Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mercedes kabriolet, czyli marzenie o Lazurowym Wybrzeżu

Marek Ponikowski
Tuż przed wyjazdem na zlot w Poznaniu nasz zabytkowy samochód zastrajkował. Awaria napinacza spowodowała zerwanie łańcucha, zniszczeniu uległ wałek rozrządu. Ruina

Może się zdarzyć, że ktoś, kto na co dzień jeździ SUV-em marki Mercedes Benz, a w swojej firmie korzysta z samochodów użytkowych z trójramienną gwiazdą na masce silnika, zapragnie sprawić sobie na urodziny zabytkowe auto. Co wtedy robi? Siada przed komputerem i w okienko wyszukiwarki wpisuje hasło „Mercedes” oraz swój rok urodzenia: 1964. Tak w każdym razie było w przypadku pana Wojciecha Astachowa z Bielkówka koło Kolbud.

- Myślał pan o „Pagodzie”? - pytam. Sportowe coupé z charakterystycznie ugiętym pośrodku dachem (oficjalnie: Mercedes W113) produkowano w latach 1963-71. Od dawna należy do najbardziej poszukiwanych oldtimerów ze Stuttgartu.
- „Pagodę” mogłem kupić kilka lat wcześniej. Ale wtedy jeszcze nie dojrzałem do starego auta…

Z internetowej oferty pan Wojciech wyłuskał atrakcyjnego na pierwszy rzut oka, choć niejeżdżącego Mercedesa W110 w wersji 190D, który ze względu na kształt tylnych błotników nosi w motoryzacyjnej polszczyźnie przezwisko „skrzydlak”. Sprzedawca mieszkał w Lublinie, ale tak się składało, że państwo Astachowowie wybierali się właśnie z rodzinną wizytą do Zamościa. A z Zamościa do Lublina przecież tylko dwa kroki…

- Mąż zabrał szwagra i pojechali. Oficjalnie do myjni, by doprowadzić samochód do ładu po długiej podróży - uśmiecha się pani Małgorzata Astachow.

- W naturze Mercedes także wyglądał przyzwoicie, choć miał poważnie uszkodzony silnik - opowiada pan Wojciech. - Rozmowy ze sprzedawcą się przeciągały, a ja z minuty na minutę coraz bardziej chciałem kupić to auto.

Z odwiedzin u krewnych państwo Astachowowie wracali nad morze, holując za swoim Mercedesem kupioną okazyjnie lawetę, a na niej jasnobeżowego „skrzydlaka”. Szczęśliwy nabywca nie pomyślał nawet, że jego prawo jazdy kategorii B nie upoważnia do prowadzenia tak ciężkiego zestawu. Widząc zabytkowe auto, kierowcy innych samochodów trąbili i machali, nawet załoga policyjnego radiowozu bardziej zainteresowała się motoryzacyjnym zabytkiem niż prawem jazdy pana Wojciecha. W zaprzyjaźnionym, ale także fachowym serwisie wyjaśniło się, że poprzedni właściciel wypalił dziurę w jednym z tłoków. Dla specjalistów dysponujących częściami zamiennymi sprawa banalna. Również blacharz, do którego Mercedes trafił już na własnych kołach, nie miał przy nim zbyt wiele roboty. Niebawem limuzyna wyglądała niemal tak samo jak pół wieku wcześniej, gdy opuszczała fabrykę Daimler-Benz w Sindelfingen.

***

- Wystąpiłam w sukience mini w czarne geometryczne wzory w stylu Mary Quant. Dziewczyny nosiły takie w czasach świetności Beatlesów - opowiada pani Małgorzata. Po raz pierwszy państwo Astachowowie wzięli ze swoim Mercedesem udział w konkursie elegancji zorganizowanym w 2013 roku w Gdyni przez Sekcję Pojazdów Zabytkowych Automobilklubu Morskiego. I od razu zajęli pierwsze miejsce. Zdaniem pana Wojciecha, troszkę pomogło szczęście, bo najgroźniejsi konkurenci, pan w stroju żandarma z Saint-Tropez i pani przebrana za zakonnicę w Citroënie 2 CV, pomylili godzinę rozpoczęcia imprezy. Tak czy owak sukces był. A oni rozsmakowali się w przyjaznym klimacie zlotów i rajdów starych samochodów, zachwycili spotkanymi tam ludźmi, zafascynowali ich wiedzą o historii motoryzacji i antycznych pojazdach.

***

Dla współczesnego kierowcy masywny Mercedes „skrzydlak”, napędzany mizernymi 55 końmi mechanicznymi dwulitrowego diesla, stanowi poważne wyzwanie. Prędkość maksymalna wynosi ledwie 130 kilometrów na godzinę, a rozpędzanie do setki trwa prawie pół minuty. Każde wyprzedzanie ciężarówki jest ekstremalnym przeżyciem.

- Krótko po uruchomieniu pierwszego Mercedesa zacząłem myśleć o następnym. Myszkowałem po internecie, ale te auta, które mi się podobały, były za drogie. Rozstrzygnął los - wspomina Wojciech Astachow. - Cztery dni przed wyjazdem na zlot w Poznaniu nasz zabytek zastrajkował. Awaria napinacza spowodowała zerwanie łańcucha, zniszczeniu uległ wałek rozrządu. Ruina. Błyskawicznie zdobyłem wszystkie potrzebne części, bo bardzo chcieliśmy pojechać na ten zlot. Dwa dni przed planowanym wyjazdem mechanik ostrzegł, że chyba nie zdąży. Zaproponował, że pożyczy mi swój samochód. Ale ja nie lubię pożyczek.

Następnego dnia po południu pan Wojciech pojechał szukać szczęścia. Miał namiary na trzy Mercedesy W111, czyli „skrzydlaki” w dwudrzwiowej wersji coupé, rocznik 1964. Wieczorem wiedział już, że żaden nie jest na chodzie. Ale w Grudziądzu właściciel trzeciego auta powiedział mu o kolejnym - jeżdżącym! - egzemplarzu Mercedesa W111. W Gnieźnie. Późnym wieczorem w świetle ulicznej latarni Wojciech Astachow oglądał samochód. Przyświecając sobie smartfonem, badał stan podłogi i nadkoli. Podczas próbnej jazdy także nie zauważył nic podejrzanego. Spisano umowę, zostawił zadatek. Mercedesa miał odebrać następnego dnia w drodze do Poznania. Rano kolejna komplikacja: bank nie chce przelać pieniędzy na konto sprzedawcy, bo dowód osobisty pana Wojciecha stracił ważność. Ale może wypłacić gotówkę. W porządku. W optymistycznym nastroju, z pieniędzmi w kieszeni państwo Astachowowie jadą do Gniezna. Tu szok: nie ma ani auta, ani kontrahenta.

Nie odbiera telefonów. Domownicy zapewniają, że za chwilę się zjawi. Siedzą w samochodzie, godziny mijają. Jakiś mężczyzna krąży po parkingu, przygląda się im, telefonuje… Po czterech i pół godziny nerwów pojawia się wreszcie właściciel Mercedesa. Finalizują transakcję, odbierają auto. Euforia kończy się po tankowaniu. Samochód nie chce zapalić! Pomógł personel stacji, silnik ruszył. Jadą do Poznania, gdzie okazuje się, że auto nie ma wstecznego biegu, ale to już drobiazg w porównaniu z wcześniejszymi emocjami. Zlot udał się fantastycznie.

***

- Co teraz? - pytam.
- Nowe auto. Też Mercedes W111, ale kabriolet. Takich aut wyprodukowano tylko 2729. Nadwozie i mechanizmy czeka generalny remont, tapicerkę trzeba będzie odtworzyć. To będzie nie tylko inwestycja, ale i spełnienie marzeń. Od dawna chcemy pojechać na południe Francji, nad Morze Śródziemne. Kabrioletem. Monte Carlo, Cannes, Saint-Tropez… Razem z przyjaciółmi, w kilka samochodów.
- Uda się?
- Na tysiąc procent!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki