Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miewam kaszubskie sny. Rozmowa z prof. Brunonem Synakiem [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Barbara Szczepuła
fot. Przemek Świderski
Z prof. Brunonem Synakiem, socjologiem, badaczem tożsamości kaszubskiej, laureatem Nagrody Naukowej Miasta Gdańska im. Jana Heweliusza, rozmawia Barbara Szczepuła

Panie profesorze, czy kaszubskość to ciągle jeszcze balast?
W niektórych środowiskach - tak, ale skala tego zjawiska jest nieporównanie mniejsza niż w czasach mojego dzieciństwa i młodości. Mówię o środowiskach, w których nie uświadomiono sobie istoty kaszubskiej odrębności. W ich przekonaniu kaszubskie znaczy - gorsze. Ale Kaszubi, zwłaszcza ci, którzy coś w życiu osiągnęli, a jest ich coraz więcej, nie mają już kompleksów. Myślę nawet, że czasem wahadło wychyla się w drugą stronę. Niektórzy mówią z wyższością: my, Kaszubi, jesteśmy lepsi, my tu rządzimy! Ale to jest przegięcie w drugą stronę. Czyli robi się normalnie.

Prof. Brunon Synak zmarł w środę, 18 grudnia 2013 r. Miał 70 lat [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

"Kaszebszci jezora", haft i tabaka - taka, w najlepszym razie, jest wiedza o Kaszubach poza Pomorzem.
Stereotypy najłatwiej się zapamiętuje i powtarza. Sądzę jednak, że coraz lepiej, choćby w związku z głośną ostatnio sprawą odrębności śląskiej, ludzie w Polsce uświadamiają sobie, że Kaszubi, oprócz regionalnego folkloru, mają poczucie swojej odrębności, naturalnie w ramach polskości. Jesteśmy, owszem, Polakami, tak uważa zdecydowana większość Kaszubów, ale… Tu jeszcze coś trzeba dodać.

Co?
Tożsamość kaszubska najmocniej osadzona jest oczywiście w języku. Ale wpływ na nią mają także doświadczenia z przeszłości, trudna historia tego regionu, położenie na pograniczu dwóch kultur, polskiej i niemieckiej, z których czerpaliśmy.

Słyszałam niedawno uczonego, który mówił z przekąsem o "ludziach pogranicza", przeciwstawiając ich prawdziwym Polakom.
Taki pogląd mnie zdumiewa. Sądzę, że człowiek pogranicza jest bogatszy wewnętrznie, bardziej otwarty na świat i ludzi, pod warunkiem oczywiście że to pogranicze nie oznacza całkowitego wykluczenia z jednej czy drugiej strony. Kaszubów przez lata nie uważano za równych i za swoich. Musieli o to walczyć. Ale przetrwali.

W centralnej Polsce mało się wie o Kaszubach. Zamiast "Kaszuba" mówi się "Kaszub". Nawet pociąg do Warszawy tak właśnie się nazywa.

Ba, niektórzy Kaszubi tak mówią! Przygotowywałem niedawno materiały do wystawy dotyczącej społeczeństwa wielokulturowego i wieloetnicznego organizowanej w Krakowie, która krążyć ma po szkołach. Pisałem naturalnie "Kaszuba", a gdy otrzymałem materiały do korekty, wszędzie poprawiono na "Kaszub". A z nazwą pociągu usiłowałem coś zrobić w latach 80. Pisałem między innymi do dyrekcji PKP, ale bez rezultatu.

Najtrudniejszym okresem dla Kaszubów była druga wojna światowa…
Zmuszanie Kaszubów do podpisywania niemieckiej listy narodowościowej tak zwanej III grupy, wcielanie siłą do Wehrmachtu stało się wielką traumą. Prawda o Kaszubach w niemieckim wojsku, także dzięki książce pani redaktor "Dziadek w Wehrmachcie", przebiła się do opinii publicznej. Ludzie wiedzą już, że Kaszubi nie robili tego z entuzjazmem, że nie mieli wyboru. Ceną było życie własne lub członków rodziny, osadzenie w obozie koncentracyjnym, a w najlepszym wypadku odebranie gospodarstwa, czyli pozbawienie rodziny środków do życia.

Po 1945 roku też nie było lekko.
W pierwszych miesiącach po wojnie Rosjanie wywozili ich w głąb ZSRR, wielu tam zginęło. Także władza ludowa traktowała Kaszubów jak Niemców. Przez długie lata trwała ich społeczno-polityczna dyskryminacja. Kaszubi nie pełnili służby wojskowej w Marynarce Wojennej ani w lotnictwie, bo im nie ufano. Trafiali do kopalń, do batalionów budowlanych. Nie zatrudniano ich w urzędach ani w szkołach, choć trzeba przyznać, że niewielu Kaszubów miało wówczas odpowiednie wykształcenie. Nawet jednak jeśli je posiadali, władze robiły rozmaite trudności. Mój starszy brat, który był nauczycielem, nie mógł pracować w szkole w naszej rodzinnej wsi Podjazy. Mnie uczyły nauczycielki, które przysłano z województwa kieleckiego.

Nauczycielki te szykanowały małych Kaszubów. Pisze o tym Pan profesor w swej autobiografii "Moja kaszubska stegna".
Dziś sądzę, że nie było w tym wiele ich winy. Przyjechały na Pomorze z nastawieniem, że Kaszubi są elementem niepewnym, posługują się jakimś dziwnym językiem, mają trudności z literacką polszczyzną i z nauką w ogóle. Podczas pauz rzeczywiście rozmawialiśmy po kaszubsku, co je drażniło, bo nas nie rozumiały. PRL dążyła do unifikacji, zadaniem szkoły było wychowanie obywateli socjalistycznego państwa, podobnych do siebie jak dwie krople wody. To nie sprzyjało takim jak my.

Pańska matka mówiła tylko po kaszubsku.
Mogę śmiało powiedzieć, że kaszubskość wyssałem z mlekiem matki. Mama rzeczywiście posługiwała się na co dzień wyłącznie kaszubskim, trochę mówiła po niemiecku, bo chodziła do niemieckiej szkoły, czasem, gdy nie chciała, by dzieci rozumiały, rozmawiała z ojcem w tym języku. O sprawach kaszubskich nigdy ze mną nie rozmawiała, ale ja je czułem całym sobą. Tak jak nie brała mnie na kolana, nie pieściła, ale przecież wiedziałem, że mnie kocha. To, że jestem tak silnie zakorzenionym Kaszubą, jest jej zasługą. Pamiętam swoje zdumienie, gdy spostrzegłem, że świat jest nie tylko kaszubski. "Pomogli" mi w tym kontrolerzy przyjeżdżający w latach 50. do młyna, w którym pracował ojciec. Nie byli Kaszubami, więc w domu panowała wtedy pełna mobilizacja, bo trzeba było przy nich mówić "z wysoka", czyli po polsku. Odzywał się tylko ojciec, który nieźle znał język polski, choć i dla niego był to pewien wysiłek. Już samo to mówienie "z wysoka" bardzo mnie bolało, bo oznaczało, że nasz język jest jakiś niższy, gorszy. Czyli i my jesteśmy gorsi. Dlaczego kontrolerzy, którzy przyszli do naszego domu, nie mówią po kaszubsku? Takie pytania sobie zadawałem i narastały we mnie kompleksy.

Kiedy się Pan ich pozbył?
Nie dokonało się to z dnia na dzień. Po maturze jako najlepszy student ukończyłem Studium Wychowania Fizycznego. Bardzo mnie to podbudowało, ale na zewnątrz ciągle jeszcze byłem zamknięty. Podczas dalszych studiów w Wyższej Szkole Pedagogicznej (poprzedniczka Uniwersytetu Gdańskiego) jako jedyny na roku miałem stypendium naukowe, otrzymałem też Czerwoną Różę - prestiżową nagrodę dla najlepszego studenta na Pomorzu. Dopiero wtedy ten kaszubski ciężar spadł mi z pleców. Ale całkowicie pozbyłem się go podczas socjologicznych studiów doktoranckich na Uniwersytecie Warszawskim. Tam, wśród "obcych", poczułem się - paradoksalnie - lepiej. Okazywano mi więcej życzliwości niż w Gdańsku. Może dlatego że budziłem zaciekawienie? Wróciłem nad morze już bez kompleksów. Mogłem mówić otwarcie o tym, że jestem Kaszubą.

Żona jest pół Kaszubką, pół Kociewianką.
Ale nie dlatego się z nią ożeniłem! (uśmiech) Najpierw się zakochałem, a dopiero potem poznałem jej korzenie. Nie starałem się nigdy przeciągnąć jej całkowicie na kaszubską stronę, bo jest nam dobrze tak, jak jest.

Ani żona, ani córka nie mówią po kaszubsku…
Ale doskonale rozumieją! Z siostrą i bratową rozmawiam przy nich wyłącznie po kaszubsku. Próbowałem uczyć kaszubskiego wnuki. Gdy Michał, teraz 10-latek uczył się mówić, oprócz słów "mama" i "tata", opanował słowo "łeda" (woda). Niestety, na tym poprzestał. Jestem jednak pewien, że obaj moi wnukowie zachowają przynajmniej część kaszubskiej tożsamości.

Ważnym momentem dla całej społeczności kaszubskiej było spotkanie w 1987 roku z Janem Pawłem II w Gdyni.
Momentem przełomowym był apel Ojca Świętego: "Drodzy bracia i siostry Kaszubi! Strzeżcie tych wartości i tego dziedzictwa, które stanowią o waszej tożsamości".

Jakiż to wywołało entuzjazm!
Na szczęście na entuzjazmie się nie skończyło. Kaszubi potraktowali poważnie słowa Ojca Świętego. Gdy w 1988 roku robiłem badania nad kaszubską tożsamością, w wielu wywiadach powoływano się na tę wypowiedź. Ludzie mówili: - No, skoro Ojciec Święty kazał, tedy jo, jestem Kaszubą. To zresztą miało potem swój dalszy ciąg.

Mówi Pan o kaszubskiej pielgrzymce do Ziemi Świętej w 2000 roku?
Właśnie. I o tablicy z tekstem modlitwy "Ojcze Nasz", umieszczonej w bazylice Pater Noster w Jerozolimie. Nie mniej ważne było i to, że księża zmienili swój stosunek do obecności języka kaszubskiego w liturgii. W diecezji gdańskiej byliśmy w lepszej sytuacji, bo ksiądz arcybiskup Gocłowski był bardzo życzliwy. Ale w diecezji pelplińskiej część księży nie chciała na to przystać. Słowa Ojca Świętego to był argument!

Ci niechętni księża byli Kaszubami?
Bywało i tak. Ale była to raczej kwestia pokoleniowa. Opory mieli starsi księża.

Czy Kaszubi są zadowoleni z członkostwa Polski w Unii Europejskiej?
Integracja europejska działa na rzecz Kaszubów, bo jednym z ważnych elementów polityki Unii jest wielokulturowość i otwartość na regionalną odrębność. Byłem przez wiele lat przewodniczącym polskiej delegacji w Komitecie Regionów UE, widziałem, jak tam są szanowane języki regionalne, na przykład kataloński czy galicyjski. Można się było w tych językach wypowiadać, więc także ja odezwałem się raz czy drugi po kaszubsku i czułem wielką życzliwość zgromadzonych. W ramach polityki regionalnej Unii przeznacza się pewne środki na ochronę języka i kultury, więc z pewnością Kaszubi na integracji zyskują. W 2006 roku w Brukseli, w ramach oficjalnego tygodnia miast i regionów, ubraliśmy w strój kaszubski sławnego Manneken Pisa. Było o tym głośno…

Sympatyczny happening, ale przecież na Kaszubach całe gminy były przeciwne integracji!
Nie chcę wymieniać tych gmin, bo teraz chętnie biorą unijne pieniądze.

Przy okazji spisu powszechnego wybuchł wśród Kaszubów spór dotyczący narodowości…
Jak już mówiłem, większość Kaszubów czuje się Polakami, ale nie chce zapominać o swojej odrębności. Chodziło więc o to, by mogli zadeklarować przynależność do społeczności kaszubskiej. Ale nie ma co ukrywać, że jest też inny, niezbyt liczny nurt, reprezentowany przez Stowarzyszenie Osób Narodowości Kaszubskiej "Jednota". Część młodych Kaszubów, może trochę na zasadzie przekory i odgrywania się za dawne upokorzenia, chce eksponować swoją kaszubskość i nie widzę w tym niczego dziwnego ani złego. Nie odmawiam więc członkom stowarzyszenia prawa do takiej tożsamości, choć sam czuję się i Polakiem, i Kaszubą. Polska jest moją matką, ojcem - Kaszuby. Trudno powiedzieć, czy matka jest ważniejsza, czy ojciec. Kocha się oboje rodziców.

W wolnej Polsce o żadnych upokorzeniach na szczęście nie można mówić.
Wśród Kaszubów jest już wielu wykształconych ludzi. Robią kariery naukowe, samorządowe, polityczne. Mają swojego premiera, wielu posłów i wszyscy podkreślają z dumą swoje korzenie.

Ale teraz, jak i inni Polacy, podzielili się na zwolenników PO i PiS…
Do niedawna Kaszubi mieli pretensje, że nie mają swoich ludzi na stanowiskach, ale gdy mogli w wyborach prezydenckich roku 2005 głosować na Kaszubę, część z nich poparła Lecha Kaczyńskiego, a nie Donalda Tuska. Kryterium polityczne okazało się ważniejsze od etnicznego. Trzeba pewnie wziąć pod uwagę rolę niektórych księży, wskazujących, na kogo głosować. Warto też pamiętać rolę, jaką w tych wyborach odegrało Radio Maryja. Uważam jednak, iż to, że premierem jest Kaszuba, a inni Kaszubi pracują w rządzie i parlamencie, że wielu profesorów i lekarzy przyznaje się do kaszubskości, jest bardzo ważne dla zrzucania balastu i budowania naszej tożsamości.

Premier Tusk niedawno odwiedził Pana profesora.

Było to całkiem prywatne spotkanie. Taki ludzki odruch zgodny z przykazaniem - chorych odwiedzać. Z Donaldem Tuskiem poznaliśmy się wiele lat temu w Zrzeszeniu Kaszubsko-Pomorskim. Bardzo się ucieszyłem z tej wizyty, porozmawialiśmy sobie jak Kaszuba z Kaszubą (uśmiech), choć nie mówiliśmy wcale o polityce.

Myśli Pan profesor jeszcze po kaszubsku?

Czasami. To zależy, gdzie przebywam. W Gdańsku zdarza mi się to rzadziej, bo na co dzień posługuję się językiem polskim, natomiast w Podjazach, gdzie mam domek letniskowy i gdzie spędzamy wakacje, znacznie częściej. Mam też "kaszubskie" sny, związane z młynem, Jeziorem Gowidlińskim, z kolegami szkolnymi, lasem… Tam, w Podjazach, mocniej samego siebie dotykam, w Gdańsku jestem jakby trochę na emigracji. Choć proszę się rozejrzeć, ile jest w tym pokoju kaszubskich rzeźb. One sprawiają, że czuję się u siebie.

Czy Gdańsk jest stolicą Kaszub?
Kaszubi nie mają stolicy. Jest ona tam, gdzie są Kaszubi. Dla mnie stolicą Kaszub są Podjazy. W Gdańsku Kaszubi nigdy nie byli grupą dominującą, zatem stawianie tablic "Gduńsk, stoleca Kaszeb wito", ma w sobie coś z happeningu, ale bardzo to popieram. Niektórzy, zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy, traktują jednak ten pomysł zbyt poważnie. Bardzo się cieszę, że przy wjeździe do kaszubskich miejscowości są dwujęzyczne tablice. Turyści pytali czasem: Gdzie właściwie są te Kaszuby? Teraz już wiedzą.

Serdecznie gratulujemy Panu profesorowi Nagrody im. Jana Heweliusza.

Bóg zapłac!

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki