Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najtragiczniejszy wypadek autobusu w Polsce. Drzewo przecięło pojazd na pół. Zginęły 32 osoby. 29. rocznica wypadku w Gdańsku Kokoszkach

Jakub Cyrzan
Jakub Cyrzan
Mija 29 lat od katastrofy autobusu w Gdańsku Kokoszkach. Ta tragedia wstrząsnęła całą Polską
Mija 29 lat od katastrofy autobusu w Gdańsku Kokoszkach. Ta tragedia wstrząsnęła całą Polską Bogusław Nieznalski/Archiwum
2 maja to nie tylko środek majówki, świętowany jako Dzień Flagi Państwowej. To także data, która na stałe zapisała się na tragicznych kartach historii Pomorza, a także całej Polski. Zdjęcia zmasakrowanego autobusu z 2 maja 1994 r. do dziś mrożą krew w żyłach. Wypadek w Gdańsku Kokoszkach pochłonął istnienie 32 osób, a kolejnych 45 cudem uszło z życiem. Ci, którym następnego dnia było dane się obudzić, nigdy nie zapomnieli tych chwil. "To była największa katastrofa drogowa w historii Polski". Mija 29 lat od tragicznych wydarzeń.

Spis treści

Najtragiczniejszy wypadek drogowy w historii Polski. Mija 29 lat od tragedii w Gdańsku Kokoszkach

Poniedziałek, drugi dzień maja 1994 roku - dla jednych kolejny dzień długiego i słonecznego majowego weekendu, dla innych normalny dzień pracy. Autobusy gdańskiego PKS kursowały według sobotniego rozkładu jazdy. Na drogach było ich mniej, choć pasażerów podróżujących w stronę kaszubskich jezior było tak dużo, jak w normalne dni tygodnia. Jerzy Marczyński, 39-letni wówczas kierowca gdańskiego PKS, miał tego dnia dwa kursy: Gdańsk-Kartuzy-Zawory oraz Zawory-Kartuzy-Gdańsk. Była to jedna z jego ulubionych tras. Tego dnia podróżujących, którzy chcieli wrócić do Gdańska było wielu. Na tym odcinku autobusy były z resztą przeładowane prawie zawsze. Kierowcy wiedzieli, że zabieranie większej ilości podróżujących jest niebezpieczne. Kiedy jednak pasażera nie zabrali, a ten poskarżył się przełożonym, kierowca mógł spodziewać się nagany.

Wracając do Gdańska Marczyński odmówił wejścia do autobusu kilku podróżującym, wyczekującym na przystanku w Żukowie. Wiele osób czekało na transport bardzo długo, a dalsze oczekiwanie na przystanku wzbudzało w nich dodatkową frustrację. Kierowca usłyszał bluzgi, ale nie mógł nic zrobić, bo każdy centymetr pojazdu był zapełniony ludźmi. Ci którzy mu ubliżyli nie wiedzieli, że właśnie uniknęli katastrofy. Kiedy autobus ruszał z Leźna, było w nim 76 pasażerów. Standardy dopuszczały jedynie 51 osób, łącznie z miejscami stojącymi. Wśród podróżnych były rodziny z dziećmi, licealiści wracający z biwaku, turyści, a także stali pasażerowie, wracający tym kursem z pracy każdego dnia.

Huk, rozpaczliwy krzyk i uderzenie

Zbliżała się godzina 19. Do Gdańska było już coraz bliżej. "Wpychanie" kolejnych osób do autobusu spowodowało duże opóźnienie. Wszystkim zależały, by jak najszybciej być w domu. Przeładowany autobus "ciągnął się" za jadącą przed nim z prędkością 30-40 km/h ciężarówką. Wtedy kierowca zdecydował się na wyprzedzanie. 11-letni Autosan H9-21, których na polskich drogach jeździła wtedy cała masa, nabrał prędkości i wyminął ciężarówkę. Kiedy zjeżdżał na swój pas, stało się coś, co kosztowało życie kilkudziesięciu osób. Podróżujący usłyszeli potężny huk, a zaraz potem rozpaczliwy krzyk kierowcy. To była opona - wspominał po tragedii sam Jerzy Marczyński, który tego dnia cudem uszedł z życiem. Autobus najpierw zjechał na pobocze, a potem uderzył w drzewo. Uderzył, a właściwie "wbił się", bo drzewo znalazło się daleko za siedzeniem kierowcy. Wszystko to stało się zaledwie 500 metrów przed przystankiem w Gdańsku Kokoszkach.

"Nie wiedzieliśmy komu pomóc w pierwszej kolejności"

Na ratunek najpierw rzucili się przejeżdżający drogą kierowcy, a także ci, którzy z wypadku uszli z życiem. Widok był przerażający. Wokół autokaru leżały zmiażdżone ciała. W środku pojazdu wciąż znajdywało się wiele poupychanych gęsto ludzi. Toporkami, nożami, wszystkim co było pod ręką zaczęto rozcinać zmasakrowaną karoserię autobusu. Po chwili na miejsce dojechali strażacy. Wielu z nich wielokrotnie widziało groźne wypadki, jednak katastrofy o takiej skali nikt z nich się nie spodziewał. Zmiażdżone ciała tych którzy zginęli układano wzdłuż drogi przy okolicznym rowie. Ci którzy jeszcze żyli, błagając prosili o pomoc. Wszędzie było słychać rozpaczliwe jęki i płacz. "Było tylu rannych, że nie wiedzieliśmy komu pomóc w pierwszej kolejności" - relacjonował jeden z lekarzy uczestniczących w akcji. Pierwsze doniesienia medialne mówiły o kilku ofiarach, kolejne o kilkunastu. Ostatecznie tych, którzy zginęli na miejscu lub w szpitalach było 32. Kolejnych 45 osób zostało rannych.

Nazywali go mordercą

Wszyscy, którzy byli tego dnia na miejscu wypadku, zapamiętali tragiczne obrazy. To miał być piękny dzień. Skończył się tragicznie. Słowem tragedia opisać można z resztą chyba najlepiej dalsze życie Jerzego Marczyńskiego. Przed wypadkiem był szczęśliwym 39-latkiem, planował ślub. Tragedia zmieniła jego życie. Wiele osób nazywało go mordercą, przez lata był szykanowany przez sąsiadów i rodziny ofiar. Zaczął brać silne leki antydepresyjne. "Sprawia wrażenie silnego. Ale gdy wraca do tamtej historii, poci się. Jest duży, zwalisty. Z blizną na czole, mocno przekrwionym lewym okiem. Do tego jeszcze ta astma. Od czasu do czasu duszności. Słychać świst przy każdym oddechu" - opisywali spotykający się z nim dziennikarze.

- Wypadek w Kokoszkach nie był zwykłym wypadkiem. To była katastrofa, która zmieniła jego życie. Wspomnienia o tym wydarzeniu wciąż są żywe w jego głowie. On ma problemy z koncentracją. Trzeba pamiętać, że Marczyński ucierpiał zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Doznał urazu centralnego układu nerwowego, a komórki kory mózgowej, nie regenerują się już tak szybko, jak u młodego człowieka. Jego zegar tyka także przeciwko niemu - mówiła jeszcze w 2005 roku jedna z doglądających go lekarek.

ZOBACZ TEŻ: Wybuch gazu w gdańskim wieżowcu. W tragedii przy ul. Wojska Polskiego zginęły 22 osoby. Mija 28 lat od tamtych wydarzeń. ZDJĘCIA, WIDEO

Oprawca czy poszkodowany?

Jerzego Marczyńskiego skazano w 1999 roku na dwa lata więzienia, w zawieszeniu na cztery. Sąd uznał, że Marczyński przed wyjazdem w trasę nie dopełnił wszystkich obowiązków kierowcy - nie sprawdził ciśnienia w oponach. Dodatkowo sędzia orzekający w tej sprawie uznał, że Marczyński powinien był nie dopuścić do przeciążenia autobusu i jechać wolniej. W miejscu tragedii było ograniczenie prędkości do 50 km/h, a autokar uderzył w drzewo z prędkością o 10 km/h większą. Oprócz kierowcy na ławie oskarżonych zasiedli także dyspozytor w bazie PKS (rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata za dopuszczenie do wyjazdu w trasę nazbyt wyeksploatowanego pojazdu) i ówczesny zastępca dyrektora ds. technicznych w gdańskim PKS (10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata za niedopełnienie obowiązków służbowych).Stan techniczny pojazdu, którym 2 maja 1994 r. podróżowało 76 osób, był w fatalnym stanie. Nie przykładano wówczas zbyt dużych starań do częstych wymian opon. Liczyły się oszczędności.

Ostatnia ofiara katastrofy

Kierowca autobusu do końca życia bił się z myślami związanymi z tamtym wypadkiem. Jerzy Marczyński zmarł w 2014 r. Przez wielu nazywany jest ostatnią, "33 ofiarą katastrofy". Drzewo, na którym rozbił się autobus przez kolejne lata było odwiedzane przez rodziny ofiar tragedii. Trzy lata po katastrofie postawiono obok niego tablicę upamiętniającą tamte wydarzenia. Na niej - nazwiska tych, którzy zginęli. Dopiero w 2008 roku wycięto przydrożne drzewo, symbol tragedii z 2 maja 1994 roku.

To była pierwsza z trzech wielkich katastrof, jakie dotknęły Gdańsk w krótkim czasie. W listopadzie jeszcze tego samego roku doszło do tragicznego pożaru w hali stoczni, a w kwietniu 1995 roku przy al. Wojska Polskiego doszło do wybuchu gazu w wieżowcu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Parada Motocyklistów w Łodzi

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki