Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Mewa" Borisa Ejfmana w Sopocie

Tadeusz Skutnik
Szokował niemiecki Antagon Theater AKTion, który pokazał spektakl "Ginkgo"
Szokował niemiecki Antagon Theater AKTion, który pokazał spektakl "Ginkgo" Fot. Przemek Szalecki
"To komedia, trzy role kobiece, sześć męskich, cztery akty, pejzaż (widok na jezioro); mnóstwo rozmów o literaturze, mało akcji, miłości na pudy"- tak swoją "Mewę" komediowo streścił Antoni Czechow. A jak streszczał swoją baletową "Mewę" światowej sławy choreograf Boris Ejfman?

Pytanie na czasie, bowiem po raz kolejny jego zespół gościł w sopockiej Operze Leśnej. Na pewno nie wyrażał się o niej pokpiwająco, jak Czechow. Np. nie tak: czterech bohaterów, dwa akty, pejzaż (widok na las), mnóstwo sporów o sztukę baletu, mało akcji… Jak w takim razie przełożyć to, co u autora "Mewy" jest mistrzostwem słowa, które pamiętamy choćby z desek teatru Wybrzeże sprzed sześciu lat, na bezmowny język tańca?

Ejfman niejeden raz przekonywał, że nie ma dla niego trudności, której by nie pokonał. Tak było i tym razem. "Mewa" to chyba najdoskonalsze dzieło Ejfmana pod względem artystycznym, wykonawczym. I trochę przynudzające merytorycznie.

Czym się bowiem zajmuje? Duszą artysty. Nie pierwszy raz, bo przecież i "Czajkowski", i "Don Juan i Molier" czy "Czerwona Giselle" zgłębiały cierpienia artystów.

Tym razem jednak Ejfman zajmuje się sobą samym. A dwaj zwalczający się bohaterowie: wzięty artysta baletu klasycznego Trieplew i szamocący się eksperymentator Trigorin to - powiada - "są dwie połówki mnie, które we mnie ciągle walczą ze sobą".

Dlatego pewnie z uwagą Boris Ejfman wysłuchałby opinii Krystiana Lupy, który kiedyś miał okazję wyrazić się tak. - Artysta jest bydlęciem straszliwie cierpiącym. Cierpi głębiej niż zwykły człowiek. Jest bardziej bezradnym czy narażonym na rany.

Jest w nim demon, który niejako czuwa nad tym, żeby to cierpienie było ekstremalne. Bo artysta ma w sobie zarówno tego "wampira" inspiratora, jak i "murzyna" wykonawcę. Ten "murzyn" cierpi, nie zdając sobie sprawy, że jest mięsem ofiarnym albo królikiem doświadczalnym po to, żeby później powstało dzieło sztuki. To wszystko dzieje się w jakimś osobliwym zamroczeniu.

Przepraszamy - mogą powiedzieć widzowie - nas jednak mało obchodzą cierpienia jakiegoś Wertera, wywalone na scenę niczym wagon arbuzów, chcemy sztuki będącej ich rezultatem. Bardziej ich tedy będą wzruszać "pudy uczuć" - bo nie tylko miłości - ujawnione niejako przy okazji autoartyzmu.

A tu ma Ejfman bardzo wiele do powiedzenia. Tu jest artystą, który jak chyba nikt już dziś na świecie odważa się mówić o targających ludzkimi losami uczuciach. I do tego potrzebni są mu artyści, którzy potrafią zatańczyć wszystko. Nie sposób ich wszystkich wymienić, ale czworokąt solistów trzeba.

A więc panie: starzejąca się gwiazda Irina Arkadina to rola Eleny Kuzminy. Młoda gwiazdeczka Nina Zarieczna - Anastasija Sitnikowa. Choreografa konserwatystę Trieplewa zagrał Dmitrij Fiszer; młodego zbuntowanego Trigorina - Oleg Markow. Oglądanie ich to najczystsza przyjemność.

Tak sobie wreszcie myślę, że te powieści Ejfmana o awangardyzmie i konserwatyzmie w sztuce są jednak przykrywką albo też sposobem docierania do przepaści ludzkich dusz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki