Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Kondrat: Młodość? Teraz jest mi najlepiej

Ryszarda Wojciechowska
Kamila Zarembska
Co dają pieniądze, kiedy się jest prawdziwie wolnym, jakie miejsce w jego życiu zajmuje wino i co go jeszcze interesuje w kobietach - mówi Marek Kondrat w rozmowie z Ryszardą Wojciechowską.

O czym przy dobrym winie nie wypada rozmawiać?
Nie ma tematów tabu.

O polityce i pieniądzach też można?

O wszystkim można. Ale wino jest przyjazne, tolerancyjne. Sprzyja człowiekowi. Ono nas oddala od takich głupich tematów jak polityka czy pieniądze. Polityka mało jednoczy ludzi przy stole. Tak samo bywa z pieniędzmi. O pieniądzach w świecie wina nikt nie rozmawia. One są lub ich nie ma. Ale o czym tu gadać? Dla ludzi, którzy tworzą wino, jedynym panem jest natura, odpowiednia ilość słońca i brak deszczu w porze zbiorów. To fantastyczne.

Można teraz Panu pozazdrościć takiej lekkości bytu. Trzeba sobie na nią jakoś szczególnie zasłużyć?
Trzeba coś w życiu wybrać. Raz się zdecydować. Od paru lat mam do czynienia z ludźmi zamożnymi, których odwiedzam z moim bankiem. To osoby, które skorzystały z nowej oferty naszej ojczyzny. Ujawniły swoje talenty, pracowitość. I kiedy im opowiadam o moich winach, a to jest właściwie opowieść o życiu tak naprawdę, słyszę od nich: Wie pan, ja już od jakiegoś czasu myślę, żeby się oderwać od tego, co robię. Żeby w sposób przyjemniejszy konsumować to, na co zapracowałem.

Więc jak to zrobić? Jak wybrać?
To jest zawsze moment. Ja byłem na państwowej pensji przez 10 lat, do 1982 roku. A potem puściłem się na swoje, ponieważ wolność jest imperatywem głównym mojego życia. Kiedy stwierdziłem, że świat dookoła mnie się zmienił i wraz z nim zmieniają się moje relacje emocjonalne, zacząłem szukać dla siebie takich relacji, które mnie będą inspirować. Szukałem czegoś, co sprawi, że być może uda mi się poskromić demona czasu. I tak się stało. Wino jest - jak by tu pani powiedzieć - twórczością powtarzalną. Ono zawsze kwitnie, owocuje. I zbiera się je o tej samej porze, z przesunięciem może do kilku dni. To daje poczucie takiego bezpieczeństwa jak wszystko, co jest powtarzalne.

I nie żal trochę tamtego, aktorskiego życia?
Zupełnie go nie żałuję. Ono dominowało kiedyś i potem straciło swoją dominację.

Żadnych blasków z czasów aktorstwa?
Nie mam pokus ani chęci. Doskonale się teraz czuję na widowni, w teatrze czy w kinie, patrząc na swoich kolegów. Jestem na swoim miejscu. Odnalezienie tego miejsca jest rzeczą fundamentalną. To nie znaczy, że wszyscy muszą szukać. Jestem daleki od wyborów globalnych i od tego, że wszyscy coś musimy. Nie. Ja staram się iść drogą, którą mi podpowiada własna natura. I cześć. Wraz z każdym nowym miejscem winiarskim przybywa mi przyjaciół. Staram się ich zrozumieć. Wczuć się w odmienność klimatu. Wszyscy jesteśmy do siebie podobni. Wszyscy oczekujemy tego samego od życia. I wbrew pozorom bardzo podobnie je przeżywamy. Im mniej w nim gwałtowności i niepokojów, nad którymi nie potrafimy zapanować, tym lepiej dla nas. Skoro ostateczny moment jest wyznaczony mniej więcej dla każdego, to nie trzeba się tak strasznie szarpać. Jest naprawdę wiele przyjemności, które pozwalają ten moment oddalić.

Jadąc na to spotkanie, pomyślałam - a co by powiedział Pana tata na ten wybór?
To miło, że pani o tym pomyślała...
Ale powiem Panu, dlaczego tak pomyślałam. Bo to był aktor [Tadeusz Kondrat - dop. aut.] z pokolenia, które żyło tak, żeby grać aż do śmierci.
Wiem. Proszę pamiętać, że ja się urodziłem na trzecim piętrze Teatru Starego w Krakowie. Żyłem w atmosferze teatru, i to tego przebranego w kostium, charakteryzację. Bywałem w dwóch domach - wyimaginowanym i prawdziwym, który nigdy do końca prawdziwy nie był. Tam była mama, która dbała o dom, ale ojciec zawsze bujał między tymi dwoma światami. One były zresztą tak uwodne, że i mnie skierowały w końcu w te same koleiny. Wybrałem szkołę teatralną. I wszystkie następstwa tego wyboru trwały przez następnych kilkadziesiąt lat mojego życia.

Ale już wiem, że nie tęskni Pan do tych lat.
I ich nie przekreślam. Ja temu czasowi zawdzięczam bardzo dużo. Ale on miał swój finał. I cześć. Gdybym dzisiaj z ojcem - jak pani była łaskawa wspomnieć - o tym rozmawiał... Ale nigdy nie udało mi się z nim tak blisko o podobnych sprawach pogadać. Dzisiaj bym mu powiedział, że są jeszcze inne dziedziny. Ale w tamtej epoce nie było innych dziedzin. Ojciec miał swój teatr i swoje życie jako inny kolor w stosunku do tego, co nas otaczało. Myśmy się wyróżniali. Zresztą cierpiałem z powodu tego wyróżnienia. Bo ja raczej dbałem o unifikację. Taką mam naturę. Ale nie podejrzewam, żebym mógł wtedy ojcu wytłumaczyć, że coś innego czeka mnie w życiu. Bo ja nawet sam tego nie przewidywałem. To był splot okoliczności.

Marek Kondrat, kiedyś aktor, a dzisiaj król życia?
Żaden król życia. Jestem człowiekiem niesłychanie skromnym i skromnie żyjącym. Rozwijam swój biznes, który mnie niesłychanie dyscyplinuje i który jest moją nową twórczością w życiu. Do niedawna miałem do czynienia z abstrakcją, a dzisiaj mam do czynienia z czymś bardzo realnym. Ile włożę, tyle wyjmę (śmieje się).

A nie zdziwiło Pana to, że sobie w biznesie poradził?
Nie. Ale też sam bym sobie nie dał rady. Mam wspaniałego partnera, który dba o całą logistykę przedsięwzięcia. Przyjaciela, który jest odpowiednio surowy i pozbawiony tych wszystkich abstrakcyjnych niuansów (przerywa krótkim śmiechem), którymi ja jestem wypełniony. Ale uzupełniamy się dobrze. Mamy ideę i jesteśmy we właściwym wieku do uprawiania biznesu. Biznes nie jest dla nas nożem na gardle, tylko przyjemnością.

Teraz Pan dużo podróżuje. Niedawno była Brazylia, Argentyna. To też nowa jakość.
I powód, żeby stwierdzić, że na całym świecie ludzie są tacy sami. Mają takie same potrzeby, tylko różnią nas klimaty i tempo życia. Strasznie łatwo się porozumieć z drugim człowiekiem, tylko trzeba wyjść mu naprzeciw. Nie eksponować swojej odmienności, a jedynie ciekawić się tym, kim jest. Można o wiele więcej zrozumieć i o wiele więcej posiąść z tego świata, który wcale nie jest taki wielki, jakby się zdawało.

Pieniądze szczęście dają? Bo Pan to już mniej więcej wie.
Pieniądze dają poczucie spokoju. I świadomość, że pani nie musi o nich za każdym razem myśleć, tworząc swoją historię i to wszystko, co pani chce dookoła siebie zrobić. Natomiast komuś kto je ma, one objawiają prawdę banalną, że nie są warunkiem szczęścia fundamentalnego. Ale pomagają w życiu zdecydowanie. Stać mnie na więcej niż wiele innych osób dzisiaj stać. Ale to są rzeczy wypracowane przeze mnie samego. Nikt mi tego nie dał w spadku.

Ale może pieniądze zabijają marzenia? Czy Pan jakieś ma?
Bardzo doraźne. Jestem w odpowiednim wieku do ograniczania marzeń (wybucha śmiechem).
Który okres w Pana życiu był najlepszy?
Teraz jest zdecydowanie najlepiej.

Do młodości Pan nie tęskni?
Nawet nie wspominam. Młodość jest znojem, utrapieniem, ciężką pracą i spełnianiem oczekiwań innych. W młodości nigdy nie jesteśmy wolni. Dopiero kiedy przestajemy głównie zadowalać innych, jesteśmy prawdziwie wolni.

To brzmi trochę... staroświecko, przy dzisiejszym kulcie młodości. Ale jest miłe dla ucha.
Wie pani, z młodością jest tak, że człowiek patrzy tylko i wyłącznie w górę. Wchodzi po drabinie tego życia, nie oglądając się za siebie. Zawsze w górę i w górę. Nie ma czasu na refleksję. Aż dochodzi do momentu, w którym staje na jakiejś krawędzi. Dla mężczyzny ta krawędź znajduje się gdzieś w okolicach czterdziestki. Wtedy ma czas na pierwszy oddech i spojrzenie za siebie. Na to co zrobił. To czas pierwszej, głębszej refleksji. Na ogół dosyć smutnej. Ale wszystko zależy od temperamentu i - ja wiem? - od horyzontów, otoczenia, które mu wyznaczy granicę ambicji i tej przestrzeni do zdobycia. Zależy od tego, czy człowiek odnalazł siebie w tym wszystkim i stwierdził, że już wyżej nie chce iść. Bo go na to nie stać. Nie jest w końcu alpinistą. Ważne więc, żeby odnalazł swój kanał. I dobrze się w nim poczuł. Bo jak się poczuje dobrze ze sobą, inni też będą się z nim dobrze czuli. Ale to dopiero środek życia.

I co dalej?
To jest tak jak w piaskowym zegarze. Wie pani, jak on wygląda? Na początku jesteśmy w szerokim kielichu. Tam jest pewien bezład, piasek przesypuje się. W środku życia jesteśmy w jego wąskim przesmyku. Ciśnienie jest wtedy duże. Ale potem znowu wchodzimy w szeroką przestrzeń. I od nas praktycznie zależy, od tego co przeżyliśmy, co dostaliśmy od życia, jak ją zagospodarujemy.

Więc nic nie ma z młodości?

Jest parę wspomnień, parę zapachów i uniesień. Ale przeszłość nie stanowi o moim życiu. Ani przyszłość, o której kompletnie nie myślę. Jak mówił Sławomir Mrożek: najważniejsze jest najbliższe pięć minut, reszta to wyobraźnia.

Pan wie, jak takie spojrzenie różni się od spojrzeń wielu ludzi w Polsce?
Nie wiem.

Takie spojrzenie może być frustrujące.
Czy ja wiem? Nie kontroluję tego i nie porównuję. Każdy ma własny scenariusz życiowy. Przestałem reagować na takie rzeczy. To jest też wyzwolenie się z okresu pewnej zależności. Z czasów, kiedy człowiek coś porównywał, próbował coś określać. Ja absolutnie nie poddaję krytyce innych wyborów. Nie twierdzę, że mój jest najlepszy. Ale jest mój własny. I tyle.
Do polityki Pan się już zdystansował? Pamiętam sprzed paru lat, jak gorąco Pan dyskutował...
Miałem taki okres entuzjazmu w polityce. Budowania nowego kraju, wspierania tych ludzi, którzy sprawili, że ten kraj jest naprawdę inny. Dzisiaj już nic nie muszę.

I polityka nie męczy Pana?
Męczy mnie w jakimś stopniu. Ale staram się ją ograniczać w moim życiu. Jestem bardzo obywatelski. Chodzę na wszystkie wybory, jak wymaga tego mój prywatny ustrój. I to cały wkład. Ale żaden osobowy, w postaci twarzy czy nazwiska. Postanowiłem mieć własne zdanie, z którym się jednak nie odkrywam.

A polskie kino Pan śledzi?
Jestem oglądaczem. Aczkolwiek stałem się ostatnio współproducentem nowego filmu Marka Koterskiego. Koterski jest mi bardzo bliski. Nie mogę odciąć tej pępowiny, która sprawiła narodziny Adasia Miauczyńskiego, czyli mojego bohatera w "Domu wariatów" przed 27 laty. Wycofałem się z planu filmowego, ale postanowiłem wesprzeć Marka finansowo. Film zatytułowany "Baby są jakieś inne" będzie - jak sam tytuł wskazuje - takim męskim skowytem na temat płci dosyć dla nas ciągle niezrozumiałej.
Zdjęcia zaczną się 14 września.

Kiedyś Krzysztof Kowalewski na moje pytanie, co wybiera: wino, kobiety czy śpiew, odparł: wino, kobiety i... śpię. A jak Pan by odpowiedział?
Nic bym nie wyróżnił. Nawet wina. Bo ja go nie nadużywam. To nie jest taki wybór, że wskakuję pod wodę, bo... wino i wino. Nic podobnego. Podchodzę do niego niesłychanie racjonalnie. Myślę o tym, jak rozmowa przy winie może być atrakcyjna. Gdybyśmy tutaj pili wódkę, to byśmy już po pół godzinie nie mieli sobie nic do powiedzenia. No, może poza tym że byśmy dyskutowali w stylu: Kaczyński czy Komorowski? Albo o tym czy krzyż wynieść, czy zostawić? Nam procenty szkodzą. My powinniśmy się wyciszać. One nie służą naszemu temperamentowi, który i tak jest duży. Bo Polak w temperaturze 36 i 6 umiera z nudów.

Sprytnie Pan uciekł od kobiet...
Kobiety, wie pani, uwielbiam. Kobiety są przedmiotem mojej admiracji. Ale dzisiaj mogę mówić o nich jak o obrazie, na który mogę patrzeć godzinami. Jak o zamachu na arcyksięcia Ferdynanda (śmieje się). Ale bezpośrednio ten temat mnie już nie dotyczy. Co poniekąd jest kojące. To nie mój czas. Ale jest coś w zamian. To tak jak z młodością, o której mówiliśmy przed chwilą. Kobiety, które wyzwalają się z młodości, emanują innym temperamentem. Są osobowościami, z którymi warto się zadawać. Młodość jest banalna. Ta kobieca także. Powłoka jest interesująca dla entuzjastów plakatów, a nie dla entuzjastów sztuki. Ale to mój punkt widzenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki