18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marian Zacharewicz opowiada o Irenie Jarockiej [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Redakcja
Irena Jarocka, jedna z popularniejszych polskich piosenkarek, zmarła 21 stycznia 2012. O swoim związku z piosenkarką, małżeństwie, kierowaniu jej karierą, rozstaniu i przyjaźni Dariuszowi Szreterowi opowiada Marian Zacharewicz.

Pamiętasz, kiedy pierwszy raz zobaczyłeś Irenę Jarocką?
To było gdzieś w okolicach sierpnia 1966. Poznaliśmy się w Gdańskim Studiu Piosenki, firmowanym przez Radio Gdańsk.

To była miłość od pierwszego wejrzenia?
Nie, to absolutnie nie był impuls tego typu, że ja ją zobaczyłem i już wiedziałem: "to ona".

Czytaj także: Piosenkarka Irena Jarocka nie żyje

Jaką ją zapamiętałeś z tamtego czasu?
Miała wtedy 20 lat i - jak sama to podkreślała w wielu wywiadach - była taką szarą, zahukaną myszką. Ale piękną i wrażliwą.

A Ty?
Ja byłem tylko o rok starszy, ale z racji rodzinnych tradycji i wykształcenia - byłem po podstawowej szkole muzycznej w klasie fortepianu - prawdopodobnie trochę więcej wiedziałem o muzyce niż pozostali kursanci. Byłem bardziej osłuchany, mogłem jej zaakompaniować, zagrać. Jakoś sobie przypadliśmy do gustu. Połączyło nas umiłowanie do muzyki, śpiewu.

Już wtedy zacząłeś dla niej komponować?
Jeszcze nie. Pierwszą piosenkę, którą napisałem dla Ireny - "Wymyśliłam cię", jeszcze bez tekstu, przywiozłem jej do Paryża, żeby ją namówić do powrotu, ale to było kilka lat później. Natomiast faktem jest, że wtedy - w okresie Studia Piosenki - marzeniem każdego młodego człowieka, uczestniczącego w tych zajęciach, było dostać własną piosenkę do lansowania.

Czytaj także: Kocha się raz. O piosenkarce Irenie Jarockiej

Gdzie się wtedy lansowaliście?
W radiu, trochę w Rudym Kocie, gdzie odbywały się koncerty, w klubie Lastadia, tam, gdzie później był Cotton Club.

Pierwszym wielkim przebojem Jarockiej byli "Gondolierzy znad Wisły", piosenka napisana przez samego Seweryna Krajewskiego. Jak do tego doszło, że frontman najpopularniejszego polskiego zespołu napisał utwór dla prawie nieznanej, początkującej piosenkarki?
To niejako efekt uboczny pewnej transakcji handlowej. W Sopocie mieszkał Janek Kalata, inżynier dźwięku, i on miał brytyjski magnetofon czterośladowy. Seweryn potrzebował wtedy takiego właśnie sprzętu, bo dzięki niemu mógłby samodzielne pracować w domu. No i z mojej inicjatywy Janek przehandlował mu ten magnetofon, a Seweryn z wdzięczności napisał dla Ireny "Gondolierów".
I zaczęła się jej wielka kariera. Już z Tobą u boku.
To było wyważanie drzwi, które w zasadzie były otwarte, z tym, że my wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy. Wtedy też ujawniła się wrażliwość Ireny. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, dochodzę do wniosku, że ona się do tej branży absolutnie nie nadawała. To znaczy nadawała się, jeśli chodzi o muzykalność, urodę, pracę nad sobą, ale nie - jeśli chodzi o strukturę psychiczną. Brak jej było tej pewności siebie, którą ma większość gwiazd, tego czegoś, co pozwala wyjść na scenę z takim nastawieniem: teraz wszyscy się kładźcie, teraz jesteście moi. Ja byłem najpierw dla niej kimś w rodzaju ochroniarza. Ode mnie odbijali się ci wszyscy, którzy nic jej nie mieli do zaoferowania, którzy chcieli ją jedynie naciągnąć. Potem awansowałem, zostałem tragarzem, szoferem, konferansjerem, kompozytorem, sekretarzem, menedżerem.

Czytaj także: Marian Zacharewicz, były mąż Ireny Jarockiej wspomina piosenkarkę

I w końcu, po jej powrocie z kilkuletniego pobytu we Francji, mężem. Jak w ogóle doszło do tego wyjazdu?
Wtedy bardzo wpływową postacią w polskim show-biznesie był dyrektor Władysław Jakubowski, szef agencji autorskiej. Miał kontakty w Paryżu i załatwił Irenie tzw. stypendium Pagartu. Polegało ono właściwie tylko na tym, że miała zapewnioną pracę w kabarecie Szeherezada i Chez Raspoutine u madame Maritni, Polki mieszkającej tam na stałe i posiadającej jeszcze kilka podobnych lokali. Skromne pieniądze za codzienne występy Irena wydawała na własną karierę. Chodziła do salonów mody i urody, dzięki czemu opanowała sztukę robienia makijażu. Później, już w Polsce, miała nawet propozycję od Krystyny Zachwatowicz, która była naczelnym scenografem w telewizji, żeby zrobiła kurs makijażu dla najsłynniejszych ówczesnych prezenterek, Edyty Wojtczak, Krystyny Loski i innych, żeby one się od Ireny nauczyły same porządnie malować. Ale ona się nie zgodziła. Powiedziała mi, że za dużo na to wydała pieniędzy, żeby teraz za półdarmo się tym podzielić. W Paryżu uczyła się też tańca, śpiewu. No i ten pobyt, który miał trwać trzy miesiące, przeciągnął się do czterech lat.

Bez Ciebie.
Beze mnie. Na początku pisaliśmy do siebie, potem to zamarło. Irena kogoś spotkała w Paryżu. Nie wiedziałem, kogo, dopiero później się dowiedziałem. W końcu uznałem, że muszę jechać, zrobić porządek.

Tak po prostu, w tamtym czasie, powiedziałeś sobie jadę do Francji i już?
Tak po prostu (śmiech). Irena tam była i pootwierała trochę drzwi. Udało mi się zaczepić w kabarecie "Gwiazda Moskwy". Śpiewała tam jeszcze Krystyna Konarska oraz Helena Majdaniec.

Czytaj także: Irena Jarocka: Dawanie jest szczęściem, nie tylko w święta
No to powiedz, jak się robi w Paryżu porządek z piękną i utalentowaną kobietą?
Jak mówią: stara miłość nie rdzewieje. Przyjechałem i znów zbliżyliśmy się do siebie. Przekonywałem ją, że powinna wracać do Polski, bo tam kariery nie zrobi. Nagrała wprawdzie we Francji dwie płyty, ale splot nieszczęśliwych wypadków sprawił, że przeszły bez echa. Jeden menedżer splajtował, drugi tylko udawał, że coś robi. Poza tym Irena była osobą bardzo rodzinną i to życie we Francji było dla niej wielkim koszmarem. W dodatku przeciążenie pracą spowodowało, że na strunach głosowych pojawiły jej się guzki, miała kłopoty ze śpiewem. To wszystko ułatwiło mi złapanie jej za rękę, postawienie na nogi i nakłonienie do powrotu. Już w Polsce, w Gdyni wzięliśmy ślub. Był rok 1972.
Przez te lata nieobecności publiczność zdążyła chyba zapomnieć o Irenie Jarockiej?

Praktycznie zaczynaliśmy od zera. Chyba jednym plusem był kontakt z reżyserem Januszem Rzeszewskim, który zrealizował program telewizyjny z jej udziałem. Wystąpiła tam w tej słynnej przezroczystej bluzeczce przywiezionej z Paryża, na co wszyscy zwrócili uwagę. Ale poza tym nie można powiedzieć, żeby ten Paryż jej pomógł. W każdym razie ja tego nie zauważam. Wszystko wycisnęliśmy ciężką pracą. Graliśmy bardzo dużo koncertów. Po pierwsze to była jedyna forma kontaktu z jej wielbicielami. Po drugie stawki były bardzo niskie, sztywne, ustalone przez ministerstwo. Kiedyś w Koszalinie graliśmy w domu kultury przez cały miesiąc. Aparatura stała rozstawiona, podobnie - scenografia, a my przychodziliśmy tam jak do fabryki. Dawaliśmy po dwa koncerty dziennie, a w niedzielę trzy. Wszystkie najpopularniejsze gwiazdy tak wtedy grały. To był jedyny sposób zapewniający godne przeżycie.

Czytaj także: Laur elegancji dla Ireny Jarockiej
Szukaliście też szansy za granicą, w RFN.
Podczas występu w tamtejszej telewizji Irena zaprzyjaźniła się z pewnym producentem z Hamburga, którego zafascynowała jej pracowitość, parcie do przodu. Gotów był zagwarantować nam po dwa występy w miesiącu za cztery-pięć tysięcy marek. W tym czasie średnia niemiecka pensja wynosiła tysiąc marek. Ale był jeden warunek - musieliśmy zostać w Niemczech na stałe. I na to się nie zdecydowaliśmy. Irena zbyt kochała polską publiczność. Pod pseudonimem Irena Jarova wydała tam singiel "Junge Liebe", który znalazł się na listach przebojów. Siłą rozpędu nagrała jeszcze jedną płytę, ale ta ciągła niepewność, czy następnym razem dostaniemy paszport i będziemy mogli przyjechać, spowodowała, że Niemcy nie chcieli zainwestować w nią dużych pieniędzy. To zresztą problem wszystkich polskich wykonawców, którzy próbowali się przebić za granicą.

W tym czasie Irena Jarocka została jedną z największych gwiazd polskiej estrady. Stało się tak dzięki zaśpiewanej w Sopocie w 1974 r. twojej piosence "Wymyśliłam cię", która została przebojem festiwalu.
Nie było takiej gwiazdy, mówię to z pełną odpowiedzialnością, która miałaby taką popularność jak Irena Jarocka w latach 70. Była uwielbiana. Pół Polski się w niej kochało. Sprawiła to jej niecodzienna wrażliwość. Ona podchodziła do każdego człowieka, do publiczności, z olbrzymią miłością. Po koncertach potrafiła nawet godzinę stać przed garderobą i podpisywać płyty, rozdawać autografy. Dzisiaj, jak gdzieś ma się pojawić jakaś nibygwiazda, to specjalnie rozstawia się metalowe bariery, żeby ludzie mogli do nich podejść i łomotać. Nie ma barier - nie ma gwiazd. Ona była gwiazdą bez bariery. To brzmi jak slogan, ale ona emanowała ogromnym ciepłem. Wszyscy, którzy się z nią zetknęli, mówili, że nie ma drugiej takiej osoby, która by nie miała w sobie nic z aktorstwa, pozy, fałszu. Była naprawdę bardzo dobrym, porządnym człowiekiem..

Czytaj także: Kocha się raz. O piosenkarce Irenie Jarockiej

Ale przy sobie nie udało Ci się jej zatrzymać.
Ta ciężka praca, którą wykonywaliśmy, i te moje działania, żeby ją odgrodzić od niewygód świata, spowodowały, że bycie razem nam spowszedniało. Przede wszystkim jej. Nie miała tego wszystkiego, co kształtuje normalne stosunki między parą małżeńską: czasu spędzonego w domu, czasu spędzonego na wakacjach, czasu spędzonego z dziećmi. Mogliśmy grać i po 10 koncertów dziennie, bo takie było parcie, taka była do niej miłość całej Polski. Tak duża popularność bardzo obciąża. Mnie się wydawało, że liczy się przede wszystkim ta kariera, wymarzona przez jej mamę. Że ja realizuję te ambicje, które są najważniejsze. Okazało się, że nie, że najważniejsze jest życie.
Zaraz, zaraz, mówisz, że kariera to były ambicje jej mamy?
Mamie Ireny bardzo podobała się Anna German i marzeniem jej życia było, żeby jej córka wyszła z tego biednego, zahukanego domu i osiągnęła podobny sukces.

Z niektórych opowieści Ireny Jarockiej wyłania się dość przerażający obraz jej domu rodzinnego: nadużywający alkoholu ojciec, bracia zabrani do domu dziecka...
Uważam, że niepotrzebnie to wyciągała na światło dzienne. Nie opowiada się takich rzeczy. W każdym razie kiedy w 1978 roku Irena ode mnie odeszła i związała się z drugim mężczyzną, porzuciła wszystko dla niego, urodziła córkę. W końcu wyjechała z nim do Stanów Zjednoczonych i ten cały pracowicie zbudowany kapitał popularności gdzieś tam został "na strychu".

Rzeczywiście po waszym rozstaniu jej kariera wyraźnie straciła rozpęd.
Może to przypadek, a może dowód na to, jak dużo było w tym wszystkim mojej roboty. Był taki moment, że z Michałem, jej drugim mężem, zaproponowali mi, żebym się znów zajął jej sprawami. Nie zgodziłem się, bo wciąż ją jeszcze kochałem. Wiedziałem, że ani nie byłbym skłonny, ani nie umiałbym oddzielić spraw zawodowych i osobistych. Przeszło mi na szczęcie. Teraz mam kochającą i cudowną żonę, Hanię Zacharewicz, która jest charakteryzatorką filmową i wizażystką, która - nawiasem mówiąc - pisuje systematycznie o modzie w "Dzienniku Bałtyckim". A wracając do Ireny, to wyraźnie widać, że w okresie po roku 1980 brak było porządnej pracy menedżerskiej. Niezrozumiała była też dla mnie decyzja jej drugiego męża, by pozostać w USA. Powinni wrócić do Polski. Irena miałaby tu dziś pozycję porównywalną z Ireną Santor.

Czytaj także: Piosenkarka Irena Jarocka nie żyje

A jednak przyjaźniliście się po rozwodzie.
Można tak powiedzieć. Ona często tu przyjeżdżała z Ameryki. Wielokrotnie występowaliśmy razem - z jej inicjatywy. Napisałem też dla Ireny jeszcze kilka piosenek. Na ostatniej nagranej przez nią płycie - "Ponieważ znów są święta" z 2010 roku znalazła się moja pastorałka "Samotnie kolędować źle", którą napisałem z Wojtkiem Młynarskim.

Kiedy ją ostatni raz widziałeś?
Rok temu, w marcu 2011, w Warszawie.

Wiedziałeś, że walczy z chorobą?
Nie, absolutnie. Dowiedziałem się od Seweryna Krajewskiego, który był świadkiem na naszym ślubie. Zadzwonił do mnie w sierpniu, że z Irenką jest źle, że ma raka mózgu, powodującego duży obrzęk. Natychmiast zadzwoniłem, ale jej telefon był już wyłączony.

Pewnie myśląc o waszym związku, nieraz zastanawiałeś się, gdzie popełniłeś błąd?

Nasz związek to był wspaniały poryw młodości. Patrząc za siebie, co mam sobie do zarzucenia, to nie mój stosunek do Ireny, ale to, że dałem jej za mało tego, czego ona szukała, i co znalazła przy drugim mężu. Ale życie już takie jest: coś za coś. Ja ją, mówiąc buńczucznie, stworzyłem jako artystkę, wiedząc, że jest naprawdę zdolną wykonawczynią i piękną kobietą.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki