I nagle, na dwa miesiące przed - przez nikogo jeszcze nieprzeczuwanym - upadkiem towarzysza Edwarda, w państwowej (a innej wtedy nie było) telewizji ktoś zdetonował bombę. W czerwcowy wieczór, kiedy - jak zwykle o tej roku porze - cała Polska zasiadła przed odbiornikami śledzić konkursowe zmagania uczestników opolskiego festiwalu piosenki, na scenę wpadła ostrzyżona na zapałkę dziewczyna w rękawiczkach bez palców oraz czterech niezbyt świeżo wyglądających facetów z gitarami i perkusją.
"Boskie Buenos" i "Żądza pieniądza", bardziej wykrzyczane niż wyśpiewane, według ówczesnych standardów, były jak kopniak wywalający drzwi i wpuszczający świeże powietrze do zatęchłej piwniczki z gierkowskimi przebojami. Co było potem, z grubsza wiadomo: wielki boom polskiego rocka w pierwszej połowie lat 80. i Maanam z Korą, jako jedną z jego największych gwiazd.
Rockowa rewolucja dojrzewała wcześniej w domach kultury, prywatnych garażach i piwnicach oraz na przeglądach i festiwalach tzw. Muzyki Młodej Generacji. Jednak to decyzja wpuszczenia Maanamu do telewizji (wyjaśnienie, kto i dlaczego ją podjął, to zadanie do zbadania przez śledczych IPN) i nagroda w Opolu spowodowały, że tego zjawiska nie dało się dłużej ignorować.
Twarzą, głosem i ciałem Maanamu była oczywiście Kora, ale to Marek Jackowski był jego założycielem, a zarazem mózgiem i duszą.
Co ciekawe, sukces na scenie rockowej osiągnął jako trzydziestokilkulatek, wcześniej zyskując uznanie jako instrumentalista uprawiających bardziej "ambitne" gatunki muzyczne zespołów Anawa i Osjan. Niezwykle skromny, godził się na rolę drugoplanową, za plecami Kory. Pokornie znosił jej gwiazdorskie kaprysy, zawsze wyrażając się o niej z atencją i uznaniem, choć niekoniecznie mógł liczyć na to samo z jej strony.
Kontynuowanie działalności grupy po rozpadzie ich małżeństwa zapewne też nie było, przynajmniej początkowo, dla niego sprawą łatwą. Ale wiedział, za co płaci taką cenę - jego solowe nagrania i projekty uboczne, choć interesujące, nie ocierały się o wielkość Maanamu.
W Maanamie Jackowski pełnił też rolę drugiej gitary - większość solówek gitarowych powierzając Ryszardowi Olesińskiemu, a na siebie biorąc odpowiedzialność za komponowanie i utrzymanie pulsu rytmicznego grupy.
Jeśli jednak miałbym wskazać jednego muzyka, który najlepiej ucieleśnia rodzimy rock, byłby to właśnie Jackowski. Otwarty na nowinki, a jednocześnie zanurzony po uszy w tradycji, konsekwentnie szedł swoją drogą, bez ekstrawagancji, ale i bez kompromisów. Taki polski Keith Richards.
R.I.P.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?