Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin Meller: Nawet Nobel potrafi u nas wywołać awanturkę. Jedni oszaleli ze szczęścia. Inni próbują Olgę Tokarczuk utytłać w błocie

Ryszarda Wojciechowska
Ryszarda Wojciechowska
Marcin Meller: Nobel Tokarczuk to katastrofa dla rynku książki
Marcin Meller: Nobel Tokarczuk to katastrofa dla rynku książki Bartek Syta
Często staram się zmuszać do tego, żeby na to, co się dzieje w polskiej polityce spojrzeć z dystansem. Ale zależy mi, więc się przejmuję. To mój kraj - mówi Marcin Meller, felietonista i autor książek.

Dla felietonistów to pewnie ciekawe czasy, chociaż niełatwe.
Paradoksalne dla felietonistów czasy są łatwe i niełatwe. Kiedyś napisałem felieton o tym, jak to w Warszawie demonstrują kabareciarze, satyrycy i inni prześmiewcy. Powodem ich niezadowolenia było to, że rząd uprawia nieuczciwą konkurencję, dając narodowi rozrywkę za darmo. Oni muszą się wysilić i nawymyślać, a tu wchodzi jeden z drugim minister na konferencję prasową i robią kabaretowe show. Problem polega na tym, że ja rano, włączając komputer i czytając wiadomości w internecie, już sam czasami nie wiem, czy to, co czytam, jest na serio, czy dla jaj. Czy to serwis ASZdziennika i samych wymyślonych informacji, czy portal prawdziwych newsów.

Ale z drugiej strony felietonista dostaje od tego rządu w prezencie Mariana Banasia.
Taki numer jak z Banasiem to dla felietonisty samograj. To historia jak z kiepskiego scenariusza do filmu politycznego klasy C. Sam już Banasia wykorzystałem w trzech felietonach. Ale powiedziałem sobie koniec, już o nim nie piszę. Bo ile można? Człowiek sobie tłumaczy, że takie historie mogą się zdarzyć w bananowej republice....

A to się dzieje u nas i dzisiaj.
W ostatnim czasie pojawiło się kilka książek, które starają się przejaskrawić polską rzeczywistość. Takie dystopie. Ale po cholerę przejaskrawiać coś, co u nas jest już naturalnie przejaskrawione? Taki też jest problem z felietonami.

Pan ma swoje ulubione felietony?
Jest taki jeden, polityczny, w którym przepraszam za Andrzeja Dudę. Napisałem na Facebooku po zwycięstwie Andrzeja Dudy, żeby nie panikować z powodu jego zwycięstwa. Poczekajmy, pogadamy za dwa lata. No i ten post mi się od tamtej pory czkawką odbija. Dla wielu ludzi oznaczał, że ja wspierałem Dudę i głosowałem na niego. Co nie miało miejsca. I każdego roku w rocznicę wyborów prezydenckich fejs mi o tym wpisie przypomina. I nie tylko mnie, ale też dziesiątkom, jeśli nie setkom tysięcy osób na Facebooku. W związku z tym, co roku, tego dnia dostaję od kilkudziesięciu do kilkuset mejli od kulturalnych obywateli w stylu: „No i co panie Marcinie?” aż po „debilu, nadal uważasz, że nie trzeba panikować?”. Każdego roku przeżywam więc te same refleksje. Nie mówiąc o tym, że również żona żąda przeprosin za to, że dałem kredyt zaufania Andrzejowi Dudzie.

Nagroda Nobla dla Olgi Tokarczuk to dla Polski najważniejsze literackie wydarzenie od 1996 r, gdy tę nagrodę dostała Wisława Szymborska.Najważniejsze wydarzenia kulturalne 2019 r. na kolejnych zdjęciach.

Kultura: Najgłośniejsze nazwiska w polskiej sztuce w 2019 roku

I przeprasza ją pan?
Muszę. Generalnie mój optymizm życiowy, zakładający, że Andrzej Duda będzie chciał jakoś pozytywnie zapisać się w historii, okazał się płonny.

Przełom roku to dobry czas na podsumowania. Czy w Polsce były jakieś zjawiska, które się mocno na nas odbiły? Jak hejt?
Nie, hejt jest od lat. I nasila się stopniowo. Nie uważam więc, żeby rok 2019 był rokiem hejtu. 2019 rok spięty jest, powiedziałbym, dwiema klamrami - straszną z jednej strony i optymistyczną z drugiej. Zaczął się od zabójstwa prezydenta Pawła Adamowicza, co dla mnie i dla wielu innych osób było czymś przekraczającym wyobrażenie. Traumą zbiorową. Przyjechałem specjalnie do Gdańska na pogrzeb prezydenta.

A klamra optymistyczna?
Te ostatnie wybory parlamentarne. Z punktu widzenia człowieka, który uważa, że PiS robi wielką szkodę mojemu krajowi, wynik tych wyborów pokazał, że najgorsze za nami. Co prawda przed nami jeszcze długa droga przez mękę i brnięcie przez błoto, ale silnik tej władzy się zatarł. Oni mogą sobie jeszcze teraz robić rozwałkę z sądami i inne rzeczy. Ale widać, że coś w tym bezbłędnie wcześniej toczącym się walcu zacina się. Ktoś może powiedzieć, że przemawia przeze mnie nieuleczalny optymizm, ale Marian Banaś jest tylko jednym z sygnałów. W rok 2020 wchodzę z mikro ale jednak optymizmem.

Ciekawe, czy po prezydenckich wyborach nadal pan będzie musiał przepraszać za Andrzeja Dudę?
Jeśli mówię o zacięciu się tego politycznego mechanizmu, to nawet fakt ponownego wyboru Andrzeja Dudy nie ratuje, według mnie, tej radykalnej pisowskiej rewolucji, która miała przeorać kraj i społeczeństwo.

To rzeczywiście optymizm w skali mikro.
Bo szkód narobiono tyle, że latami będziemy za nie pokutować.

Ma pan dystans do tego, co się dzieje w polskiej polityce? Czy może ona pana jak wielu z nas pożera emocjonalnie?
Niestety, pożera emocjonalnie. Często staram się zmuszać do tego, żeby na to, co się dzieje w polskiej polityce, spojrzeć z dystansem. Tak jak to mi się udawało w czasach, kiedy byłem reporterem i jeździłem do krajów targanych konfliktami. Patrzyłem na nie z zewnątrz, poza jednym przypadkiem, kiedy za bardzo wczułem się w racje jednej ze stron. Chodziło o konflikt ormiańsko-azerski na Kaukazie, a ja wczułem się w ormiańską narrację. Potem już tego błędu nie popełniałem. Teraz ciągle sobie powtarzam, że w Polsce też powinienem się trochę od tego odkleić.

Ale?
Zależy mi, więc się przejmuję. To mój kraj. Tu żyję. Powstrzymuję się jednak od komentowania wszystkiego od razu na fejsie. Ale nie da się uciec od takich spraw najgorętszych, jak z jednej strony wyrok na Jana Śpiewaka, a z drugiej ustawa dyscyplinująca sędziów. I kiedy zderzam się z czymś takim, to gadam o tym z moimi znajomymi od rana do wieczora.

A z dobrych rzeczy co było w minionym roku?
Na przykład Nagroda Nobla dla Olgi Tokarczuk.

Ten Nobel cieszy. Ale jednym z paradoksów jest to, że trafił on do kraju, w którym więcej jest piszących, niż... czytających.
Nawet Nobel potrafi u nas wywołać awanturkę. Jedni oszaleli ze szczęścia. Inni próbują Olgę Tokarczuk utytłać w błocie. A ja, jako wydawca książek, zwracam uwagę na jeszcze jeden aspekt tej nagrody. Gdyby w krajach rozwiniętych czytelniczo, takich jak Czechy, Szwecja, Niemcy czy Holandia ich rodak dostał Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury, to można założyć, że obywatele kupiliby tyle książek, ile zwykle kupują plus książki noblisty. U nas, niestety, jest tak, że Tokarczuk kupuje się teraz zamiast innych książek z wyższej półki. Żeby było jasne. Jestem dumny i szczęśliwy, że Olga Tokarczuk dostała tę nagrodę. Ale dla polskiego rynku książki to... katastrofa. Bo kupione książki Olgi Tokarczuk, to nie kupione książki innych autorów. Polski rynek książki będzie jeszcze jakiś czas lizał rany po Noblu (śmiech). Jako wydawca obserwowałem, że sprzedaż książek do czasu Nobla szła utartym torem, a po Noblu było to jak zderzenie się z pociągiem. Z drugiej strony jako miłośnik czarnego czy nawet surrealistycznego humoru dostrzegam urodę tej historii. Kilka dni temu wszedłem na pocztę i zobaczyłem przy kasie na stojaczku tylko dwie książki Olgi Tokarczuk i Remigiusza Mroza. I poczułem dreszcz grozy. Bo z mojego punktu widzenia to są dwa potwory...

Zobacz też!

To znaczy?
W takim sensie, że pożerającym inne książki. Mróz od komercyjnej strony, a Tokarczuk właśnie z powodu Nobla. Pamiętam, że na ostatnich targach książki w Krakowie, które odbyły się już po przyznaniu tej nagrody, pytaniem numer jeden wydawców książkowych było: jak się obronić przed Noblem?

Co jest z nami Polakami, że daliśmy się tak politykom podprowadzić, że dzieli nas autentyczna nienawiść?
Łączą nas jeszcze dwie rzeczy: sport i zgony.

A nie jest tak, że zmarłych się też dzieli na naszych i nie naszych?
Po śmierci byłego premiera Jana Olszewskiego nawet „Wyborcza” przyznawała, że to wielki Polak był. Podobnie było, kiedy zmarł Kornel Morawiecki. Kiedy odchodzi ktoś wielkiego kalibru, to mainstream pisowski i niepisowski mówią jednym głosem.

Czy mikrooptymista widzi szansę zasypania kiedyś tego podziału na my i oni?
Nie.

To co się z nami stało?
Zawsze tak było. W stanie wojennym mieliśmy Solidarność i PZPR, w II RP byli endecy i piłsudczycy, pod koniec XIX wieku jedni byli za, a inni przeciw margrabiemu Wielopolskiemu. I tak można by się cofać jeszcze długo choćby do podziału na Sarmatów i okcydentalistów w Rzeczpospolitej szlacheckiej. Ten typ tak ma.

Czyli ten podział jest wyryty w naszej narodowej duszy?
Tak, i w zasadzie sklejany jest tylko wtedy, kiedy ktoś z zewnątrz nas okupuje. Kiedyś napisałem felieton pt. „Okupanta, proszę”. Nam się wydaje, że teraz jest ostrzej, niż było. Ale nie tylko my jesteśmy podzieleni. W latach 90. przez rok mieszkałem na południu Stanów Zjednoczonych. Mniej więcej 130 lat po wojnie secesyjnej, a było tak, jakby się nic nie zmieniło. Jeśli w knajpie wisiała flaga Południa, to wiadomo było, że żaden czarny tam nie wejdzie. Miałem przyjaciela Amerykanina, ale z hinduskimi korzeniami. Kiedyś weszliśmy do klubu golfowego coś zjeść. I usłyszeliśmy, że wolnych miejsc nie ma. Jak to nie ma, przecież jest pusto - mówiliśmy. Nie ma - usłyszeliśmy po raz drugi. Bo im chodziło o kolor skóry mojego przyjaciela. To jest podział cywilizacyjno-kulturowy, który tam trzyma się jeszcze mocno.

My się dzielimy przez politykę.
Każdy sondaż, obojętnie, czy dotyczy aborcji, czy historii, pokazuje, że głosy za i przeciw rozkładają się u nas mniej więcej po połowie. Pamiętam taki rysunek Marka Raczkowskiego, infografikę z pytaniem: czy Polacy są podzieleni? I 50 procent odpowiada, że tak, a 50 procent, że nie. To cały czas jest ten sam podział, chociaż przybiera inne kostiumy. Dzisiaj mamy na przykład podział na Europejczyków i tożsamościowców… Trzeba więc z tym żyć i znajdować jakieś punkty porozumienia.

Jest pan opozycją trochę rozczarowany?
Opozycja jest słaba. Dlatego uważam, że wynik ostatnich wyborów to nie jest zasługa partii opozycyjnych tylko wkurzonych obywateli, którzy mimo liderów tej opozycji, poszli zagłosować na nią. Moja „banieczka” jest prawie w stu procentach opozycyjna. Jedni znajomi są bardziej platformerscy, inni bardziej lewicowi. Ale nie znam naprawdę nikogo, kto by głosował na Koalicję dlatego, że chciał zagłosować na fajną partię. Na lewicę już może bardziej.

Z czego się bierze ta słabość opozycji?
Jakie społeczeństwo, tacy politycy.

Ma pan już swojego kandydata na prezydenta?
Jeszcze nie. Jedno jest pewne, w drugiej turze będę głosował na kandydata opozycji, ktokolwiek nim będzie. Będę głosować, żeby Andrzej Duda przestał być prezydentem.

I żeby wreszcie przestał pan przepraszać.
(Śmiech). W swoim głęboko i dobrze pojętym interesie, no i po to, żeby Andrzej Duda miał jeszcze więcej czasu na narty i opowiadanie żałosnych dowcipów.

Zobacz wideo!

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki