Wprawdzie opisane wydarzenia miały miejsce ponad miesiąc temu, ale właśnie teraz ich bohaterowie zdecydowali się opowiedzieć o nich ze szczegółami. 25 marca trzech studentów Uniwersytetu Gdańskiego zostało brutalnie zatrzymanych w stolicy Białorusi. Krzysiek, Andrei i Siarhej "za nic" zostali wsadzeni do aresztu, byli bici i zastraszani.
Dla Andreia Kostusioua z II roku MSU ekonomii i Siarheja Huminskiego z II roku socjologii, białoruskich studentów uczących się na UG, to był chleb powszedni. Krzysztof Kirdzik, student III roku slawistyki, mówi, że choć nie tak dawno w Polsce to też było normalne, dla polskiego studenta takie zatrzymanie to abstrakcja.
Cała trójka pojechała 24 marca do Mińska na obchody zakazanego przez Aleksandra Łukaszenkę Dnia Niepodległości Białorusi.
- Ta data nie może być obchodzona obojętnie. Przecież to nasze święto upamiętniające ogłoszenie pierwszej niepodległej Białoruskiej Republiki Ludowej - mówi z powagą Siarhej. - Poza tym chcieliśmy przypomnieć o naszych kolegach, którzy od grudniowych wyborów siedzą w więzieniach. Z tego co wiem, dwunastu z nich już dostało wyroki od 3 do 4 lat więzienia.
Studenci na marcową manifestację przygotowali flagę z hasłem "dyktatura precz". Okazało się, że nie była im potrzebna. Nie wzięli udziału w manifestacjach, które były zaplanowane na godz. 18, ponieważ o godz. 11 ktoś zaczął włamywać się do mieszkania, które zajmowali.
- Nikogo się nie spodziewaliśmy, dlatego postanowiliśmy nie otwierać. Słyszeliśmy jednak, że kilka osób próbuje wyważyć drzwi. Baliśmy się, ale staraliśmy się wzajemnie wspierać - opowiada Krzysztof.
Po około półgodzinie drzwi zostały otwarte. Te pół godziny dobijania do mieszkania były kluczowe. Krzysiek wysłał wtedy do znajomych w Polsce SMS-y z nazwiskami sześciu osób, które znajdowały się w mieszkaniu. Reszta młodych ludzi obdzwoniła białoruskie media. Gdy weszli do mieszkania, nic już nie można było zrobić. Nie pokazali żadnych dokumentów, byli w cywilnych ubraniach.
- Chyba gdyby to miało miejsce w USA, miałbym prawo w obronie własnej do nich strzelać. Oni dopiero po kilkunastu minutach pokazali dokument, z którego wynikało, że są z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Nie widzieliśmy zdjęcia i nazwiska - mówi Siarhej.
Funkcjonariusze byli gwałtowni. Gdy popchnęli jedną z dziewczyn, Kasia zaczęła krzyczeć:
- Co wy robicie? To bandytyzm.
Trochę się uspokoili. Żądali, żebyśmy poszli z nimi.
- Nigdzie nie pójdziemy. To zatrzymanie jest bezprawne - mówił jeden ze studentów.
Jednak, gdy do mieszkania przyszli jeszcze milicjanci, studenci wiedzieli, że jeśli się postawią, zostaną pobici. Funkcjonariusze z mieszkania zabrali komputery, aparaty fotograficzne, telefony, paszporty.
- Jednemu z naszej szóstki udało się uciec. Najpierw schował się na balkon. Później w tłumie starszych osób zjechał windą. Mnie wyprowadzali w kajdanach. Widziałem sąsiadów, którzy patrzyli na mnie jak na kryminalistę. To nie było miłe - opowiada Polak.
Zapakowano ich do dwóch samochodów.
- Wybacz, że spotkała cię tu taka białoruska gościnność - Kasia przejmowała się jeszcze, że polski student poznaje Białoruś od tej strony.
Każdy z nich został zamknięty w innym pomieszczeniu. Zaczęto ich przesłuchiwać. Nad Krzysztofem stało kilka osób z ręką przy twarzy przygotowaną do bicia. Przeklinali i straszyli go pobiciem.
- Powiedziałem, że nie jestem białoruskim obywatelem i nie będę rozmawiał bez obecności konsula.
- W takim razie do toalety bez konsula też nie pójdziesz - zagrozili milicjanci. - Zresztą u nas jest inne prawo. Tu konsul nigdy nie przyjdzie. Będziesz tu siedział dwa tygodnie lub miesiąc i nikt nie będzie mógł cię stąd wyciągnąć - kłamali.
Gdy milicjanci się zmieniali, Krzyśkowi udało się zabrać ze stołu jego telefon komórkowy i zadzwonić do ojca. Ojciec powiadomił konsula. Konsul kilkakrotnie dzwonił do aresztu z pytaniem, czy jest tam Krzysztof Kirdzik. Za każdym razem otrzymywał odpowiedź, że nikt taki u nich się nie znajduje.
Siarhej, przedstawiciel opozycyjnej Młodej Białorusi, którego milicja pobiła już nieraz, też postanowił, że nie będzie odpowiadał na ich pytania.
- Myślisz, że jesteś najsilniejszy? Czemu trzymasz tak szeroko rozstawione nogi? - szukał zaczepki jeden z milicjantów, z którym Siarhej kłócił się jeszcze w mieszkaniu.
- Przecież normalnie siedzę - odpowiedział.
Milicjant kilkakrotnie kopnął w piszczele studenta socjologii. W końcu przestał.
- Trenowałem kiedyś tajski boks i wiem, jak przyjąć uderzenie, by napastnika bardziej bolało niż ofiarę. Ale milicjant był na mnie strasznie zły. - opowiada Siarhej.
Andrei, syn opozycyjnego kandydata na prezydenta, wiedział, że lepiej rozmawiać z milicjantami.
- Odpowiadałem tylko na niektóre pytania, które były bardzo ogólne. Gdy pytali o jakieś szczegóły, mówiłem, że nie wiem.
Jeden z milicjantów bardzo uważnie słuchał Andreia. Student ekonomii tłumaczył mu, że 25 marca jest dla nich ważny, ponieważ 25 marca 1918 roku ogłoszono niepodległość Białorusi.
- Milicjant mówił, że to bardzo ciekawe i że nigdy o tym nie słyszał. Na koniec zapisał sobie nawet tytuł książki, którą radziłem mu przeczytać - opowiada Andrei.
Największego pecha miał ich kolega Dima. Zrzucono go z ławki na podłogę i skopano. Wyłamywano mu też palce.
Mimo wszystko cała piątka miała sporo szczęścia. Około godz. 22, gdy skończyły się wszelkie demonstracje, zostali wypuszczeni. Do tej pory nie oddano im jednak skonfiskowanych z mieszkania komputerów, telefonów i aparatów. Siarhej napisał w tej sprawie skargę do białoruskiej prokuratury. Czeka na odpowiedź.
- Nie łudzę się. Wiem, że napiszą mi jakieś banalne wytłumaczenie i tyle. Żenujące jest, że z mojego paszportu ukradli nawet zniżkę do kwiaciarni.
Studenci wiedzą, że mogli zostać brutalnie pobici. Mogli też zostać zamknięci na kilka tygodni.
- Następnym razem i tak pójdę na demonstrację. Podczas grudniowych wyborów w 2010 roku na manifestacje wiele rodzin wyszło z dziećmi, jak na obchody święta. Jednak władza pobiła nawet kobiety. Pewna młoda dziewczyna miała złamane nogi w kilku miejscach. Nie wiadomo, ilu ludzi tam zginęło - mówi Siarhej. - To normalne, że teraz Białorusini boją się i tak licznie nie wychodzą na ulice. Ale my nie możemy pokazać, że takie zastraszanie spowoduje, że zrezygnujemy z walki o demokrację! To jest dla mnie sprawa na tyle ważna, że nie mogę się bać.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?