowo reklamowana jest jako pierwsza obyczajowa powieść o mennonitach. Bo oni nie występują tam tylko przy okazji.

- Jest bardzo dużo książek o amiszach, są też książki, gdzie są wzmianki o mennonitach. A ja pokazuję szerokie spektrum ich życia. „Mennonitka i hrabia” to nie powieść o życiu arystokraty, w której przy okazji poznajemy mennonitów. To w ich codzienność, zwyczaje, w to, co oni jedzą, jak jedzą, jakich naczyń używają, jak ich domy wyglądają, wchodzą czytelnicy. To jest cały nieznany nam świat zamkniętej społeczności. Oglądamy go oczami hrabiego, kogoś z zewnątrz, poznajemy w ten sposób to środowisko, które dla niego jest obce, nowe - tłumaczy Sylwia Kubik. - Dzięki temu mogłam bez „przynudzania” pokazać to nieznane środowisko. Bo to on pytał, on był ciekawy.

A więc czytelnik tylko towarzyszy temu, co w powieści dzieje się w 1878 r. w obecnej gminie Stegna w powiecie nowodworskim: w Tujsku, Izbiskach, Stobcu, ale też w Chełmku i Żuławkach.

Nim Sylwia Kubik zabrała w tę podróż w czasie czytelników, sama zjeździła wzdłuż i wszerz cały region. W tych badaniach pomogło stypendium marszałka województwa warmińsko-mazurskiego. Obejmuje część Żuław, z krajobrazem których związani są mennonici.

- Gdy szukałam materiałów i charakterystycznych mennonickich zagród olęderskich, odwiedziłam między innymi gminę Markusy. Tam te domy trochę podupadają, ale do dzisiaj są zamieszkane. Ale piękna zagroda olęderska jest też w Drewnicy w powiecie nowodworskim. Niestety, nie można do niej wejść, ale pięknie ją widać z drogi - podpowiada Sylwia Kubik.

To nie są okazałe i piękne zabudowania, ale za to bardzo charakterystyczne i przede wszystkim praktyczne. Najpierw były całe z drewna, później część domowa była murowana. Od reszty zabudowań dzieliła ją ściana ogniowa. A dalej od razu było przejście do obory i stodoły. Wszystko w jednym miejscu.

W XIX wieku taki układ był niezwykle funkcjonalny. A obecność zwierząt w tak niewielkiej odległości był niczym... współczesna pompa ciepła. Zagroda to nie pałac, ale przezorni budowniczowie zastosowali układ amfiladowy, dzięki czemu w wielkie mrozy nie trzeba było wystawiać nosa na zewnątrz.

- Jeździłam sprawdzać, jak duże były te zagrody olęderskie. Od tego, jaka była długość domu, zależało, ile czasu będzie szła główna bohaterka. Zawsze zależy mi, by wszystko było jak najbardziej realne. Ale nie robię konspektu powieści, nie robię planu, nic nie robię. Po prostu otwieram laptop, siadam i piszę. Tylko sobie zapisuję imiona i nazwiska bohaterów i ile mają lat. Bo kiedyś wydawało się, że będę pamiętała, ale w połowie książki zapomniałam, jak nazywała się matka głównej bohaterki - relacjonuje.

„Chłopi” Reymonta żyli inaczej

Takich skrupulatnie odtworzonych charakterystycznych szczegółów w powieści jest więcej. Bo to nie tylko wygląd domu, ale też kuchnia i to, co lądowało na talerzach, codzienna rutyna, praca.

Jak żyło się kobietom?

- Panował patriarchat, w końcu to XIX wiek. Ale wtedy mennonitki umiały czytać i pisać. Jeśli porównamy to sobie do „Chłopów” Władysława Reymonta, bo akcja toczyła się w tym samym czasie, to życie na typowej polskiej wsi wyglądało zupełnie inaczej. Przede wszystkim panował analfabetyzm. Tymczasem grupa mennonicka była rozwinięta gospodarczo, świadoma, zamożna. Oni jedli lepiej niż ówczesna szlachta. Nawet tak proste danie jak ziemniaki z maślanką oni mieli w wersji ze śmietaną - opowiada Sylwia Kubik.

Źródeł, które były inspiracją dla autorki, było wiele, choćby „Mennonici. Życie codzienne od kuchni” Wojciecha Marchlewskiego czy „Dziennik żuławski” Heinricha Dycka z 1878 r.

- Wszędzie było podkreślone, że mennonici bogato mieli, ale skromnie żyli, nie na pokaz - przyznaje Sylwia Kubik.

Można nawet zazdrościć ich ówczesnego zero waste, choć wówczas nie było jeszcze mowy o zmianach klimatu. Potrafili wykorzystać wszystko bardzo starannie. Nawet roślinne resztki ze ścierniska, które wciąż zdarza się współczesnym rolnikom puszczać z dymem, mennonici wykorzystywali do ogrzewania swoich domów.

- Potrafili uszanować każdy dar natury. Ale, o ile domy mieli bogate, to ubierali się o jedną epokę wstecz - mówi autorka powieści.

Znalazło się miejsce na miłość

W przeciwieństwie do amiszów, z którymi ich niektórzy kojarzą, potrafili korzystać ze wszystkich technologicznych nowinek, które ułatwiały im pracę w gospodarstwie.

Jak przyznaje Sylwia Kubik, gdy tworzyła swoją powieść, to wszystko stało się dla niej bardzo realne.

- Pewnie wynika to stąd, że piszę tylko o tym, co mnie interesuje, nie piszę na zamówienie. Bohaterowie też przychodzą sami, ale już imiona nie. Musiały być nie tylko rodem z tamtej epoki, ale też z konkretnej społeczności. Pomógł „Dziennik żuławski”. Ale miałam na przykład problem, w jakim wieku mennonitki wychodziły za mąż. Na podstawie drzewa genealogicznego policzyłam to sobie. Wyszło mi, że stawały na ślubnym kobiercu często dopiero po dwudziestce, choć takie kobiety w tamtych czasach uchodziły już za stare panny - tłumaczy autorka.

Podobno historia, w której hrabia zrzekł się tytułu dla mennonitki, wydarzyła się naprawdę. Zatem, gdy już udała się rekonstrukcja wszystkich detali, znalazło się miejsce na miłość.

Czy był to mezalians i kłopot dla pary, która reprezentowała tak różne światy?

- Nie będę zdradzała fabuły, ale ogólnie były dopuszczalne małżeństwa między mennonitami a innymi wyznaniami - wyjaśnia pisarka.

Książki z własnego podwórka

Taki sposób opisywania rzeczywistości, jaki stosuje Sylwia Kubik, wydaje się atrakcyjny dla czytelnika, bo przy okazji śledzenia z wypiekami na twarzy losów bohaterów poznaje też historię regionu, z którym ich losy są splecione.

Skąd w ogóle wziął się pomysł, by osadzać kolejne powieści tak bardzo lokalnie? Z jednej strony wydaje się to łatwiejsze, nie trzeba sobie nic wyobrażać ani weryfikować, jak wygląda sceneria, od której dzieli nas tysiące kilometrów. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Ale w tym anturażu są też pułapki. Do tej pory nikt się jeszcze nie poskarżył, ale w każdej chwili ktoś mógłby wytknąć, że wykorzystany został jego wizerunek...

- Jestem lokalną patriotką. Mnie najbardziej interesuje własne podwórko i to, co jest wokół. Bardzo lubię historię, interesuję się tą lokalną. Gdy zaczęłam pisać, to stwierdziłam, że jest mnóstwo książek osadzonych w Krakowie, Zakopanem czy nad morzem. To wszystko jest tak ograne, że nic nowego nie da się dodać. Ale Powiśle, Żuławy mają takie ciekawe dzieje, architekturę, krajobrazy, które kocham. Zdecydowałam się na te miejsca, by po pierwsze promować ten region, a po drugie, bo bardzo mnie to pasjonuje - tłumaczy Sylwia Kubik. - W 2022 r. zostałam zresztą Ambasadorką Kultury Pomorza.

Początek wszystkiemu dała seria, której akcja dzieje się w Brzozówce.

- Ale wiadomo, Dąbrówka Malborska jest pierwowzorem - podkreśla rolę rodzinnej miejscowości.

Sam debiut był jednak trochę niezaplanowany.

- Mam swoją ulubioną pisarkę. Mam ich kilka, ale między innymi to Magdalena Kordel. Zorganizowała z wydawnictwem Znak konkurs „Jak zostać ulubioną pisarką Polek”. Trzeba było napisać opowiadanie, wysłać, a nagrodą miały być warsztaty literackie z Magdaleną Kordel. Bardzo chciałam spędzić weekend z autorką, napisałam więc opowiadanie i zostałam jedną z laureatek. Po zakończeniu usłyszałyśmy: „Ale, dziewczyny, po tych warsztatach piszcie, żeby wprawki robić, żeby ćwiczyć warsztat”. Pamiętam, że pomyślałam: „Kobieto, ja mam robotę, dzieci”. Ale stwierdziłam, że skoro mam pisać, to napiszę od razu całą powieść - opowiada o swoim „pierwszym razie” Sylwia Kubik.

Ta debiutancka książka powstała w 36 dni, głównie popołudniami, po pracy.

- Powiedziałam sobie tak: „Albo się uda, albo się nie uda” i rozesłałam do różnych wydawnictw. Nikomu bym się nie przyznała, gdyby nie było odzewu - przyznaje. - Dostałam najpierw propozycje współfinansowania publikacji. Czyli wydawcy niby coś dają, ja daję, a tak naprawdę, jako autor, płacę za wszystko. Zależało mi jednak na tradycyjnym wydawcy, który zna się na robocie i wie, jak sprzedać dobry produkt, bo ja nie piszę sobie a muzom.

Tak powstało bestsellerowe „Pod naszym niebem”. Później w tej powiślańskiej serii była jeszcze „Miłość pod naszym niebem” i „Nasze niebo”.

To nie tylko babska literatura?

Powstały też kolejne powieści. I tak w swoim dorobku Sylwia Kubik ma siedem książek o Żuławach oraz pięć o Powiślu.
Można byłoby podejrzewać, że ta przygoda z literaturą trwa od paru dekad. Nic bardziej błędnego.

- Wszystko zaczęło się trzy i pół roku temu. Obecnie mam 12 książek wydanych, ale napisanych 16 - śmieje się Sylwia Kubik.

Od maja do października w kalendarzu zaznaczone ma już daty kolejnych premier, bo prócz powieści tworzy też bajki.

- Ja dużo piszę. Chociaż teraz nie piszę, teraz odpoczywam. Wszystkie moje powieści mają po 400 000 znaków. Nie da się ukryć, że trzeba pisać codziennie. Obecnie jestem na urlopie, ale przez wcześniejsze lata pracowałam zawodowo i jeszcze łączyłam to z działalnością społeczną - przyznaje.

Przez ostatnie 17 lat znana była jako samorządowiec, bo najpierw była radną w swojej gminie, a teraz w powiecie sztumskim, albo jako nauczycielka ze szkoły w Barlewiczkach. Teraz koncentruje się przede wszystkim na pisaniu.

Czy pisze tylko babską literaturę?

- Kobiety więcej czytają, ale mężczyźni, ci, którzy czytają, też sięgają po moje książki, bo one są uniwersalne. Moje najmłodsze czytelniczki mają po 15 lat, ale jest starsza czytelniczka, pani Gienia, która ma 96 lat - odpowiada.

Czy wątek miłości jest w każdej książce Sylwii Kubik?

- Miłość musi być, inaczej książka się nie sprzeda. To może przykre, ale tak mi powiedział jeden wydawca. Czytelniczki szukają w książkach miłości i seksu. Ja akurat erotycznych scen nie piszę. Ale by sprzedać powieść obyczajową z historią w tle, muszę dołożyć do niej miłość - tłumaczy autorka.

Czytelniczki tę literaturę uwielbiają. A jej autorka organizuje nawet podróże śladami bohaterek swoich książek, których akcja toczyła się m.in. w Elblągu, Nowym Dworze Gdańskim, Malborku, Kwidzynie, Dzierzgoniu, Sztumie i Gdańsku. Zeszłoroczny zlot dla fanek z całej Polski odbył się w domu podcieniowym w Marynowach.

Wydarzenie już na stałe zagościło w planerze autorki. W tym roku w maju podobna impreza odbędzie się w Tujsku, który m.in. był tłem dla „Mennonitki i hrabiego”.

- I za każdym razem obowiązywać będzie inny kolor sukienek dla uczestniczek - zaznacza Sylwia Kubik. - W zeszłym roku były białe, bo książka miała zieloną okładkę, więc stanowiły dobre tło. Teraz sukienki będą czerwone, bo będziemy fotografować się z najnowszą powieścią.

Wydaje się, że przy takiej aktywności pisarce przydałby się co najmniej agent.

- Jestem dla siebie najlepszym agentem - śmieje się. Nie wyklucza nawet adaptacji filmowej swoich powieści.

- Mam takie dwie serie idealne na serial - mówi Sylwia Kubik.

Kto wie, może dzięki jej pasji Żuławy i Powiśle trafią na telewizyjne ekrany?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki