Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Krzykowski, Top Menedżer 2012: Biznes to wielkie ryzyko, trzeba znać nieprzekraczalną granicę

rozm. Ryszarda Wojciechowska
Marek Krzykowski
Marek Krzykowski Przemek Świderski
Człowiek nie może być mądry jedynie swoją mądrością. Jeżeli nie ma się zaufania do ludzi, z którymi się pracuje, to niczego dobrego się nie osiągnie - z Markiem Krzykowskim, prezesem zarządu International Paper-Kwidzyn sp. z o.o., rozmawia Ryszarda Wojciechowska

Nadal pokutuje stereotyp, że miarą sukcesu menedżera jest luksusowe auto, jacht czy gabinet na ostatnim piętrze wieżowca z przeszkloną ścianą.
Taki świat jest mi obcy. Wyglądam skromnie i noszę się skromnie.

I urzęduje Pan skromnie.
Nie zmieniłem gabinetu od czasu, kiedy zasiadłem w nim jako dyrektor, potem jako członek zarządu i wiceprezes. Jestem człowiekiem sentymentalnym, który się przywiązuje nie tylko do ludzi, ale także do rzeczy. Trudno mi się rozstać nawet ze starym garniturem, w którym nadal dobrze się czuję. A o jachcie nigdy nie marzyłem. Bo byłby dla mnie tylko kłopotem. Jak się ma jacht, to trzeba mieć czas, żeby z niego korzystać.

To co jest dla Pana miarą sukcesu?
To, że mogę się spotykać z ludźmi, z którymi chcę mieć kontakt. Których sam sobie mogę wybrać. Oczywiście biznes narzuca pewne obowiązki, nie zawsze przyjemne. Dla mnie największą wartością jest to, że mogę się rozwijać. A nie stać w miejscu, odcinając kupony od tego, co się ma.

Ale zawsze jest ten etap zachłyśnięcia się sukcesem. Panu się to nie zdarzyło?
Widać, że to dopiero przede mną (śmieje się). Wracając do miary sukcesu, o którą pani pytała. Mieszkam w Kwidzynie, tu pracuję. I nie muszę się chować przed ludźmi, z którymi pracuję. Jestem dobrym obserwatorem. Staram się nie tylko widzieć, ale też wyciągać wnioski z tego, co widzę. Jeśli ktoś mieszka w jednym mieście, a pracuje w drugim, bo się boi kontaktu z pracownikami, to musi być to tragiczne. Żadne stanowisko nie jest warte tego, żeby sobie na takie podejście "zasłużyć". Cały czas chodzę po ziemi i między ludźmi. Wiem, co ich boli, czego oczekują...

Chodzi Pan między ludźmi w zakładzie jak pan na włościach?
To nie ma nic wspólnego z panem na włościach. Jestem partnerem dla pracowników. Oni na swoich stanowiskach są ważniejsi ode mnie. Ja jestem tylko ich pomocnikiem. Człowiek nie może być mądry jedynie swoją mądrością. Jeżeli się nie ma zaufania do ludzi, z którymi się pracuje, to niczego dobrego się nie osiągnie.

Czyli ludzie są najważniejsi?
A ma pani wątpliwości? Biznes przeżywał różne mody. W latach 90. ubiegłego wieku bożkiem był marketing. Wydawano ogromne pieniądze na promocję i reklamę. W ostatnich latach modny jest HR - działania pracownicze. Ale tu też czasami strona formalna bierze górę nad merytoryczną. Bo nie da się zarządzać ludźmi, tylko tworząc plany, programy, które zakładają, kogo i jak wyszkolić, kogo gdzie wysłać. Ważniejszy jest kontakt bezpośredni, znajomość nie tylko umiejętności i pomysłów, ale też problemów ludzi.
Wie Pan, ilu ma obecnie pracowników?
1302. I zawsze wiem, kogo przyjmuję, bo robię to osobiście. Tej zasady trzymam się od lat. Poświęcam trochę czasu na rozmowę, żeby poznać człowieka.

O czym Pan rozmawia? O pracy, obowiązkach?
To, co jest związane z pracą, rozwiązuje wcześniejsza rekrutacja, prowadzona przez pracowników działu personalnego. To oni sprawdzają kwalifikacje kandydata. A ja podczas rozmowy szukam człowieka w człowieku, tego, ile w nim osobistej kultury, lojalności, takiej zwyczajnej przyzwoitości. Czuję ogromną satysfakcję, kiedy nasi pracownicy wyjeżdżają na spotkania i szkolenia, a potem słyszę od innych, jacy są fantastyczni. Jak bardzo są zaangażowani i jak mocno się identyfikują z firmą.

Pan też musi się mocno identyfikować z firmą, skoro jest w niej już 30 lat. To jak stare dobre małżeństwo.
Tak się składa, że mam również 30-letni staż małżeński z żoną, nie tylko z firmą (śmieje się).

Przed laty opuścił Pan rodzinny dom w Borach Tucholskich, a potem przez Starogard Gdański i Gdańsk, gdzie Pan studiował na politechnice, przywędrował do Kwidzyna.
Po ukończeniu politechniki przez ponad rok pracowałem na uczelni, mieszkając w Gdańsku. Ale kiedy się zorientowałem, jakie tam panują relacje, wiedziałem, że to nie dla mnie. Że nie chcę zostać. Ostatnio, podczas gali Liderów Polskiego Biznesu, wspominałem o wyścigu szczurów, który trwa już od lat.

Pan w nim nie brał nigdy udziału?
Ja ten wyścig widziałem. Ale nie dałem się wciągnąć. Chciałem być tylko wysokiej klasy specjalistą, inżynierem. Dlatego wybrałem politechnikę. Ten czas, kiedy pracowałem przy automatach, wspominam z sentymentem. Bo jak się robi coś, co się lubi, to nieważne, czy się jest inżynierem, czy prezesem.

Brzmi jak slogan, że jak się robi coś, co się lubi...
Ale tak jest. Ja nie robię tego, czego nie lubię, i nie jem tego, czego nie lubię.

Upraszcza Pan sobie życie?
Raczej je sobie uprzyjemniam.

Jest Pan dobrze zorganizowany?
W ciągu swojego zawodowego życia zafundowałem sobie trzy szkolenia zarządzania czasem. Ale warto było. Trzeba sobie od czasu do czasu przypominać, że należy oddzielać rzeczy ważne i pilne od nieważnych. Człowiek niby to wie, ale jednak zapomina. I nagle wszystko się dla niego staje ważne i pilne.
Inni ciągną do metropolii, a Pan postanowił zostać w Kwidzynie.
Kocham spokój, ciszę i naturę, a bardzo przeszkadzają mi pośpiech i nerwowość. W moim życiu było kilka ciężkich i przykrych momentów, ale tym pierwszym, który odcisnął pewne piętno, było dość wczesne opuszczenie domu rodzinnego. Kiedy jako 15-latek wyszedłem z walizką w ręku do szkoły średniej, czułem, że to mój punkt zwrotny w życiu. Że gubię to, co było dla mnie do tej pory najcenniejsze - opiekę domu rodzinnego. Musiałem się natychmiast stać dorosły. Zwłaszcza że to była decyzja przymusowa. I od tamtego czasu marzyłem o tym, żeby wrócić do miejsca, gdzie będę się czuł bezpiecznie. A Kwidzyn jest nieduży, spokojny i blisko tu do natury. Bardzo szybko można wyjść z tego codziennego zgiełku. Mieszkając w Gdańsku przed laty, nawet jeśli się nie spieszyłem, to i tak goniłem jak wszyscy. Pewnego dnia powiedziałem sobie - a po co?

Co dla Pana znaczy papier?
Dobre pytanie.

Właściwe dla kogoś, kto - przepraszam za kolokwializm - w papierze robi od lat.
Dla mnie papier to nie tylko coś materialnego, to również pewna wartość. Śmieję się, kiedy słyszę, że papier już powoli staje się czymś archaicznym. Że za chwilę przestanie istnieć. Przecież my wciąż czytamy książki, a najpiękniejsze życzenia wysyłamy na kartkach pocztowych, a nie SMS-em. Najlepsze prezenty też pakujemy w piękny papier. Elektronika potrafi być zawodna, a papier, jak mówi stare porzekadło, wszystko zniesie. Czasami w rozmowach słyszę, że elektronika zmiecie papier. Wtedy przypominam, że nawet ta najnowocześniejsza elektronika nie istnieje bez opakowania. Kiedy w 1995 roku modernizowaliśmy maszynę numer 3, która produkuje papier gazetowy, powiedziano nam, że to modernizacja na trzy lata, bo po tym czasie nikt nie będzie już potrzebował papieru gazetowego. Od tego czasu minęło lat 18, a my nie widzimy spadku popytu. Ale nie ukrywam, że poza tym wątkiem romantycznym, w papierze widzę także biznes.

International Paper w Kwidzynie to największy płatnik. Duża odpowiedzialność.

Marszałek województwa pomorskiego powiedział niedawno, że jesteśmy trzecim płatnikiem netto w województwie, i to mi sprawiło ogromną radość. Pomijając cel osobisty, który się chce zrealizować, to serce rośnie, jeśli się ma wpływ na to, co się dzieje w mieście i regionie. Widzę z dumą, jakkolwiek to patetycznie zabrzmi, że miasto się rozwija, że wokół wyrastają domy, że samochodami zapełniony jest nasz parking. Zresztą porównując parkingi naszych zakładów we Francji i Stanach, muszę powiedzieć, że najlepsza flota samochodowa stoi właśnie u nas.

Pojętny uczeń kapitalizmu - napisano o Panu. Śpi Pan dzisiaj spokojnie, mimo kryzysu?

Ze snem nie mam najmniejszego problemu. A kapitalizm musi mieć ludzką twarz. Bo to nie jest tylko kwestia zysku, wydrenowania z czegoś pieniędzy. Nawet jeśli jest drenaż, to musi czemuś służyć. U nas biznesmeni chcieliby się dorobić szybko pałacu, samochodów, służby. A tu trzeba latami wkładać sporo pracy, zaprzyjaźniać się z pracownikami. Oczywiście można zrobić biznes błyskawicznie. Ale chyba bardziej wartościowe jest to, że się uda coś stworzyć na lata. A nie tylko wymyślić na chwilę.
Porażki biznesowe często się zdarzają?
Porażek zawsze jest więcej niż sukcesów. Nauczyłem się z nimi żyć wtedy, kiedy uprawiałem sport. Bo tam osoba, która odnosi tylko sukcesy, bardzo szybko po pierwszej porażce się załamuje. Wielkimi mistrzami zostawali ci, którzy wyciągali wnioski ze swoich klęsk mniejszych i większych i potrafili się z nimi uporać. Biznes to jest wielkie ryzyko. Ale trzeba znać granicę, do jakiej można się posunąć. Miałem niedawno ciekawą rozmowę z synem. Bo on, jak każdy młody człowiek, szuka swojego miejsca w życiu. I usłyszałem od niego: - Tato, jakbyś we mnie zainwestował ileś tam pieniędzy, to ja mam świetny pomysł na biznes. Można dobrze zarobić, rentowność na poziomie 20 procent - tłumaczył. Dobrze, a ile można stracić? - zapytałem. I usłyszałem: - No, o tym to jeszcze nie myślałem. On widzi tylko tę jedną stronę biznesu - ile można zarobić. A tymczasem trzeba również wiedzieć, ile można stracić. Mój kolega, dyrektor techniczny w naszej firmie, ma takie trafne powiedzenie: trzeba umieć odróżnić ryzyko od ryzykanctwa.

Przyjemnością tej pracy są pewnie zagraniczne wyjazdy.
Na Florydzie byłem już kilkanaście razy. Znam tam większość miejscowości. Ale to nie jest wyjazd wczasowy. Konferencja zaczyna się o 7 i kończy o 21. I to, czy ona byłaby na Florydzie, czy w Nowym Jorku albo we Frankfurcie, nie ma większego znaczenia. Bo zazwyczaj czasu na zwiedzanie jest niewiele. Oczywiście fajnie jest wysiąść na lotnisku w Miami i zobaczyć tamtejsze bożonarodzeniowe choinki, czyli palmy udekorowane bombkami i światełkami. Wygląda to niezwykle egzotycznie. Ale takie wyjazdy to jednak przeważnie gehenna. Długie przeloty, nie ma czasu na jedzenie, kiedy samolot nie może odlecieć, to śpi się w hotelach, w których by się spać nie chciało. Ale przyznaję, zwyczajnie bym sobie nie mógł na obejrzenie takich miejsc pozwolić, gdyby nie te wyjazdy.

Ale Pana dewizą jest to, że jak wakacje, to w Polsce.
Tyle podróżuję po świecie, że Polska jest nadal dla mnie nieodkryta. Więc ją odkrywam. Uwielbiam słuchać gwary śląskiej czy kaszubskiej, mazurzenia. No i w Polsce czuję się jak u siebie w domu. A dom, jak już mówiłem, jest bardzo dla mnie ważny.

International Paper-Kwidzyn

Kwidzyńska firma od 1992 roku jest częścią największej korporacji papierniczej świata - International Paper, która jest światowym liderem branży papieru i opakowań. Dostarcza szeroki zakres produktów, którym zaufali klienci. Spółka wytwarza papiery niepowlekane, a także opakowania konsumpcyjne i przemysłowe. Za pośrednictwem swojej firmy dystrybucyjnej w Ameryce Północnej, oferuje również produkty do zastosowań drukarskich, opakowaniowych, graficznych, a także konserwacyjnych i przemysłowych.
Skala zakładu i procesy stosowane w przemyśle celulozowo-papierniczym wymuszają stosowanie najlepszej dostępnej techniki i technologii w celu minimalizacji szkodliwego oddziaływania na środowisko. IP - Kwidzyn w wyniku licznych modernizacji, jest w stanie w znacznym stopniu eliminować zanieczyszczenia u źródeł ich powstawania.
Wszystkie instalacje technologiczne posiadają urządzenia lub rozwiązania minimalizujące ilości powstających zanieczyszczeń. Spełniane są nie tylko wymagania prawne, ale prowadzone są ciągłe działania dla uzyskania poprawy w zakresie ochrony środowiska.

Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Firma zatrudnia ponad 1300 pracowników. W 2011 roku wypracowała przychody wysokości prawie 2,4 mld zł.
W Kwidzynie produkowane są m.in. papiery biurowe POL jet prime, POL lux, POL Speed, POL Color Laser.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki