Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Jackowski - zawsze drugi

Dariusz Szreter
Końcówka lat 70. to był w Polsce okres, gdy muzyka rockowa praktycznie nie istniała. Czemu uchodzący za liberała Gierek tu okazał się większym zamordystą niż zaściankowy Gomułka, za którego czasów jednak powstała prężna scena rodzimego rock'n'rolla, zwanego bigbitem - nie wiadomo.

I nagle, na dwa miesiące przed - przez nikogo jeszcze nieprzeczuwanym - upadkiem towarzysza Edwarda, w państwowej (a innej wtedy nie było) telewizji ktoś zdetonował bombę. W czerwcowy wieczór, kiedy - jak zwykle o tej roku porze - cała Polska zasiadła przed odbiornikami śledzić konkursowe zmagania uczestników opolskiego festiwalu piosenki, na scenę wpadła ostrzyżona na zapałkę dziewczyna w rękawiczkach bez palców oraz czterech niezbyt świeżo wyglądających facetów z gitarami i perkusją.

"Boskie Buenos" i "Żądza pieniądza", bardziej wykrzyczane niż wyśpiewane, według ówczesnych standardów, były jak kopniak wywalający drzwi i wpuszczający świeże powietrze do zatęchłej piwniczki z gierkowskimi przebojami. Co było potem, z grubsza wiadomo: wielki boom polskiego rocka w pierwszej połowie lat 80. i Maanam z Korą, jako jedną z jego największych gwiazd.

Rockowa rewolucja dojrzewała wcześniej w domach kultury, prywatnych garażach i piwnicach oraz na przeglądach i festiwalach tzw. Muzyki Młodej Generacji. Jednak to decyzja wpuszczenia Maanamu do telewizji (wyjaśnienie, kto i dlaczego ją podjął, to zadanie do zbadania przez śledczych IPN) i nagroda w Opolu spowodowały, że tego zjawiska nie dało się dłużej ignorować.

Twarzą, głosem i ciałem Maanamu była oczywiście Kora, ale to Marek Jackowski był jego założycielem, a zarazem mózgiem i duszą.

Co ciekawe, sukces na scenie rockowej osiągnął jako trzydziestokilkulatek, wcześniej zyskując uznanie jako instrumentalista uprawiających bardziej "ambitne" gatunki muzyczne zespołów Anawa i Osjan. Niezwykle skromny, godził się na rolę drugoplanową, za plecami Kory. Pokornie znosił jej gwiazdorskie kaprysy, zawsze wyrażając się o niej z atencją i uznaniem, choć niekoniecznie mógł liczyć na to samo z jej strony.

Kontynuowanie działalności grupy po rozpadzie ich małżeństwa zapewne też nie było, przynajmniej początkowo, dla niego sprawą łatwą. Ale wiedział, za co płaci taką cenę - jego solowe nagrania i projekty uboczne, choć interesujące, nie ocierały się o wielkość Maanamu.

W Maanamie Jackowski pełnił też rolę drugiej gitary - większość solówek gitarowych powierzając Ryszardowi Olesińskiemu, a na siebie biorąc odpowiedzialność za komponowanie i utrzymanie pulsu rytmicznego grupy.

Jeśli jednak miałbym wskazać jednego muzyka, który najlepiej ucieleśnia rodzimy rock, byłby to właśnie Jackowski. Otwarty na nowinki, a jednocześnie zanurzony po uszy w tradycji, konsekwentnie szedł swoją drogą, bez ekstrawagancji, ale i bez kompromisów. Taki polski Keith Richards.

R.I.P.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki