Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marzyciele się nie mażą

Irena Łaszyn
Ola chciała choć przez chwilę być sławna, mieć ochroniarzy i tłumy paparazzich, śledzących każdy jej krok
Ola chciała choć przez chwilę być sławna, mieć ochroniarzy i tłumy paparazzich, śledzących każdy jej krok Fot. G.Mehring
Czasami jest to różowy laptop albo popcorn z keczupem, czasami pływanie z delfinami albo spotkanie z kotem. O marzycielach i tych, którzy marzenia spełniają pisze Irena Łaszyn

Nie był to całkiem zwyczajny kot. Był jej przyjacielem i nazywał się Zdzicho. Spędzali razem sporo czasu. Ale któregoś razu, gdy dziewczynka wróciła ze szkoły, okazało się, że kota nie ma. Rodzice powiedzieli, że musieli go sprzedać. Nie sądzili, że jest dla niej tak ważny, przez ich dom przewijało się przecież sporo zwierzaków. Dziewczynka najpierw wpadła w rozpacz, potem jednak starała się ze stratą pogodzić. Tak się przynajmniej innym wydawało. Ona zawsze była dzielna. Zwłaszcza gdy zachorowała i mnóstwo czasu zaczęła spędzać w szpitalu.

Minęły trzy lata. Któregoś dnia do dziewczynki, która stała się już całkiem dużą dziewczynką, przyszła dobra wróżka. Zapytała, jakie jest jej największe marzenie. A ta całkiem duża dziewczynka wyjawiła: Spotkanie z kotem. Nie - jakimś tam kotem, lecz Zdzichem, który był jej przyjacielem.
- To było wielkie wyzwanie - nie ukrywa Marcelina Osak z sopockiej Fundacji "Trzeba Marzyć". - Ale kto powiedział, że ma być łatwo? Postanowiliśmy Zdzicha odszukać. Na jego ślad trafiliśmy w… Ministerstwie Zdrowia.

Marcelina uważa, że mieli farta. Okazało się bowiem, że nowi właściciele mieszkali za granicą i potrzebowali dla Zdzicha stosownych papierów. Tam były wszelkie dane, wystarczyło do tych ludzi dotrzeć. Pertraktacje trwały trzy miesiące.
- Oni się chyba obawiali, że im tego kota odbierzemy - mówi Marcelina. - Długo musieliśmy ich zapewniać, że chodzi jedynie o spotkanie z chorą dziewczynką, która chce się ze swym przyjacielem pożegnać. W końcu nas zaprosili.

Wyprawa była dosyć męcząca, ale spotkanie - sympatyczne. Dziewczynka głaskała i tuliła kota, on przyjmował te czułości z zainteresowaniem, choć bez większych emocji. Może dlatego, że nie był to już dawny Zdzicho, tylko wypasiony Bruno, który miał tam swoje zagraniczne, wygodne życie? Dziewczynka szybko to zrozumiała. Nie płakała, nie próbowała niczego zmieniać. Pożegnała się z dawnym pupilem, pożegnała z jego właścicielami. Wróciła do Polski w refleksyjnym nastroju. Pogodna. Chore dziewczynki rozumieją więcej, niż się innym wydaje.
Wolontariusze, którzy pomagają marzenia spełniać, wiedzą to najlepiej.
- Większość naszych marzycieli to pacjenci Kliniki Pediatrii, Hematologii i Onkologii Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku - mówi Rafał Dadej z Fundacji "Trzeba Marzyć". - Czasami musimy się bardzo spieszyć, by spełnić ich życzenia.
Rafał jest prezesem, ale nie lubi tego słowa. - Wszyscy pracujemy charytatywnie - podkreśla.
W Fundacji "Trzeba Marzyć" jest, teoretycznie, 70 wolontariuszy, ale tak naprawdę angażuje się w pracę ok. 20. Pozostałym brakuje czasu. Nie wszyscy potrafią, tak jak prezes, żyć w biegu i spać pięć godzin na dobę.
Oprócz tego Rafał Dadej jest szefem działu w dużej firmie, wykładowcą na Uniwersytecie Gdańskim, ratownikiem, nurkiem, żeglarzem, mężem, ojcem dwójki dzieci i przyjacielem wszystkich marzycieli. Niektórym towarzyszy w zagranicznych podróżach.

Zawsze musi być, oprócz rodziców, ktoś z fundacji, kto się nimi zaopiekuje, zadba o transport, noclegi, rozrywki. A w Polsce pod telefonem musi być wolontariusz, który pomoże wybrnąć z kłopotów, gdy coś się zaczyna komplikować. Jak wtedy, we Francji, gdy wracali z Lourdes i w Paryżu spóźnili się na samolot. Następny lot za trzy dni, nikt nie chce z nimi gadać, a tu dziewczynka z łamliwością kości, na wózku, dla której nawet mocniejsze kichnięcie stanowi zagrożenie.

- Wolontariuszki w kraju najpierw próbowały… zatrzymać samolot, ale okazało się to niemożliwe, bo on już kołował - relacjonuje Rafał. - Zaczęły więc błyskawicznie szukać innych rozwiązań. W rezultacie wracaliśmy pociągiem, z czterema przesiadkami, ale daliśmy radę. Dziewczynka była bardzo dzielna. To pewnie pobyt w Lourdes dał jej siłę.

Podróże bywają duże i małe, tak jak marzenia. Ktoś chce popływać z delfinami i wtedy trzeba organizować wyjazd do Turcji. Ktoś inny chce zobaczyć Pałac Kultury albo smoka wawelskiego i w ogóle nie trzeba opuszczać kraju. Czasami nawet nie trzeba opuszczać Gdańska, choć to podróż w czasie. Jak w przypadku Mariki, która zapragnęła być księżniczką, mieć berło, koronę, karocę, dwa konie i tłum poddanych wiwatujących na jej cześć. A na koniec - iście królewską ucztę, czyli popcorn z keczupem, na srebrnych tacach. No i - ewentualnie - tort truskawkowy.
Tak się stało. Mała księżniczka, w blond peruce i długiej różowej sukni, wyruszyła z kliniki w wielki świat. Tłum wiwatował, ona rozsyłała całusy. Była zachwycona.
Ola też nie chciała ruszać zbyt daleko. Chciała natomiast być… sławna, mieć do dyspozycji samochód, ochroniarzy w skórzanych kurtkach i ciemnych okularach oraz ze dwa sklepy, w których mogłaby poszaleć. A przy tym wszystkim, żądni sensacji paparazzi, z wycelowanymi w nią aparatami fotograficznymi, tacy, którzy śledziliby każdy jej krok, pstrykając setki zdjęć.

- Zorganizowaliśmy darmowe zakupy, fotoreporterów, ochroniarzy - opowiada Marcelina Osak. - W jednego wcielił się tata Oli, w drugiego - dr Maciej Niedźwiecki z Pomorskiego Hospicjum Dziecięcego.
- Trzy godziny jej asystowałem - potwierdza dr Niedźwiecki. - I nawet pilnowałem różowego konia. To ulubiona maskotka Oli.
Marcelina mówi, że uwielbia takie odjazdowe marzenia. To duża radość, gdy można im sprostać. Nawet gdy trzeba wykonać dziesiątki telefonów, namówić do współpracy mnóstwo osób, wyszukać sponsorów. Bo choć wiele marzeń można zrealizować dzięki wpłatom z 1 procenta, na wszystkie wydatki nie wystarczy.
Marcelina studiuje medycynę, jest na piątym roku i w "motylkowej" klinice spędza sporo czasu. Dzieciaki ją znają, bo prawie wszyscy o czymś marzą.

Dziewięcioletni Krystian na przykład - o keyboardzie. Żeby na pożegnanie, gdy już będzie opuszczał klinikę, zagrać kolegom coś optymistycznego. Krystian jeszcze do maja był zdrowym, wysportowanym chłopcem, nawet zdobył srebrny medal w pływaniu i nagle, podczas jednego weekendu, wszystko się zmieniło. Powiększył mu się gwałtownie brzuch. Chłoniak jelita, orzekli lekarze. Mama Krystiana mówi, że teraz to już z górki, po bardzo agresywnej chemii wyniki się poprawiły. Wkrótce wrócą do domu. Oboje, bo od tamtego weekendu pani Alicja też większość czasu spędza w klinice. Na szczęście ma wyrozumiałego pracodawcę.
I mnóstwo optymizmu.
Mamy, podobnie jak marzyciele, rzadko się mażą. Żeby niepotrzebnie nie tracić energii.
Kasia Gładyś, która ma 19 lat i jest dobrą wróżką, spełniającą marzenia, jeszcze niedawno była po drugiej stronie.
- Prawie półtora roku spędziłam w szpitalu, leżałam niemal na każdym oddziale - wspomina.
- Trochę się martwiłam, trochę sobie śpiewałam. Któregoś dnia pojawiła się wolontariuszka z Fundacji "Trzeba Marzyć", porozmawiałyśmy o marzeniach. I doszłam do wniosku, że najbardziej ze wszystkiego chciałabym zaśpiewać z Kasią Cerekwicką.
Rafał Dadej mówi, że to wcale nie było takie trudne, bo piosenkarka w miarę szybko odpisała na e-maila. Uzgodnili termin, wypożyczyli studio nagrań w Radiu Gdańsk.
I spotkały się dwie Kasie. Zaśpiewały trzy piosenki. To znaczy - śpiewała Kasia Gładyś, a Kasia Cerekwicka tylko ją wspierała. Nagrały wspólną płytę.
- Kasia Cerekwicka powiedziała, że Kasia Gładyś ma duży talent i występ z nią to przyjemność - wyjawia Rafał. - Nawet zaprosiła ją na kolację.

- Potem wyzdrowiałam i postanowiłam zostać wolontariuszką - opowiada Kasia. - Odwiedzam chore dzieci i gdy ich rodzice mówią, jak bardzo się martwią, ja im tłumaczę, że każdą chorobę można pokonać, jeśli się tego bardzo się chce. Jestem tego najlepszym dowodem, bo jestem w remisji. Już zapominam o tym, co było, zaczynam żyć. Za parę tygodni rozpocznę studia, ale nadal będę pomagać innym. I śpiewać.
Kiedyś zaśpiewała dla Łukasza, chłopaka z łamliwością kości, który dla siebie nic nie chciał. Ale wymyślił koncert dla innych dzieciaków, żeby im było fajnie. Przyjechała Ewelina Flinta z dwoma gitarzystami, dali czadu w holu kliniki. Kasia Gładyś do nich dołączyła.

To był bardzo profesjonalny występ, z odpowiednią aparaturą i generatorami dymu.
Bywają marzenia odlotowe i bywają całkiem banalne. Ktoś chce strój Michaela Jacksona z teledysku Bad, który trzeba sprowadzić z USA, ktoś inny - perukę Hannah Montana, którą można kupić za kilkanaście złotych. Komuś marzy się wycieczka na Maderę, komuś innemu - nowe biurko albo łóżko. Najlepiej, w kształcie samochodu. Albo pomarańczowy rower. Albo różowy laptop. Albo żółty telewizor. Albo plac zabaw z różowym domkiem. Albo Barbie. Komuś z boku może się wydawać, że to banał, ale oni patrzą na to trochę inaczej.

Kiedyś zadzwonił lekarz i poprosił, by z marzeniem pewnego chłopca mocno się pospieszyć, bo on ma przed sobą jeszcze tylko parę dni. Ten chłopak chciał konsolę do gier. Przywieźli ją. Chłopak grał całą noc, zapomniał o całym świecie. A potem zaczął zdrowieć. I gra na tej konsoli do dziś, choć minęło półtora roku.
Bożena Dyki, która jest logistykiem w firmie informatycznej i zajmuje się wolontariatem dopiero od kilku miesięcy, podkreśla, że spełnianie marzeń to wielka frajda. I wielka szkoła życia. Człowiek zaczyna pojmować, co jest naprawdę ważne.

- Dlatego nie mam zahamowań, gdy muszę prosić o wsparcie - tłumaczy. - Zresztą, w czyimś imieniu prosi się łatwiej.
Ostatnio Bożena organizowała gitarę dla pewnego melomana. Był mały problem, bo to miała być gitara Gibson Les Paul Studio Classic Alpine White. Cokolwiek to znaczy. Na szczęście, koledzy z pracy się na tym znali, zrobili zbiórkę.
Fajnie być dobrą wróżką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki